Aktualnie na rynku mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem. Coraz częściej uwagę potencjalnych klientów przyciągają smartfony ze średniej półki cenowej. Dzieję się tak, ponieważ urządzeniom tym bliżej do flagowych tworów aniżeli do urządzeń, których cena oscyluje dookoła magicznej sumy 1000 zł.
Wszystko przez Motorolę!
W 2013 roku powyższy producent wypuścił na rynek dwa modele, dzięki którym odbił się od finansowego dna, a swoich rywali zmusił do walki o klienta, który na kupno swojego wymarzonego sprzętu nie może poświęcić równowartości używanego samochodu. Mowa oczywiście o modelach Moto E i Moto G. Pierwsza Motka była hitem sprzedażowym u operatorów dzięki temu, że była dostępna „za złotówkę” nawet w najtańszych abonamentach. Druga przedstawicielka była zaś hitem sprzedażowym jednego z ogólnoeuropejskich supermarketów, gdzie była serwowana za równowartość 99 funtów. Co dostawaliśmy za tak niewygórowaną kwotę? Przede wszystkim czysty system Android w najnowszej wersji z zapewnionymi (bardzo szybkimi) aktualizacjami oraz płynną i bezproblemową pracę z urządzeniem. Do czasu debiutu tych urządzeń były to cechy zarezerwowane wyłącznie dla flagowych produktów.
Chińska ekspansja
Huawei, Meizu, Xiaomi czy One Plus to firmy, które na świecie i w naszym kraju zdobyły już całkiem dużą rozpoznawalność. Mimo iż nie pozbyły się (i moim zdaniem długo jeszcze nie pozbędą) łatki urządzeń chińskich, w domyśle: gorszych, to udało im się przekonać do siebie setki tysięcy użytkowników. Producenci ci poszli w ślady Motoroli. Stworzyli urządzenia bardzo wydajne i zaoferowali je w niewygórowanej cenie. Do tego dodali jeszcze jeden składnik, o którym zapomniała amerykańska firma. Chodzi oczywiście o sumę materiałów, z których urządzenia były wykonane. U producentów z państwa środka mogliśmy znaleźć sprzęt wykonany z aluminium, szkła czy w przypadku One Plus z karbonu. Wykonanie było swoistego rodzaju brakującym składnikiem w przepisie na sukces.
Ofensywa gigantów branży IT
Na tak śmiałe ruchy konkurencji potęga świata technologii nie mogła zostać obojętna. Samsung próbuje (z całkiem niezłym skutkiem) wyszarpać kawałek tortu dla siebie za sprawą (moim zdaniem świetnej) serii Galaxy A. Ciekawe średniaki prezentuje również LG, jednakże brakuje im dobrego wykonania, gdyż w 2016 roku wymagamy od smartfonu nieco więcej niż obudowy wykonanej z tworzywa sztucznego. Sony z kolei próbuje jak najbardziej upodobnić swoje średniaki do urządzeń flagowych. W tym celu stosuje w każdej półce cenowej wykreowaną przez siebie stylistykę omnibalance. Jeszcze inna taktykę stosuje HTC. Tajwański koncern wypuścił kilka średniaków, z których każdy miał jakąś cechę flagowca, jednak próżno w śród nich szukać przeciwnika dla wyżej wymienionych urządzeń konkurencyjnych producentów, co potwierdzają też wyniki finansowe HTC…
Dobra zmiana?
Pojawienie się chińskich marek na światowym rynku było na pewno bardzo ważnym wydarzeniem w świecie mobilnych technologii. Zwłaszcza urządzeń płynnych, wydajnych, w dodatku o niewygórowanej cenie spowodowało niemałe zamieszanie w branży. Kto na tym skorzystał? Oczywiście klient, który ma teraz możliwość wydania swoich ciężko zarobionych pieniędzy bez konieczności zgody na jakikolwiek kompromis. Do tego zdrowa konkurencja wśród producentów sprzętu musi odbić się pozytywnymi zmianami na rynku mobilnym.
Jednakże ten sam klient, który może zdecydować się na kupno smartfonu z najwyższej półki, może czuć się rozczarowany. W końcu wydaje on niemałe pieniądze na flagowe urządzenie, które (na pierwszy rzut oka) nie różnie się drastycznie od swoich tańszych braci. Być może doczekamy czasów gdzie pierwsze skrzypce odgrywać będą właśnie średniopółkowe smartfony, a termin flagowiec odejdzie do lamusa.
Nie twierdzę jednak, że kupowanie flagowców mija się z celem – ale to temat na kolejny dłuższy wywód…