Dzieło studia Pocket Pair wyrasta na naszych oczach na fenomen 2024 roku. Oprócz fanów Palworld musieli też pojawić się hejterzy sugerujący, że jest to podróbka Pokemonów. Jeśli tak faktycznie jest, musielibyśmy ją dopisać do listy, która wcale nie jest taka krótka.
Świat kumpli w pigułce
O Palworld wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu. Studio, odpowiedzialne za Craftopię, zapowiedziało tytuł w 2021 roku. Pierwszy trailer obiecywał, że dostaniemy kreskówkowy świat, w którym ludzie dzielą ląd, powietrze i wodę z Palsami. Gra już na tym etapie wskazywała na obecność takich elementów, jak budowanie, farming czy walki pomiędzy ludźmi z pomocą Palsów.
Twórcy, w wywiadzie dla TheGamer, kilka dni po opublikowaniu zwiastuna wspominali, że główną inspiracją dla nich były survivalowe hity pokroju Rust czy Ark: Survival Evolved. Gracze jednak wiedzieli lepiej i uznali, że widzą tu głównie Pokemony z opcją strzelania z karabinu.
Gra mogła oczywiście okazać się nigdy niespełnioną obietnicą, jak The Day Before lub na tyle przeciętnym tytułem, że świat zapomniałby o niej tydzień po premierze. Jak już wiecie, tak się nie stało.
Na początku tygodnia informowaliśmy o ponad milionie grających w tym samym czasie na Steam w Palworld i ponad milionie sprzedanych kopii. Przypominam, że mówimy o grze opublikowanej w formie wczesnego dostępu 19 stycznia. A przecież tytuł trafił również w tym samym momencie do xboksowego Game Passa.
I wiecie co? Te dane już są lekko nieaktualne. Na Twitterze zespół pochwalił się ośmioma milionami sprzedanych egzemplarzy w 6 dni po premierze. Dla porównania, Wiedźmin 3: Dziki Gon potrzebował na osiągnięcie pułapu 6 milionów kopii 6 tygodni. 24 stycznia Palworld przekroczył wg. danych ze steamdb.info barierę 2 milionów graczy grających jednocześnie – wyżej jest już tylko wynik PUBG sprzed 6 lat, czyli 3257248 graczy.
Nie chcę jednak w tym miejscu analizować, czy to etyczne łączyć urocze stworki z walką, gdzie – zamiast poprosić istotę łasicopodobną o rzucenie kamieniem we wroga – po prostu pakujemy w niego cały magazynek z karabinka automatycznego. Brakuje mi wiedzy w tym temacie i jest to dość kontrowersyjna sprawa.
Zamiast tego wolę skupić się na krzywdzącej łatce „podróbki” Pokemonów. W końcu ktoś mógłby rzucić, że gra jest popularna dlatego, że z grafik wylewają się stworki przypominające te z franczyzy, która znana jest na każdej szerokości graficznej. Jeżeli tak, to dlaczego przez ostatnich 20 lat faktyczne inne „nie-Pokemony” nie były aż tak głośnymi premierami?
Zapraszam na przegląd faktycznych tytułów inspirowanych perłą w koronie Nintendo.
TemTego
Zacznijmy od czegoś świeżego, czyli TemTem. W maju 2018 roku hiszpańskie studio Crema udostępniło w serwisie Kickstarter tytuł, który miał spełnić wyjątkowe marzenie niektórych fanów Pokemonów – łapanie stworków w klimatach MMORPG. Kieszonkowe stworki od zawsze kojarzyły się z samotną eksploracją – jedyny kontakt z innymi graczami ograniczał się przez lata do wymiany pokemonów czy toczenia walk i metodą, aby to wszystko działało, było skorzystanie z Game Link Cable.
TemTem, podobnie jak Palworld, pojawił się najpierw we wczesnym dostępie. Tytuł zadebiutował na Steam 21 stycznia 2020 roku. Stan na dziś – 471 graczy w szczycie przez ostatnie 24 godziny. Najlepszy okres tytułu trafił się 4 lata temu, kiedy 39572 graczy w tym samym momencie przemierzało archipelag Airborne.
Jeszcze gorzej radzi sobie darmowy wariant gry pozbawiony mikrotransakcji. W TemTem: Showdown w chwili pisania tekstu grają… trzy osoby. Na starcie tytuł w 24 godziny przyciągnął 189 graczy i po miesiącu nikt już o nim nie pamiętał.
Ostatnie komentarze na Steam zdradzają, o co poszło – Showdown to nieczytelne dla laika w świecie TemTem demo, a główny tytuł obrywa za mało elementów MMO, uciążliwy grind czy nudną fabułę. Chodźmy dalej w głąb króliczej nory.
Krytyczne stężenie -monów
Jeżeli ktoś uważa, że Palworld podrabia Pokemony, to najprawdopodobniej za chwilę przejdzie stan przedzawałowy.
