Tim Cook oświadczył, że jest gejem. Były CEO Mozilli Brendan Eich wspierał kampanię przeciwko równouprawnieniu związków jednopłciowych. Czy mając jakieś poglądy powinienem używać iPada, czy przeglądać internet w Firefoxie? A może już wkrótce firmy rozwiążą ten problem za mnie, za pomocą “ekosystemu”?
To ciekawe, jakże w tej epoce globalnej wioski uwielbiamy się dzielić. I nie chodzi tu tylko o dzielenie się linkami do ciekawych materiałów, a raczej o gotowość do natychmiastowego wyrażenia swego zdecydowanego sprzeciwu, utożsamieniu produktu z jego twórcą i piętnowaniu tych, którzy nie widzą problemu w użytkowaniu narzędzia pochodzącego od “firmy o zszarganej reputacji”.
Widzimy dzielenie się świata na podstawie urządzeń, jakie stosujemy w życiu. Pisarze science fiction, jak William Gibson, czy twórcy systemu RPG Cyberpunk 2020 wskazywali na to, że za kilkanaście/kilkadziesiąt lat świat nie będzie podzielony granicami państw, a ekosystemów korporacji technologicznych. Przestrzeń Microsoftu – jego przeglądarka, filozofia korzystania, algorytmy filtrowani treści – a więc ŚWIAT właśnie, to przecież inne miejsce, niż Google’a, Facebooka, czy Baidu. W każdym z nich co innego widzimy, co innego robimy, kimś innym jesteśmy. Ja w Google jest innym ja, niż w Amazonie.
Za dzieleniem ludzi na ekosystemy urządzeń i oprogramowania stoi oczywiście pomysł na zwiększanie przychodów i przyzwyczajanie użytkownika do swych usług. Ale musi być jakiś ważny powód, dla którego człowiek gdzieś na początku swego cyber-życia wybierze to, a nie inne rozwiązanie. Założy konto pocztowe w Outlooku, a nie w Google. W Facebooku, a nie w Twitterze. A powód bazujący na emocjach, na światopoglądzie, jest przecież – poza finansowym – najmocniej przemawiającym do człowieka.
Technologie przyjazne / nieprzyjazne homoseksualności?
Argument osadzony na wierze w Boga, czy też seksualności i podejściu do cielesności jest niezwykle silny, bo mocno osadzony w każdym z nas. To dlatego każda prawie dyskusja o wierze czy prawach do własnej seksualności prędko odchodzi od argumentów i staje się zwykłą pyskówką, niezależnie od strony konfliktu. Widzimy też coraz częściej próby zawłaszczania przez te konflikty świata technologii.
W kwietniu br. z funkcji CEO Mozilli zrezygnował Brendan Eich, którego “złapano” na tym, że kilka lat temu wspierał otwarcie akcję sprzeciwu wobec legalizacji małżeństw jednopłciowych w USA. Środowiska LGBT zaczęły akcję potępiania… przeglądarki internetowej (sic!), w celu ukarania firmy za poglądy jej szefa. Wskazywano na to, że w dzisiejszych czasach każdy element wizerunku firmy ma znaczenie – a zatem i poglądy jej szefa wpływają bezpośrednio na wizerunek produktu. W sumie nie sposób się z tym nie zgodzić, chociaż… Anty-homoseksualizm CEO firmy miałby się przekładać na anty-homoseksualizm przeglądarki internetowej?! A jednak. Oczywiście w odpowiedzi na to, środowiska przeciwne gejom i lesbijkom zaczęły akcję promowania używania Firefoxa, jako przeglądarki bliskiej im światopoglądowo… Bo jest „porządniejsza”, niż inne. Używam Firefoxa, bo uważam, że to i tamto. Kwestia używania czy nie używania FF w domu, w pracy, gdziekolwiek, stała się deklaracją swoich poglądów. Konflikt, czysto światopoglądowy przecież, został niejako przepisany na oprogramowanie – tak, jakby w kodzie Firefoxa istniał jakiś homofobiczny pierwiastek, skrypty, które powodują, że staje się ona pożądana dla homofobów a odrażająca dla osób wspierających środowiska LGBT…
Całkiem niedawno mieliśmy w naszym kraju przykład tego, jak nagle niskoprocentowy złocisty napój z browaru w Ciechanowie może stać się wyznacznikiem podejścia do praw tzw. „mniejszości seksualnych”. Podobnie w USA zadziałał bojkot filmu Gra Endera, do którego wezwały środowiska walczące o prawa osób homoseksualnych po tym, gdy wyszły na jaw nieprzychylne im wypowiedzi autora książki, na kanwie której powstał film – Orsona Scotta Carda. To świetny zresztą przykład, jak spór światopoglądowy przestaje mieć zupełnie związek z “winowajcą” – film produkował ktoś inny, grali w nim aktorzy nie będący homofobami, zaś O.S.Card był po prostu współautorem scenariusza. Ale bojkot niejako sformatował rzeczywistość, wskazując, co dla kulturalnego człowieka o takich, a nie innych przekonaniach, jest/powinno być pożądane, a co nie.
