Witam Was, moi Drodzy Czytelnicy, w pierwszym odcinku nowego cyklu, który będę miał przyjemność tworzyć specjalnie dla Was na łamach Tabletowo. Chciałbym by był on serią ciekawych materiałów, które nie tylko pomogą Wam spojrzeć na pewne kwestie z zupełnie innej perspektywy, ale także staną się zarzewiem gorącej dyskusji. W każdym odcinku będę chciał poruszyć inny, mniej lub bardziej związany z tabletami problem. Ufam że cykl zostanie ciepło przyjęty i dzięki niemu Wasze spojrzenie na świat technologii mobilnych będzie mogło zyskać nowy, świeży wymiar. Postaram się, by nowy odcinek pojawiał się co weekend – ot przybędzie nam taki stały element do poczytania przy kawie.
W dzisiejszej części chciałbym zająć się bardzo interesującym zagadnieniem, jakim jest niewątpliwie system operacyjny Android. Jego podatność na liczne modyfikacje oraz otwartość kodu są przecież powodem jego wielkiego sukcesu, ale i wielkiego problemu producentów związanego z aktualizacjami. W poniższym tekście postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy Android ma rację bytu bez modyfikacji.
Jak wiemy, głównym rywalem systemu stworzonego przez Google jest iOS projektowany od podstaw przez Apple. Jest on swoistym przeciwieństwem Zielonego Robota – i część użytkowników właśnie za to go pokochała (o ile można takim uczuciem darzyć kod informatyczny). System Apple praktycznie zawsze po prostu działa, jednak użytkownikom lubiącym głęboką personalizację brakuje w nim możliwości modyfikowania różnych elementów. Właśnie ze względu na modyfikacje system Google’a przyciągnął rzeszę fanów, do których zaliczam się również i ja. Co jednak stałoby się, gdyby możliwość modzenia została nam odebrana?
Problem byłby duży. Bardzo duży. Przede wszystkim byłby to problem wielopłaszczyznowy. Dlaczego?
Po pierwsze, nie wiem co zrobiłbym ze sobą, gdybym nie mógł z bananem na ustach tracić gwarancji kilka godzin po zakupie nowego sprzętu. Sama świadomość że robię coś, o czym niewiele osób w skali wszystkich użytkowników wie dostatecznie dużo, powoduje wewnętrzną dumę. Wy też tak macie? Modyfikacje dla modyfikacji jako sztuka dla sztuki… Widzę pewną analogię w tych hasłach. Z całą pewnością serce geeka nie pozwala mi na korzystanie ze standardowego oprogramowania. I to jest siła Androida! On po prostu działa na podświadomość. Otwiera na nowości, pobudza kreatywność. Czujecie to?
Mówiąc o modyfikacjach, nie sposób nie wspomnieć że modowanie niesamowicie wciąga. Jeśli ktoś lubi zabawę, odnaleźć może się w Androidzie świetnie. Czasami aż za bardzo. Sam nie raz i nie dwa złapałem się na tym, że zmieniałem coś w moich urządzeniach tylko i wyłącznie by… coś zmienić. Tym samym często zdarzała się sytuacja, że częściej przebywałem w recovery niż na pulpicie Androida, co powodowało, że dane mi możliwości trochę marnowałem. Androidowe modyfikacje dla geeka są tak uzależniające, że czasem próbując zwiększyć produktywność efektywnie się ją zmniejsza.
Android bez modyfikacji, mimo że i tak bardzo funkcjonalny, dla osoby która posmakowała raz dobroci nieoficjalnych rozwiązań nie będzie już taki sam. Nie będzie wystarczająco dobry. Nie, inaczej: zawsze będzie zbyt mało zmodyfikowany.
Drugim problemem związanym z odcięciem się od modów byłaby – niezaprzeczalnie – mniejsza funkcjonalność urządzeń. System pozwoleń aplikacji w Zielonym Robocie czasami wręcz irytuje. Kojarzycie sytuację, gdy na Ice Cream Sandwich z poziomu Launchera zainstalowanego jako aplikacja użytkownika nie można dodać widgetów z drawera, bo Google uznało że jest to niebezpieczne? Normalnie bylibyśmy skazani na pomysł Giganta z Mountain View. Ale nie jesteśmy, mając w odwodzie uprawnienia root. Przykłady można mnożyć. Bez modyfikacji moglibyśmy zapomnieć o ułatwianiu sobie życia. Bez modyfikacji nie moglibyśmy poprawiać błędów producenta, który dziwnym trafem zablokował możliwość skorzystania z jakiegoś modułu czy też zapomniał udostępnić działający sterownik do akcelerometru czy ekranu, a na aktualizację każe nam czekać rok.
Bez możliwości wgrania przeróżnych fixów i modów, zawsze bylibyśmy zmuszeni do korzystania z oprogramowania producenta, nawet jeśli ten chcąc zmusić nas do zmiany sprzętu za pół roku wymyślił, że nasze pozornie mocne sprzętowo urządzenie nie jest w stanie płynnie działać na odrobinę nowszym systemie z kilkoma poprawkami. Dlaczego niby tablet posiadający mocny procesor i 512 MB pamięci RAM miałby zostać na wieki na Androidzie 3.0 bądź 4.0, albo co gorsza 2.3? Tylko dlatego że nasza kaska jest ważniejsza od naszej wygody? Android zmodyfikowany jest pewnym symbolem buntu klienta wobec niesprawiedliwości rynku. Jest głoszeniem niezgody na złe traktowanie klientów. Custom ROMy pokazują, że użytkownik nie jest idiotą. Tracąc ten argument, tracimy nie tylko ładniejsze ikonki czy nowe przełączniki w belce powiadomień – tracimy możliwość wywierania presji na producentach.
