Już od kilku dni skłaniam się do napisania paru słów na temat funkcjonalności obecnych tabletów. Dlaczego właśnie ich? Głównym powodem jest tematyka serwisu, choć nie ulega wątpliwości, że analogiczna sytuacja może dotyczyć także smartfonów oraz phabletów.
Na łamach innego serwisu opisałem kiedyś już swoje dzieciństwo. Nie chodzi tu jednak o sam fakt bycia młodym, a o technologię, która w tamtych czasach była na topie. Jak zwykle powrót do tamtych czasów jest dla mnie czymś wyjątkowym, choć nie uważam się za poczciwego starca – być może jestem nawet młodszy od wielu z Was.
Ówcześnie pierwszorzędnym sprzętem nie była Amiga, Pegasus (choć do niego zaraz wrócimy), czy nawet poczciwe już Commodore. Jako mały chłopiec byłem zaabsorbowany czymś innym, bardziej bajkowym, i jak na tamte czasy nowatorskim.
Zapewne każdy z Was choć raz w życiu chciał zostać pełnoprawnym opiekunem jakiegoś zwierzęcego pupilka (najczęściej pieska lub kotka). Chęć opieki nad własnym zwierzem nie do końca spotykała się z uznaniem rodziców. Jedni byli typowymi alergikami (zatwardziali przeciwnicy zwierząt), a inni tłumaczyli to kwestią finansową. Fakt, w tamtych czasach nikomu się nie przelewało.
Chłopięca historia
Tamagotchi – bo o nim właśnie mowa – było czymś zupełnie niedostępnym dla przeciętnego dziecka Kowalskiego. Skromnie wyglądające jajeczko dawało natomiast namiastkę posiadania własnego zwierzaka – bądź co bądź, elektronicznego. Opieka, zabawa i sprzątanie po elektronicznym pupilu dawało tyle frajdy, co posiadanie namacalnego pieska lub kotka. Z racji tego, że fundusze były często okrojone, większość z nas miała zapewne chińską wersję jajeczka, które sprzedawano wówczas na targu „u ruskich”. Nie było wtedy pojęcia piractwa, a już na pewno nie w takim stopniu, jak ma to miejsce obecnie. Później pojawiały się kolejne wersje jajka, a wśród nich „napakowane”, czyli zawierające wszystkie rodzaje zwierząt w jednym urządzeniu. Chęć posiadania takiego „wielofunkcyjnego” jajeczka było czymś zupełnie normalnym.
Podobnie sprawa miała się z poczciwym Pegasusem. Namiastka prawdziwej konsoli od Nintendo nie mogła znaleźć uznania w wśród graczy japońskich – co jest zresztą zrozumiałe. „Podróba” była jednak chętnie wspierana w krajach rozwijających się, do których należała także i Polska. Wspomniany wcześniej targ miał do zaoferowania różnego rodzaju gry na Pegasusa. Najpierw pojawiały się pojedyncze wersje gier na jednym kartridżu, by później obsypać na wersją „9999 in 1”. W rzeczywistości nie było tak kolorowo i wspomniane 9999 gier było namiastką kilku. Właśnie ta sytuacja dała mi realne spojrzenie na obecny system wciskania nam produktów wielofunkcyjnych, czyli pozbawionych jakości.
Dewiza życiowa: „im więcej, tym lepiej”. Chwila zabawy z nowym urządzeniem ukazywała, jak marne jest podejście producentów do tego tematu. Napakowanie wszystkich funkcji – w tym wypadku elektronicznych zwierząt – w jedno urządzenie, wydawało się być receptą na sukces. Sęk w tym, że w parze z funkcjonalnością, zwykle nie szła jakość, a to właśnie ona potęgowała nasze wrażenia podczas korzystania z urządzeń. Czy inaczej jest w przypadku tabletów?
Tablet – niejeden ma ekran
Sytuacja na rynku mobilnym wydaje się być mocno ograniczona w tym zakresie, co nie oznacza, że jest zła. Funkcjonalny tablet jest z pewnością marzeniem wielu osób na świecie. Każdy z nich ma bowiem nadzieję, że tablet rozwiąże ich podstawowe problemy lub pomoże w pracy, podczas gdy jego funkcjonalność nie jest do końca wykorzystana. Oczywiście, nie można generalizować całości rynku, bo są osoby, które korzystają przynajmniej z połowy funkcji oferowanych przez ich urządzenia. Warto jednak zastanowić się, czy osoby te należą do większości? Czy sami jesteśmy w zasięgu postępujących tak osób?
Obecnie nastała moda na rozszerzoną funkcjonalność urządzeń mobilnych, które powinny umieć praktycznie wszystko. Nie chodzi więc o podstawowe napisanie/odebranie e-maila, przejrzenie stron internetowych, czy komunikowania się z innymi za pośrednictwem portali społecznościowych. Tablet może dziś już służyć jako pełnoprawny laptop, niekiedy nawet i smartfon, czy projektor. Rozszerzenie tych funkcji leży w gestii każdego producenta lub w mniejszym zakresie programisty – ktoś przecież musi napisać odpowiednie aplikacje. Czy oznacza to, że tablet już niebawem posłuży nam jako podstawka pod garnek, czy tacka do krojenia chleba? Najpewniej nie, choć wiele wskazuje na to, że technologia E-ink zastąpi niebawem nam papierowe wydania gazet i książek.
Zanim jednak to nastąpi producenci będą nam oferować – często na siłę myśląc, że tego właśnie potrzebujemy – różnego rodzaju innowacje, które tak naprawdę mogą stanowić ciekawe rozwiązanie, ale nikomu do pracy nie potrzebne. Pamiętajmy o tym, gdyż kupując kolejny tablet jakiegoś producenta nie zapewniamy mu jedynie lepszej sprzedaży, ale także utwierdzamy go w przekonaniu, że to co nam sprzedaje, jest pod wieloma względami słuszne i tego właśnie oczekiwaliśmy. Czy tak jest w rzeczywistości? Boję się odpowiedzi na to pytanie.