W obliczu nadchodzących w najbliższych miesiącach wiadomości dotyczących tego, które urządzenia otrzymają najnowszego Androida 5.0 Lollipop, postanowiłem opisać problemy związane z aktualizacjami. Te będą przewijać się przy okazji wypuszczenia poszczególnych łatek przez producentów.
Dyskusje dotyczące aktualizacji oprogramowania urządzeń opartych o system Android od zawsze były burzliwe. Poza stałym punktem programu, czyli fragmentacją samego systemu, a co za tym idzie faktem, że niewiele urządzeń doczekuje się nowszej odsłony zielonego systemu, nawet ci, którzy znajdą się w uprzywilejowanej pozycji, często rozczarowują się, bo obiecana aktualizacja dla ich Androida nie nadeszła. Źródło problemu tkwi w wypuszczanych, w dużej liczbie, urządzeń na całym świecie, które producent musi obsłużyć. Stąd podział „rzutów” aktualizacji na regiony, zazwyczaj według lokalizacji, ale zdarzają się podziały ze względu na numer partii danego urządzenia, czego przykładem jest choćby Samsung Galaxy Nexus. Jego poszczególne warianty przeznaczone dla amerykańskich operatorów otrzymywały nowego Androida w niewielkich odstępach czasu. Łatwo sobie więc wyobrazić, jak ogromnym przedsięwzięciem logistycznym jest obsłużenie przez, na przykład Samsunga, jego ogromnego portfolio smartfonów i tabletów. Przy czym wiadomo, że producenci wypuszczają wiele ROM-ów opartych na tej samej wersji Androida. Jeżeli kiedykolwiek komuś udałoby się policzyć ile Samsung każdego dnia emituje nowych wersji firmware, liczby te zapewne szły by w dziesiątki, jeśli nie setki.
Gdzie ta aktualizacja?!
Zazwyczaj w takich wypadkach pod newsem zawierającym informacje na temat aktualizacji, pojawia się szereg komentarzy rozgoryczonych użytkowników, którzy zapewne z niecierpliwością wyczekiwali owego dnia, kiedy ich smartfon dostanie wyższą cyferkę w informacjach o wersji systemu. Podobnie sytuacja wygląda na forach internetowych, gdzie poza lamentem możemy też zobaczyć wiele bardziej lub mniej skutecznych porad mających sprawić, że aktualizacja się jednak pojawi czy to w menu OTA, czy w aplikacji desktopowej służącej do aktualizowania urządzenia. Porady czyszczenia cache, zmiany ustawień lokalizacji czy nawet tak niedorzeczne pomysły, jak twardy reset urządzenia, mają być wybawieniem dla zawiedzionych posiadaczy Androidów.
A kiedy będzie dla T-mobile?
Jeszcze bardziej poirytowanym można być, gdy okazuje się, że większość krajowych egzemplarzy danego modelu otrzymuje aktualizację, z wyjątkiem nieszczęsnych urządzeń posiadających branding operatora. Czemu tak naprawdę służy brandowanie smartfona? PR-owcy sieci komórkowych zapewne widzą w tym zwiększanie świadomości marki, ewentualnie wyróżnienie urządzeń z rodowodem operatorów od tych z pochodzących z wolnej sprzedaży. Użytkownicy widzą w tym głównie przekleństwo, za sprawą kagańca uniemożliwiającego urządzeniu korzystanie z kanału dystrybucji aktualizacji udostępnianego bezpośrednio przez producenta. Nie wspominając już o tym ile negatywnych opinii, odnośnie do samego działania i stabilności tych wersji firmware, zebrało swego czasu Orange.
Rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki. Ale…
Jeżeli została wypuszczona gdziekolwiek na świecie jakakolwiek stabilna wersja wyczekiwanego softu do naszego urządzenia, to wszystkie problemy z aktualizacją już nie istnieją. Na tych samych forach, na których użytkownicy skarżą się na brak aktualizacji, można znaleźć dziesiątki postów bardzo szczegółowo i krok po kroku pokazujących, jak wrzucić najnowszy ROM na swojego Androida lub usunąć branding operatora i cieszyć się aktualizacjami prosto od producenta. Narzędzia serwisowe dla systemu Windows są bardzo proste, wszystko opiera się na zaznaczeniu kilku ptaszków i wskazaniu ścieżki pliku zawierającego firmware.