Warto jednak spojrzeć na tę kwestię z zupełnie innej strony. Co Android mógłby zyskać w momencie odebrania mu atutu społeczności deweloperskiej? Myślę, że mimo wszystko znalazłoby się kilka rzeczy.
Jak dla mnie pierwszą z tych rzeczy, która mogłaby (ale nie musiałaby) zyskać na braku modyfikacji byłoby lepsze dopasowanie softu do każdego z produkowanych urządzeń. Szeroko pojęta optymalizacja. Dziś producenci są wręcz przekonani, że ich niedoróbki zostaną wyeliminowane przez nieoficjalne ROMy, więc poza upychaniem bloatware do oprogramowania nie przejmują się specjalnie niczym. Panuje swego rodzaju przekonanie, że producent nie musi dopiąć wszystkiego na ostatni guzik, bo zrobią to za niego developerzy niezależni, i to w dodatku za darmo. Jest to bardzo duży problem, bo właśnie dzięki niemu spore grono osób po grobową deskę będzie uparcie twierdzić, że Android nie jest w stanie płynnie działać. Albo co gorsza że kupno tabletu z Androidem wymusza wielogodzinne ślęczenie nad nim w celu doprowadzenia go do stanu względnej używalności.
Kolejnym plusem który miałby szansę się pojawić w takiej sytuacji byłby w pełni działający sprzęt od razu po wyjęciu z pudełka. W tym wypadku chodzi mi o kwestię hardware. Ile razy zdarzyło mi się, że kupując jakieś urządzenie, dowiadywałem się o „znanym problemie” takim jak niedziałający kompas, wariujący ekran dotykowy, czy chociażby błąd czujnika baterii. Najgorszy był wtedy fakt, że użytkownicy przychodzili nad problemami tego typu do porządku dziennego, uznając że rzadko używają tej czy innej funkcji. Przez takie właśnie nastawienie po dziś dzień producenci myślą, że klient weźmie to co mu się wciśnie – mniejsza o to że będzie musiał wojować z zepsutą funkcją przez kilka miesięcy, zanim z wielkiej łaski firma wyda łatkę aktualizującą. Pamiętacie sytuację z niedziałającym poprawnie GPS w pewnym tablecie z wysokiej półki? Ja dobrze ją pamiętam. I uważam, że producent mógł przeprowadzić testy, zanim wprowadził urządzenie na rynek. Ale skoro użytkownicy się przyzwyczaili do błędów – po co cokolwiek zmieniać?
Jak widać, to co jest zaletą Androida, czyli możliwość poprawiania błędów koncernów produkujących wyposażone w niego urządzenia, przeistacza się również w jego wroga: powoduje, że tym właśnie koncernom łatwiej jest obniżać standardy (ale nie – co oczywiste – ceny). Paradoks Androida, nie można tego określić inaczej.
Warto odnotować, że modyfikacje jako takie nie są potrzebne każdemu użytkownikowi. Bez nich w Androidzie można bez problemu zmieniać domyślne programy, środowisko graficzne, klawiaturę, korzystać z pakietów biurowych czy zarządzać aplikacjami. Nie każda osoba będzie potrzebowała zmieniać coś po zakupie. Ważny jest inny aspekt tej sytuacji: w Robociku użytkownik może. Nie musi, ale może. Wolność. Totalna wolność. I to jest piękne. Dziwnie czułbym się, gdyby takiej możliwości nam nagle zabrakło.
Niewątpliwie Android zmienił nasze spojrzenie na możliwości mobilnych systemów operacyjnych, pokazując jak można zbudować piękną społeczność opartą na wzajemnej pomocy. Wprowadził on do wielu domów przenośną technologię w przystępnej cenie, co było nieosiągalne w przypadku iPada od Apple. Otworzył drzwi do dogłębnej personalizacji systemu i dał łatwość dopasowywania go do swoich potrzeb. Jednakże to co jest jego wielką zaletą, może również czasem kaleczyć.
Odpowiadając na pytanie zawarte w tytule dzisiejszego odcinka, muszę powiedzieć że Android bez modyfikacji byłby po prostu inny. Nie wiem, czy lepszy czy gorszy – można by to stwierdzić tylko testując go „na żywca”. Ponadto każdy ma swoje podejście do systemu i wykorzystuje go na swój sposób, więc trudno jednoznacznie oszacować czy Zielony Robocik bez dostępności modyfikacji by się przyjął, czy też nie. Osobiście nie widzę takiego sukcesu systemu Google’a bez zaplecza społeczności.
Czy Android bez modyfikacji miałby rację bytu? Według mnie, jako alternatywa dla zamkniętego środowiska chociażby Apple, nie. Android jest przecież solą tego, czego użytkownik szuka a czego nie znalazł w systemie iOS. Jest symbolem niezależności. Tracąc modyfikacje, straciłby część swojej zielonej oryginalności. To nie byłby już ten sam system.
Jednego jestem pewny: Android bez modyfikacji nigdy już nie będzie istniał, nie powstanie. Nie ma odwrotu od tego, co dzieje się od czterech lat na rynku. Android zamknięty to forma istniejąca tylko w sferze naszych przemyśleń. Śniegowej kuli toczącej się z góry nie jest w stanie nic zatrzymać – identycznie jest w tym przypadku.
Przypominam, że wszelkie uwagi i prośby możecie przesyłać na mój adres e-mail: r.kaczor@tabletowo.pl. Jeżeli tylko macie jakieś pytania bądź pomysły na tematykę felietonów, piszcie śmiało, chętnie wysłucham Waszych sugestii. Tymczasem zapraszam Was do dyskusji.