Poniżej akapitu, od lewej do prawej, macie grafiki z 6 różnych gier: Micromon, Nexomon, Coromon w pierwszym rzędzie oraz Cassette Beasts, Monster Masters i Nexomon: Extinction w drugim.
Wszystkie tytuły łączy jedna cecha: występują w nich stworki, za pomocą których toczymy walki. Styl graficzny czy atuty każdej z tych gier są nieco inne. Jedne stawiają na eksplorację, drugie na pojedynki pomiędzy graczami. Jedna z nich chwali się fuzjami pomiędzy dowolnymi złapanymi istotami, inna pozwala na randomizowanie rozgrywki.
Wspólnym mianownikiem niezwiązanym z gameplay’em jest to, że nie ma znaczenia czy gra ma 10 milionów pobrań w sklepie Play, czy może kupiło ją kilkanaście tysięcy osób na Steam – tytuły mają głównie pozytywne recenzje.
Osobne dwa akapity pozwolę sobie przeznaczyć na mniej oczywistego „klona”. Chodzi o Monster Sanctuary, które wyszło spod klawiatur moi rai games w 2020 roku. Zamiast rzutu z góry twórcy postawili na widok platformowy. Reszta poniekąd się zgadza – zbieramy potwory, tworzymy z nich drużynę, eksplorujemy świat, od czasu do czasu otwierając zablokowane przejścia za pomocą zdolności członków wyprawy i toczymy walki w systemie turowym.
Moi rai games po kilku latach wspierania tytułu wkrótce jednak przeniesie moce przerobowe na Aethermancera, gdzie… będziemy łapać potwory, a grze gatunkowo bliżej do klimatów rougelite. Kolejny tytuł do kolekcji „Poke-klonów”, choć tym razem bez żadnych nawiązań do potworów i bestii w nazwie.
Pokemony w Orgrimmarze i zniewolony Pikachu
Wiedzieliście, że Blizzard inspiruje się Pokemonami już od 2011 roku? Na BlizzCon 2011 zaprezentowali nowy system w World of Warcraft – Pet Battle. W dużym skrócie – latamy po świecie gry, zbieramy potwory (i nie tylko), które wcześniej pałętały się wolne i szczęśliwe po Wyżynach Arathi czy Ashenvale, a następnie toczymy walki z mocniejszymi bestiami, trenerami czy innymi graczami.
Gdybym powiedział, że walki zwierzaków w WoW-ie mnie nie wciągnęły, skłamałbym. Za czasów, kiedy człowiek miał więcej czasu do dyspozycji, moją zabawą w endgamie nie było chodzenie na raidy z drużyną, tylko kolekcjonowanie pajęczaków, mechanicznych kur i powtarzanie Ahn’Qiraj, żeby pozyskać Anubisath Idol do drużyny.
Same walki są nieco prostsze od tych znanych z Pokemonów. Tylko trzy ataki do dyspozycji, brak ewolucji czy potyczki wyłącznie 1v1 wystarczają jednak, aby spędzić wiele godzin w tym trybie i świetnie się bawić. Zwłaszcza, że WoW i Pet Battle już jakiś czas temu przebiły Pokemony pod względem ilości dostępnych zwierzaków. Obecnie „oryginał” ma ich 1025, tymczasem w World of Warcraft jest ich do zebrania 1750 i z każdym dodatkiem i niektórymi aktualizacjami lista się rozszerza.
Nie wszyscy jednak pokochali żółtą mordkę Pikachu. PETA (People for the Ethical Treatment of Animals) upatrywała w Pokemonach źródła normalizowania walk zwierząt i eksperymentowania na nich. Pokemon Black and Blue jest wciąż grywalne na oficjalnej stronie fundacji i nawet spędziłem przy nim 15 minut, aby przejść całość.
W zgodzie ze swoim sumieniem i podejściem do życia mogę podsumować to w ten sposób – cel organizacji jest bardzo słuszny, jednak w tym przypadku postawiono kontrowersyjną hipotezę, której nie będę rozwijał, bo nie o tym jest ten tekst. Na marginesie dodam, że Black and Blue otrzymało w 2013 roku sequel – Pokemon Red, White, and Blue: An Unofficial PETA Parody.
Trzeba przyznać PETA jedno. Pamiętam o Poke-incydencie po 12 latach i pamiętam wrzawę w serwisach o grach wideo, nie tylko tych anglojęzycznych. Jeżeli organizacja liczyła na duży zasięg i komentarze, nawet te nieprzychylne, to – cóż – udało się.
Z miłości do kieszonkowych potworów
Wiecie, jak wygląda prawdziwy klon Pokemonów? Jak Pokemon Prism, Pokemon Uranium lub Pokemon Clockwork. Nie przypominacie sobie takich gier w żadnej generacji? Nic dziwnego – owe trio to fanowskie tytuły, które były rozwijane i zyskały rozgłos w latach 2010-2020.