Za przykład najlepiej mi znany wezmę narzędzie do flashowania urządzeń Samsunga, czyli Odina. Poradniki zawsze pokazują krok po kroku, które pole mają być zaznaczone, które pliki, w którym okienku należy wskazać oraz jak uruchomić nasz smartfon w odpowiednim do aktualizacji trybie. Co do możliwości uszkodzenia smartfona przez niewłaściwie przeprowadzoną aktualizacje, to również mogę uspokoić, ponieważ uszkodzenie Androida tak, żeby nie można było podnieść systemu z powrotem, jest nie lada wyzwaniem. Jeżeli komuś się udało w ten sposób „uceglić” smartfona, to winszuję, jest jednym z nielicznych, którym to się udało. Podobne narzędzia serwisowe posiada każdy producent sprzętu. Dla każdego producenta również istnieją strony internetowe, zawierające spis wszystkich pojawiających się na bieżąco ROMów, z możliwością ich pobrania. Społeczność wokół tego jest naprawdę liczna. Ludzie robią to na wszystkich telefonach i tabletach, wiele razy. Spokojnie, Odin nie gryzie.
No ale przecież stracę gwarancję…
Jeżeli używamy oficjalnych narzędzi, jakie stosują serwisy producenta do wgrania oficjalnego oprogramowania, nie pozostawią one śladu w urządzeniu. Nie da się udowodnić, że została przeprowadzona jakakolwiek nieautoryzowana ingerencja. W przypadku, gdy wgramy oprogramowanie, a w późniejszym czasie coś się stanie z naszym urządzeniem, to nie ma obawy o to, że ktoś będzie cokolwiek podejrzewał w sprawie błędnej wersji oprogramowania, o ile użytkownik nie będzie się tym chwalił przed pracownikami serwisu. W przypadku uszkodzenia fizycznego urządzeń mobilnych, standardową procedurą jest najpierw wrzucenie na nowo odpowiedniej wersji softu nawet, jeżeli nie wymagałaby tego naprawa. Tak więc nikt na siłę nie doszukuje się tam naszej ingerencji, tylko postępuje zgodnie z procedurami producenta.
Żebym nie był gołosłowny, mogę poprzeć to swoim własnym przykładem, gdzie odesłałem do serwisu Samsunga mojego Galaxy S4 z softem zdaje się z Włoch lub Francji. Oczywiście tak naprawdę niczym on się nie różni od polskich odpowiedników, poza nieistotnymi ustawieniami lokalizacyjnymi. Telefon naprawiono oraz wgrano najnowszą wersję oprogramowania, pomimo że naprawa skrzypiących przycisków głośności nie wymagała żadnej ingerencji w oprogramowanie tego urządzenia. Znane mi są wśród znajomych przypadki odsyłania nawet zrootowanych Samsungów, z którymi również nie było problemów w serwisie. Oczywiście do czasu, kiedy nie pojawił się Knox czyli przekleństwo miłośników roota w Samsungach.
Nie ja powinienem wgrywać aktualizację. Od tego jest producent
Faktycznie, to prawda. Dostarczanie i instalacja aktualizacji, to coś czego należałoby oczekiwać od producenta. Istnieje wiele przykładów sprzętów, które aktualizują się niezauważenie, bez naszej ingerencji, a często nawet wiedzy. Jednak Android wciąż bywa w tych względach upośledzony i kupując taki sprzęt nie należy nastawiać się na bezproblemową i bezobsługową zmianę oprogramowania.
Android, chodź ma już ponad 6-letni staż, wciąż dojrzewa. Cały czas zamiast nowych funkcji, oczekujemy naprawienia błędów ciągnących się za zielonym robotem od zawsze. Jednak tak długo, jak Google nie będzie sprawować bezpośredniej pieczy nad aktualizacjami, tak długo będzie trwała stagnacja w tej sferze systemu i tak długo użytkownicy będą użalać się nad swoimi tabletami. Moja krótka odpowiedź dla rozczarowanych komentujących na portalach – jeżeli nie macie ochoty bawić się w podmianę ROMów na swoim smartfonie, zainwestujcie w iPhone’a, jeżeli jest zbyt drogi – pozostaje Windows Phone. Oczywiście zawsze możecie kupić Androida i pogodzić się z tym, że to czy otrzymasz aktualizację, to często loteria.