Flash dobry czy zły? (felieton)

Kilka dni temu w internecie rozpętała się burza. Adobe ogłosiło, że nie zamierza dużej rozwijać wsparcia dla Flasha pod system operacyjny Android. Co wiecej: niebawem odbiera użytkownikom możliwość pobierania tej wtyczki. Tym, którzy mimo wszystko czują niedosyt dyskusji na ten temat, dedykuję mój felieton.

Fakty

Po pierwsze warto przypomnieć pewne fakty, które, jak to często bywa przy pełnych emocji dyskusjach, bywają delikatnie mówiąc przekręcane i ostatecznie nie bardzo już wiadomo o co chodzi. O Flashu na urządzenia mobilne dyskutuje się co najmniej od czasów pierwszego iPhona, a już szczególności od czasów iPada (wiosna 2010) i późniejszego słynnego artykułu Steve’a Jobsa „Thoughts on Flash”, który ukazał się parę miesięcy po premierze iPada. Przypomnę, że Jobs krytykował Flasha za jego nienowoczesność, obciążanie procesora i baterii itp. Przeciwnicy Jobsa zarzucali mu wówczas (ja również), że dorabia teorię do faktów – że gdyby iPad obsługiwał Flasha, Jobs pisałby odwrotnie.

Jobs jednak napisał, co napisał i wielu poszło za nim. Olbrzymie grono użytkowników sprzętu mobilnego Apple’a (a mamy tego przecież sporo: od iPoda po iPada), które ma w USA wiele do powiedzenia, nauczyło się żyć bez Flasha. Twórcy wielu stron musieli się przystosować: albo piszę bez Flasha, albo tracę odbiorców spod znaku jabłuszka. Windows Phone również dołączył do „bezflashowców”, co pokazało pewien trend, któremu opór stawiał Android i, częściowo, Bada oraz parę innych, mniej liczących się na rynku systemów operacyjnych.

Koniec końców (czy to rzeczywiście koniec?), w zeszłym tygodniu z rozwoju Flasha dla urządzeń mobilnych wycofał się developer za Flasha odpowiedzialny – Adobe. Warto to podkreślić, że kluczowe słowa padły z ust przedstawicieli Adobe, ponieważ w ferworze dyskusji niektórzy obarczają odpowiedzialnością Google. Jak do tej pory Google milczy na temat braku Flasha w Jelly Bean 4.1, aczkolwiek osobiście nie wierzę, by nie było cichego przyzwolenia z ich strony. To jednak nie jest fakt a jedynie hipoteza.

Przyczyny – kilka teorii

Nie wiem, na ile możemy przypisywać śp. Jobsowi „zasługę” wysiudania Flasha z Androida. Nie wiem nawet, czy cieszyłby się z tego faktu, gdyby żył. Kto wie, może pomyślałby mniej więcej tak: „Szkoda, gdyby pomęczyli się z tym Flashem trochę dłużej, nasi mieliby więcej czasu i przestrzeni na rozwój nowych technologii, podczas gdy Android tkwiłby nadal w epoce Flasha.” Może niektórzy uśmiechają się teraz ironicznie – ale jeśli Jobs myślał tak, jak pisał w swoim artykule, powyższe zdanie wpasowywałoby się idealnie.

Pamiętajmy, że nawet, jeśli Adobe nie podjęło decyzji o wycofaniu Flasha z przestrzeni mobilnej na własną rękę, na pewno bez ich decyzji tak by się nie stało. Co więc mogło spowodować taką zmianę kursu po stronie dewelopera dumnego ze swojego „dziecka”? Tu od razu zaznaczam: nie jestem programistą, lepiej czuję się w naukach społecznych, toteż widzę w tym przypadku raczej ogólnoludzki mechanizm i prawo rynku, niż wynik praw rządzących technologią informacyjną. Stąd wniosek, jaki mi się nasuwa, może być tylko jeden: Adobe po prostu nie opłacało się kontynuować tej polityki. Być może praca nad mobilnością Flasha była zwyczajnie zbyt kosztowna. Być może oczekiwania Google były zbyt wysokie. Każdy, kto zna trochę sektor usług wie, że często klient oczekuje od usługodawcy czegoś, co leży na granicy niemożliwości. Mam silne podejrzenia, że tak było w tym przypadku: Google usprawniając i „odchudzając” kod Androida (w końcu Jelly Bean ma być szybszy i sprawniejszy niż ICS), oczekiwało równomiernego dopasowania („odchudzenia”) Flasha, co wymagało od Adobe wytężonej pracy, a to najwyraźniej przestało im się opłacać. Nie wnikam, ile pracy potrzeba, by zoptymalizować wtyczkę tego typu. Jak pisałem: nie znam się. Ale prawa rynku są niezmienne: jeśli coś mi się nie opłaca, nie będę się tym zajmował.

A może było inaczej? Może Google wysłało sygnał do Adobe: jesteśmy gotowi na rezygnację z Flasha. Może to kwestia dojrzałości (w sensie obiektywnym, nie w sensie dojrzały = lepszy) konsumenta i deweloperów webowych, którzy na tyle nauczyli się już żyć bez Flasha, że kolejny krok jest tylko naturalną wypadkową. Google, widząc ten trend (oczywiście, że narzucony przez Apple), po prostu uznało, że lepiej złożyć broń teraz, niż czekać, aż Internet bez Flasha rzeczywiście przestanie się różnić od Interentu z Flashem. Wówczas wszyscy wzruszyliby tylko ramionami. W końcu skoro Apple nie chciało we Flasha inwestować, oznacza to, że Google również mogło się to przestać w pewnym momencie opłacać. Kto wie, być może przestało się opłacać już pół roku temu, kiedy zabrali się za 4.1 JB i za Chrome na Androida. A to choćby dlatego, że rynek ewidentnie stanął po stronie bezflashowego iPada.

Skutki i wnioski

A zatem Flash padł ofiarą rynku? Tak sądzę. Możemy się zżymać, możemy irytować, a możemy po prostu zrezygnować z upgrade’u do Jelly Bean i oglądać Flasha na „starym” ICS, albo dzięki przeglądarkom, które konwertują nam Flasha udostępniając go urządzeniom bez jego obsługi (jest ich kilka). Będziemy tak robić pewnie maksymalnie rok, a potem nam się znudzi. Bo niestety z rynkiem nie wygramy. Czy odbiera nam to wolność wyboru? A jakże! Ale rynek mówi: możemy się różnić tak długo, jak długo jest popyt na różnorodność. Jeśli Apple sprzedaje więcej iPadów, niż pozostałe firmy razem wzięte tabletów z Androidem, to dla „jajogłowych” sygnał, że rynek nie potrzebuje Flasha. I niedługo Flash po prostu zniknie. Bo ludzie nie będą przesiadać się na laptopy, netbooki, Microsoft Surface czy co tam jeszcze, żeby z Flasha korzystać. Po prostu przestaną korzystać – tak jak zrezygnowali z wielu serwisów społecznościowych, podczas gdy całe grono ich przyjaciół przesiadło się na Facebooka. Smutne? A jakże! Ale to niestety znak czasów, a nie po prostu decyzja „brzydkiego” Adobe.