Sposób, aby zagrać na nostalgii, jest w tym przypadku dość prosty. Gracze wykorzystywali popularny silnik RPG Maker XP oraz Pokemon Essentials – zestaw narzędzi oferujący kafelki, mapę czy muzykę z serii. Uzbrojony w takie komponenty twórca nie potrzebował zbyt dużej wiedzy programistycznej, aby stworzyć własne przygody w świecie zapoczątkowanym przez Game Freak. Co ciekawe, na potrzeby tych gier ukuto termin Fakemon, oznaczający nieoficjalne Pokemony.
Ponownie moja ekspertyza ledwo smyra czubek góry lodowej. Istnieją bowiem nie tylko fanowskie tytuły, zbudowane w RPG Makerze, ale również ROM hacki, wykorzystujące kod oryginalnych części. Co więcej, na powyższej trójcy świat klonów się nie kończy.
Godra, Empyrean, Solar Light, Apex, Spectrum – wszystko to projekty, które łączy miłość do Pokemonów, ale ich zaloty nie są akceptowane przez ojców marki. Czy słusznie?
Prawdziwa twarz Palworld
Czytając krótki wpis osoby, która zajmuje się rysowaniem Fakemonów na Reddicie, dowiedziałem się, że istnieje kilka czynników, które pozwalają określić, jak blisko jest nieoficjalnym projektom do oryginału. Xelshade wymienia cztery aspekty – kolory, poziom detali, anatomia oraz odpowiednie szczegóły. Jeżeli nasz projekt spełnia wszystkie punkty – brawo, stworzyliśmy idealnego Fakemona.
Przejrzałem zatem na szybko listę Palsów w Palworld i, faktycznie, część stworków mogłaby pojawić się w ramach primaaprilisowego żartu gdzieś w internecie, a gracze i dziennikarze łyknęliby przynętę, że patrzymy na nowe poksy. Lifmunk, Vixy, Leezpunk, Reindrix, Cryolinx – wszystko to podręcznikowe przykłady Fakemonów.
Warto w tym miejscu zadać sobie pytanie – czy charakterystyczny styl może być przedmiotem plagiatu? Odpowiedzi może udzielić fragment książki „Prawo autorskie i prawa pokrewne. Komentarz„ autorstwa J. Barta i R. Markiewicz, a konkretniej, strony 21-22:
styl bowiem nie jest w istocie częścią dzieła, lecz stanowi zespół reguł estetycznych lub konwencji, który może być zastosowany w poszczególnych utworach.
Jeżeli „styl” Pokemonów opiera się na 2-4 kolorach, umiarkowanej liczbie szczegółów i występowania oczu, ust i kończyn u rysowanej istoty, to taki proces nie może podlegać ochronie na mocy prawa autorskiego.
Dlatego właśnie Adam Lapko może narysować 51 „polskich Pokemonów”. I dlatego Pocket Pair zajmie się wydaniem Never Grave, które, co widać z daleka, inspiruje się pewnym znanym souls-likiem. Nintendo nie może opatentować stylu tak samo, jak nie może opatentować turowej walki za pomocą potworków. Kopiowanie assetów czy linijek kodu oraz karmienie AI czyimś dorobkiem artystycznym – to już inna sprawa.
A skoro wspomnieliśmy o gatunku souls-like’ów. Przecież 9 lutego 2024 roku oryginalne Demon’s Souls będą obchodzić 15. urodziny. To, że format został opracowany przez From Software nie oznacza, że od teraz każda gra 3D o mrocznej stylistyce, gdzie nawet skrzynia ze skarbem może ci skopać tyłek, to klon Soulsów.
Odnoszę wrażenie, że „klon” w kulturze zawsze ma pejoratywny wydźwięk – ktoś przecież bierze oryginał i parafrazuje tak, „aby się facetka nie skapnęła”. W prasie lat 90. każdy FPS był tworem doomopodobnym, a po 2001 roku każdy sandbox mógł skończyć z łatką „klona GTA”.
Gdyby zaszufladkować w ten sposób Palworlda, byłby to klon Ark w kwestii rozgrywki i stylistyczny sobowtór trójwymiarowych Pokemonów. A to, że opracowano moda, który podmienia stworki na znajomych Pikachu – nie od dziś wiadomo, że Nintendo nie lubi, kiedy cały świat widzi, jak ktoś szarga jego dobre imię. Dlaczego zatem niszowy mod do Skyrima wisi tak sobie od czterech lat i prawnicy z Japonii nie polują na jego autora? To proste, jest za mało popularny.
Inspirowanie się nie jest niczym złym. Warto po prostu, aby efekt końcowy był dobrej jakości (Monster Sanctuary), a nie kiepskiej (TemTem). Jakość zawsze się obroni. A co, jeżeli nie podoba się nam, że twórcy aż tak mocno inspirują się dorobkiem innych?
Niestety, gracze nigdy nie słynęli z dobrego głosowania portfelem – dlatego mamy dzisiaj DLC, mikrotransakcje i battlepassy. Jeżeli chcemy, aby siłą gier była ich wyjątkowość, a nie wyłącznie bezmyślne kopiowanie poprzedników wystarczy, że nie będziemy kupować takich tytułów – to jest aż tak proste.