Ostatnim – i arcygłośnym – przykładem takiego formatowania świata jest deklaracja Tima Cooka – CEO Apple – który ogłosił, że jest gejem i jest z tego dumny. Przelało to czarę złości antyfanów Apple – okazało się, że na czele tej przez wielu serdecznie znienawidzonej (a przez innych kochanej) firmy stoi osoba otwarcie mówiąca o swym homoseksualizmie. Internet stał się areną walki o przestrzeń światopoglądową tej sprawy – ten, kto wygra, ten zawłaszczy jej więcej. Momentalnie powstała ogromna ilość niewybrednych żartów i memów o powodach, dla których jest tak wielu “fanbojów” produktów Apple. Zaczęto zadawać pytania o idee firmy (sic!), o potajemne cele stojące za takimi lub innymi rozwiązaniami (sic!), a przede wszystkim o to, czy… Wierzący katolik może korzystać z iPhone’a czy iPada… Z drugiej strony produktami Apple zaczęły się chwalić osoby wspierające otwartość i równouprawnienie – w tym seksualne. Produkty Apple – przed wypowiedzią Tima Cooka po prostu świetne i uznane (choć drogie) – nagle stały się ZNACZĄCE. To urządzenia i usługi, z których gej czy lesbijka mogą być dumni. To urządzenia, które wyciągając do ucha w metrze czy na kolana w pociągu deklarujemy jednocześnie, że popieramy coś lub kogoś. Jak koszulka drużyny piłkarskiej. Jak naszywki zespołów metalowych na plecaku. Jak smycz na szyi. Znaczek w klapie. Transparent na pochodzie.
Tak nam powiedziano w telewizji, w internecie.
Promowanie/antypromocja jakichś produktów to żadna nowość. Słynne “Buy American” piętnowało ludzi, którzy kupują towary sprowadzane do USA, czyli nie wspierające amerykańskiego robotnika. W Polsce wiele lat traktowało się produkty made in CCCP jako gorsze nie z powodu ich faktycznej jakości a… złości na ZSRR i komunizm. Znowuż w latach 60. PRL usilnie piętnował muzykę zachodu – głównie jazz – jako zgniłą, dekadencką i deprawującą. Wydaje się jednak, że nigdy natężenie tak silnie nacechowanej elementami światopoglądowymi promocji czy antypromocji nie było tak wielkie, jak teraz. Ale nigdy też w grę nie wchodziło tak wiele pieniędzy, które można stracić lub zyskać przez odpowiednio ukształtowaną akcję kierującą się do przekonań użytkowników.
Ku odrębnym ekosystemom – odrębnym światom
Wspólna przestrzeń urządzeń i usług, ujednolicone UI oprogramowania i wszystko to, co obecnie nazywamy ekosystemem, to dopiero początek. Już teraz człowiekowi, który używa na co dzień smartfona z Androidem i usług Google jest trudno przejść przez okres adaptacji po zakupie np. Windows Phone’a. Jeszcze trudniej przejść ze świata Apple’a do Androida. Czasem wiąże się to z utratą nie tylko funkcjonalności, ale też i konkretnych rzeczy, np. książek, czy muzyki zakupionej w usłudze jednej korporacji (przykładem problemy ludzi, którzy kilka lat temu kupili e-booki w T-Mobile a potem zmienili operatora).
Człowiek przyzwyczajony do świata Apple nie rozumie i denerwuje się, jeśli zmuszony jest coś zrobić w świecie Androida (i vice versa).
Przeglądarka internetowa – nasze okno na świat, które – jak uważamy – pokazuje nam treści bez cenzury, nie pokaże nam całego mnóstwa stron w Chinach. W tym państwie jest inny internet – inne treści są promowane, pewne są usunięte z wyników wyszukiwania. Ale jeśli myślicie, że dotyczy to tylko krajów z jakimś niedemokratycznym reżimem politycznym, to jesteście w błędzie. 5 lat temu głośna była sprawa umowy pomiędzy Microsoftem, a News Corp., dotycząca pokazywania treści z serwisów informacyjnych News Corporation w przeglądarce Bing. NC miało pretensję do Google o to, że ich przeglądarka pokazuje treści i nie płaci za to ani centa. Bing miał zapłacić. Dlatego teksty News Corp. miały zniknąć z Google, a być dostępne w Bing. W istocie podzieliłoby to świat obu przeglądarek na dwa różne – ten, w których istnieje informacja z News Corporation, i ten, w którym jej nie ma.
Czeka nas na pewno podział świata na mniejsze światy. Światy korporacji. To tylko kwestia czasu. Ale kto wie, czy punktem wyboru nie będzie wkrótce podejście korporacji do kwestii światopoglądowych. Czy ateista będzie chciał korzystać z wyszukiwarki, systemu i urządzeń firmy podkreślającej katolickie wartości? Czy fanatyczny heteroseksualista będzie miał konto w serwisie społecznościowym mającym jako motto wpisane dążenie do równości praw i promocji otwartego podejścia do własnej cielesności? Czy człowiek, w wieku 18 lat, odbierając dowód osobisty, nie będzie musiał jednocześnie podjąć arcyważnej decyzji dotyczącej świata usług i urządzeń, w jaki wejdzie? Czy ktoś, kto się nawróci, nie będzie usuwał nagle kont i powiązań w usługach swego dotychczasowego ekosystemu? Czy używanie smartfona czy tabletu jednej firmy nie stanie się głównym czynnikiem kojarzącym ze sobą małżeństwa, lub najważniejszym pierwszym wrażeniem, od którego zależy, czy w ogóle zainteresujemy się kimś, czy nie?
Czy już teraz nie widzimy tego początków?
I czy producenci oprogramowania i urządzeń nie utrudnią nam wolnego wyboru? Nie uniemożliwią „bycia pomiędzy”? Posiadania innego laptopa, innego smartfona, innej chmury, innej poczty? Czy za 10 lat da się jeszcze zsynchronizować pocztę z Outlooka z Gmailem? Czy Android odbierze MMS wysłany z iPhone’a? I czy nie stanie się tak, że kabelek od smartfona z Androidem będzie niekompatybilny ze smartfonem Apple…?
Oh, wait…