Gdy robota musi być zrobiona… Samsung Galaxy S10+

Ten tekst miał powstać za około miesiąc i nosić tytuł w stylu “Pół roku z Galaxy S10 – moje wrażenia”. Chciałem w nim dokonać czegoś w rodzaju usprawiedliwienia przed sobą samym, dlaczego postanowiłem już w dniu premiery, nie czekając na jakiekolwiek opinie o sprzęcie, po raz pierwszy w życiu dokonać zakupu w przedsprzedaży i wydać blisko 4 tysiące złotych na tzw. “kota w worku”. Czy było warto? Czy będąc obecnie przed podobnym dylematem podjąłbym tą samą decyzję? Do niedawna byłem przekonany, że tak, jednak ostatnich kilka dni spędzonych z największym przedstawicielem serii, Galaxy S10+, nieco zweryfikowało moje wnioski na ten temat.

Zanim przejdę do konkretów…

Z jednej strony – szczęśliwy posiadacz, w pełni zaspokajającego moje potrzeby, Galaxy S8, z drugiej – geek, który spędził z jednym smartfonem blisko dwa lata i odczuwał już, nieuzasadnioną żadnymi logicznymi argumentami, potrzebę zmiany. Wymagania były proste: nie idący na kompromisy, dopracowany, kompletny flagowiec sprawdzonej marki, który sprawdzi się w dowolnym scenariuszu. W takiej sytuacji mój wzrok mógł powędrować tylko w jedną stronę – zbliżającej się premiery modelu Galaxy S10. Dlaczego? Po pierwsze, na podstawie informacji docierających do nas z różnych stron zapowiadał się naprawdę dobrze i miał wnieść oczekiwany przeze mnie powiew świeżości. Po drugie, nie zamierzam zaprzeczać – naprawdę lubię firmę Samsung i z dotychczasowych sprzętów tego producenta byłem naprawdę zadowolony. Samą decyzję o zakupie podjąłem jednak nieco pod wpływem impulsu, tuż po obejrzeniu transmisji z premiery, która dziwnym zbiegiem okoliczności mocno zbiegła się w czasie z dniem moich urodzin. Czy mógłbym sobie zrobić lepszy prezent…?

Po pięciu miesiącach od zakupu muszę przyznać – nie żałuję tej decyzji

Samsung Galaxy S10 przez cały ten okres nawet raz mnie nie zawiódł – prawdziwie flagowa wydajność, aparat znajdujący się w ścisłej czołówce, świetna jakość wykonania – choćbym bardzo chciał, nie mam się do czego przyczepić. Regularne aktualizacje rozwiązały już wszystkie problemy “wieku dziecięcego” i ultradźwiękowy czytnik linii papilarnych w ekranie działa na ten moment perfekcyjnie, a dodany do aparatu tryb nocny w pełni mnie zadowala.

Nie napiszę w tym miejscu, że Samsung Galaxy S10 jest smartfonem idealnym. Mogę jednak z całą pewnością stwierdzić – jest idealnie dopasowany do moich potrzeb. Co na to wpływa? Myślę, że przede wszystkim jego uniwersalność. Korzystasz z kilkudziesięciu aplikacji naraz i potrzebujesz najwyższej wydajności? Żaden problem… Netflix wypuścił nowy serial, który w pełni doświadczysz tylko na świetnym ekranie wspierającym HDR? Całościowo Galaxy S10 ma w mojej ocenie najlepszy wyświetlacz na rynku wspierający wszystkie znane mi standardy… Rozładowały Ci się słuchawki bezprzewodowe? Nie ma problemu, zawsze możesz skorzystać z gniazda minijack… Wodoodporność? Na pokładzie… Wolisz Asystenta Google od Bixby…? ;)

No dobrze, tutaj nieco przesadziłem, ale myślę, że doskonale wiecie, o co mi chodzi. Nie możesz wziąć Galaxy S10/S10+ i powiedzieć, że czegoś w nim brakuje. Przekłada się to na fakt, że pomimo posiadania wielu testowych egzemplarzy różnych smartfonów, które recenzuję, gdy wiem, że “robota musi być zrobiona” i potrzebuję smartfonu, na którym w pełni mogę polegać, moja karta SIM wraca do “S-dziesiątki”. Smartfon też w całości zastępuje mi używany przez kolegów po fachu profesjonalny sprzęt fotograficzny i wszystkie publikowane przeze mnie zdjęcia czy wideo w recenzjach pochodzą właśnie z Galaxy S10. Z jakim efektem oceńcie już sami, osobiście jestem z możliwości flagowca w tym aspekcie naprawdę zadowolony i uważam, że w pełni zaspokaja moje potrzeby, zarówno te służbowe, jak i prywatne.

Dzisiejszym bohaterem jest jednak Samsung Galaxy S10+…

…który posiadając te wszystkie zalety dodatkowo wynosi produktywność “galaktyk” na zupełnie nowy poziom, głównie za sprawą wyraźnie (choć na papierze tylko 0,3”) większego ekranu przy nieznacznie zwiększonym rozmiarze obudowy. Wygodna praca z wyświetlaczem o przekątnej 6,4” w moim przypadku nie jest aż tak oczywista, ponieważ należę do osób o dosyć drobnych dłoniach, i z reguły mając wybór zawsze wolałem te bardziej kompaktowe wersje (stąd zakup mniejszego wariantu Galaxy S10).

Kilka ostatnich dni z Samsungiem Galaxy S10+ uświadomiło mi jednak, że duże ekrany nie są takie złe i wiąże się z ich posiadaniem sporo praktycznych zalet. Konsumowanie multimediów sprawia większą frajdę, a praca z moim “ukochanym” Excelem czy nawet taki banał, jak pisanie na klawiaturze ekranowej, są zdecydowanie łatwiejsze.

Sam fakt posiadania większego ekranu jest jednak niczym, jeżeli oprogramowanie nie wykorzystuje go we właściwy sposób. I tutaj, cała na biało (choć ciemny motyw również jest dostępny; D), wchodzi nakładka OneUI, która, po zapoznaniu się z jej głównymi założeniami udowadnia, że właśnie dla dużych ekranów została stworzona. Filozofia przeniesienia obszaru roboczego tak, aby był dostępny w dolnej części ekranu czy, niespotykana przeze mnie w żadnej innej nakładce, możliwość uruchamiania aplikacji w wyskakujących okienkach, sprawdzają się doskonale na wyświetlaczu o tych rozmiarach i pozwalają w pełni wykorzystać jego potencjał nie powodując jednocześnie jakiegokolwiek dyskomfortu.

Wracając do pytań zadanych we wstępie: Czy obecnie podjąłbym taką samą decyzję zakupową? Tak, ale nie… Nadal byłby to Samsung Galaxy S10 – żaden smartfon innego producenta nie jest tak uniwersalny i kompletny oraz nie przemawia do mnie na tak wielu płaszczyznach, co propozycja Koreańczyków, jednak tym razem postawiłbym na Galaxy S10+, cechujący się wyższą produktywnością, który pomimo większych rozmiarów nadal oferuje świetny komfort użytkowania.

A czy są wśród Was użytkownicy Galaxy S10/S10+, a jeśli tak, to jakie jest Wasze zdanie na jego temat? Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Wpis powstał przy współpracy z Samsung Polska

Exit mobile version