Urządzenia mobilne przeszły długą i wyboistą drogę, która ostatecznie doprowadziła nas do 2018 roku. To, co kiedyś miało być na lata, obecnie jest w dużej mierze produktem sezonowym, a wiodące firmy rozpoczynają pracę nad następcą w kilka chwil po tym, gdy zgasną ostatnie światła hucznej premiery najnowszego modelu. Czy w tym rozgardiaszu jest jeszcze miejsce na flagowca, który posłuży 3-4 lata?
Subiektywny wstęp z refleksyjnym cytatem sprzed lat
Najpierw były komórki. Nie dziwiło mnie nigdy, gdy w szkole lub na studiach jakiś znajomy wyciągał urządzenie, które miało spory przebieg, dziesiątki rys i obtarć, i wiele lat na karku. W początkach XXI wieku traktowałem to raczej jak chleb powszedni, normę, która jeszcze przez jakiś czas nie zmieni się jakoś diametralnie. Dzisiaj, w ledwie kilka lat po rewolucji rynku mobilnego, trudno mi wskazać więcej niż kilkoro znajomych, którzy cały czas korzystaliby z urządzeń starszych niż cztery lata.
Jakiś czas temu rozmawialiśmy o tym ze znajomymi, z którymi znamy się dosłownie jak łyse konie. Zeszło na usługę internetową pewnego dostawcy i dostarczane przez niego routery. Gdzieś w toku naśmiewania się z tego pudełka do łączenia z siecią padło bardzo prawdziwe hasło: „To są jednorazówki. Tak samo jak telefony to jednorazówki, a za jakiś czas ten sam los podzielą samochody„. Było to w okolicach roku 2014 i rozmyślając nad tym, dokąd przez ten czas dotarła branża smartfonów, często wspominam tę anegdotkę, bo w dużej mierze okazała się ona być proroczą.
Rewolucja? A może raczej jej antonim?
Od dłuższego czasu wiele osób używa w kontekście branży mobilnej słowa rewolucja, na tym polu wcale nie jestem chlubnym wyjątkiem. Że super-aparaty, że coraz to lepsze ekrany, a ilość rdzeni procesora i wielkość pamięci RAM spakowana w tak małą konstrukcję wciąga nosem mojego starego peceta, z którego piszę ten tekst. Trudno mi jednak odpowiedzieć sobie na kluczowe w tym tekście pytanie – czy tak krótka żywotność wiodących urządzeń, to na pewno jest właśnie ta wielka rewolucja w branży? Może to raczej stan przejściowy? A może – o ironio – ewolucja wsteczna?
Z perspektywy czasu nie wiem, czy bardziej nie brakuje mi niezniszczalnego Sony Ericsson’a K800i czy Xperii Z3, aniżeli nowego smartfona, na który mógłbym wydać sporo złotówek. W tym momencie jestem trochę hipokrytą, bo jeszcze niedawno zarzekałem się, że kupię pewnego flagowca. Było blisko. Po prawdzie, już miałem kliknąć „kup”, ale coś mnie w ostatniej chwili tknęło, żeby zrobić dość ciekawy eksperyment. Ot, taka mała zabawa, która będzie rozgrywać się na dwóch płaszczyznach.
Wiadomo, w chwili obecnej zakup nowego urządzenia to wielka machina, którą w dużej mierze napędza psychologia i grube pliki banknotów, jakie firmy wydają na specjalistów od reklam. Myślicie, że kolory na grafikach reklamowych to przypadek? Zapomnijcie. Wszyscy jesteśmy już dość dobrze skatalogowani i jestem przekonany o tym, że istnieje zestaw słów-kluczy, które są co rok uaktualniane, byle tylko przyciągnąć uwagę jak najszerszego targetu.
Żeby było jasne, nie sądzę że to #spiseg i trzeba zrobić śledztwo w internetach. Po prawdzie, bardzo szanuję ludzi, którzy mają naturalną smykałkę ku temu, żeby wmówić milionom innych osób, że ich jedyną potrzebą jest nowy telefon firmy X i muszą go zdobyć właśnie tu i teraz. Może nie tyle że im kibicuję, ale kątem oka staram się śledzić te nowinki i po prostu interesuje mnie, co przyniesie przyszłość marketingu stosowanego nieraz na globalną skalę. No, ale odeszliśmy nieco od tematu.
Eksperyment
W wielkim skrócie, zabieg będzie rozgrywał się na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze – sprawdzić czy i kiedy (a jeśli, to w jaki sposób) dana firma skłoni mnie do wydania sporej kwoty na nowy smartfon. Moje obecne urządzenie główne jest dość dobre, zwłaszcza w ujęciu aparatu, który ma dla mnie ogromne znaczenie. Zwykle chęć zamiany ex-flagowca na najnowsze urządzenie tłumaczymy sobie setkami nowości, ochów i achów, jakie dana firma wdrożyła w urządzenie, a których nasz roczny rzęch, totalny złom i niegodny użytkowania telefon nie posiada. To pierwsza płaszczyzna – zobaczyć, którym elementem smartfona dana firma zdoła mnie do siebie przyciągnąć.
Druga kwestia to już typowy pragmatyzm. Chcę wysondować, po jakim czasie telefon zacznie działać do tego stopnia źle, że zamiana stanie się wręcz koniecznością. Mam tu na uwadze zarówno kwestię oprogramowania jak i obudowy urządzenia, wliczając w to uszkodzenia mechaniczne. Waham się jeszcze nad zasadnością przywracania urządzenia do ustawień fabrycznych, jednak tę kwestię rozstrzygnę sobie już w niedalekiej przyszłości.
Z oczywistych względów, nie potrafię przewidzieć, kiedy eksperyment się zakończy ;) Mogę Wam natomiast obiecać, że już po wszystkim będę w stanie odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule tego tekstu – czy istnieje flagowiec na lata? A jeśli tak, to jak długo można dany telefon użytkować w pełni komfortowo? Nie nastawiam się na czas dłuższy niż 3 lata, bo ewolucja Androida wręcz naturalnie eliminuje tak długi okres wsparcia, może poza paroma chlubnymi wyjątkami, ale kto wie, może mój smartfon zaskoczy mnie nader pozytywnie? ;)
Bardzo krótkie, pełne czarnowidztwa zakończenie
Też macie czasem takie wrażenie, że jeśli większość z nas będzie już tak wytresowana, że będzie – nawet i bez żadnej realnej konieczności – zmieniać smartfona co roku, to inne firmy, działające na nieco wyższych płaszczyznach, też zauważą ten trend? Nie chciałbym się obudzić w czasach, kiedy co dwa-trzy lata wręcz trzeba będzie kupować nowe auto. Nie ważne czy na kredyt, czy za gotówkę, bez znaczenia czy z salonu czy od dealera Mirka. Nowe, nowsze. Spłaciłeś kredyt za starą furę i za telefon? Doskonale, weź kolejny. Kup, zapłać, spłacaj. A teraz powtórz.