To było kilkanaście lat temu. Czekałem na pociąg ze stacji Poznań Główny. Środkiem peronu szedł normalnie wyglądający człowiek i… gadał do siebie. Chory? Może zapomniał, że myśli na głos? Nie, po prostu miał słuchawki Bluetooth podpięte do komórki.
Jeszcze kilka lat temu ludzie gadający do siebie byli rzadkością na ulicach. Dzisiaj raczej nie dziwi nikogo, że mówimy do siebie, chociaż znajdą się i tacy, którzy oglądają się, kiedy na skrzyżowaniu usłyszą, jak ktoś obok mówi „Zadzwoń do siostry”.
Sam, mimo że na codzień korzystam z Voice Over w iPhonie, czasami czuję się nieswojo w miejscach publicznych. Mimo że teoretycznie każdy jest obeznany z słuchawkami Bluetooth czy nawet kabelkiem łączącym go z telefonem, gadanie do siebie nie jest w 100% neutralnym zjawiskiem.
Dlaczego o tym piszę? Ze względu na niedawne badania. Okazuje się, że z asystentów głosowych takich jak chociażby Siri Apple’a czy Cortana Microsoftu korzysta niewielka część użytkowników. Nie tylko dlatego, że uboższe wersje Samanthy (vide „Ona”) są… uboższe. Według najnowszych badań ludzie nie korzystają z asystentów głosowych, bo są one nienaturalne.
Ledwie 3 procent ankietowanych osób z USA korzystało z Siri w miejscach publicznych. Aż 20 procent osób stwierdziło, że nie korzysta z Siri, bo czułoby się dziwnie, gadając do urządzenia w towarzystwie innych ludzi.
Wyniki są jeszcze ciekawsze, jeżeli je zestawimy z dość typowym dla Amerykanów zwyczajem głośnego rozmawiania przez telefon w miejscach publicznych. Okazuje się, że co innego jest rozmawiać z inną osobą, nawet na prywatne tematy, co innego zaś z maszyną.
A Wy? Często korzystacie z na razie ubogich funkcji asystentów głosowych w Polsce?
Źródło: Creative Strategies