20 lutego ubiegłego roku był jednym z najważniejszych dni dla miłośników smartfonowego rynku. To właśnie wtedy Samsung zaprezentował swoje trzy modele: Galaxy S10, Galaxy S10 Plus i Galaxy S10e (który niestety nie doczekał się następcy). Rok później postanowiłam odpowiedzieć na pytanie – czy wciąż warto kupić największy z modeli, tj. Galaxy S10+.
Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że właściwie cały niniejszy materiał mogłabym zamknąć w jednym słowie: warto. Choć wciąż jest drogo i… raczej nie zapowiada się, by w najbliższym czasie miało się coś zmienić w tym zakresie.
Spadek ceny to normalna kolej rzeczy – następuje już po kilku miesiącach od premiery urządzenia. Tymczasem Galaxy S10+ wciąż nieźle trzyma swoją cenę. Jasne, to już nie jest poziom 4399 złotych sprzed roku, a 3799 złotych. Przyznajcie jednak, że to wciąż dużo. Spodziewałam się, że model ten stanieje o wiele bardziej – tak się jednak nie stało.
Rozmiar jakby mniejszy, a przecież się nie zmienił
Rok temu wydawało mi się, że Galaxy S10+ jest duży. Dla przypomnienia – jego wymiary to 157,6 x 74,1 x 7,8 mm, a przekątna ekranu – 6,4”. Teraz wydaje się mniejszy niż 12 miesięcy temu. Doszło do tego, że aktualnie trzymając w rękach Galaxy S10+ mam wrażenie, jakbym trzymała Galaxy S10. A przecież ręce mi nie urosły ;).
To wyłącznie pokazuje trend panujący na rynku – przez moje ręce przechodzi tak wiele dużych smartfonów, że te, które były duże rok temu, aktualnie wydają się mniejsze. Dla przykładu dwa modele, które aktualnie mam pod ręką: Samsung Galaxy A71 (163,6 x 76 x 7,7 mm; 6,7”) i Oppo A9 2020 (163,6 x 75,6 x 9,1 mm; 6,5”).
Design się nie zestarzał
Biało-perłowa wersja Galaxy S10+, tak jak rok temu wyglądała świetnie, tak dalej może się podobać. Może nie ma przejść tonalnych jak w niektórych produktach konkurencji czy załamań jak w średniakach od Samsunga, ale wciąż przykuwa oko.
Minimalistyczne wzornictwo jest ponadczasowe – uważam, że model ten będzie w stanie obronić się jeszcze i za rok czy dwa.
Wciąż jednak irytuje mnie rozmieszczenie klawiszy. Niezmiennie uważam, że włącznik umieszczony na prawej krawędzi powinien być sporo niżej, a przyciski do regulacji głośności – niżej. Co do tego, że przycisk dedykowany Bixby mógłby w ogóle nie istnieć, chyba nikt nie ma wątpliwości?
A, i oczywiście wciąż Galaxy S10+ jest straszliwie śliski. Na tyle, że potrafi „uciekać” z płaskich powierzchni. Warto na to uważać.
Wyświetlacz wciąż z najwyższej ligi
Super AMOLED o przekątnej 6,4″ i rozdzielczości 3040 x 1440 pikseli, Gorilla Glass 6, HDR10+. Czego chcieć więcej? Być może powiecie, że braku “tic taca” w ekranie, ale ja akurat szybko przestałam zwracać na niego uwagę. Rozumiem, że komuś przeszkadza, ale uważam, że spokojnie da się z tym żyć.
Jeśli chodzi o wyświetlacze, we flagowcach Samsunga nigdy nie mogliśmy narzekać. Tak samo jest w Galaxy S10+. Czerń jest idealna, odwzorowanie kolorów świetne, jakość wyświetlanego obrazu doskonała, podobnie zresztą jak jasność maksymalna i minimalna. Tu po prostu wszystko gra.
Oczywiście trzeba pamiętać, że wyświetlacz w Samsungu Galaxy S10+ jest zakrzywiony, przez co wymaga przyzwyczajenia zarówno pod względem załamywania światła, jak również podatności na przypadkowe dotykanie ekranu wewnętrzną częścią dłoni (ja tego nie doświadczam).
Problemów z responsywnością ekranu tuż przy krawędziach nie zauważyłam, być może przez to, że Samsung dość sprytnie przemyślał tę kwestię – np. klawiatura jest tak ulokowana, by skrajne litery nie były umieszczone zbyt blisko krawędzi ekranu.
Oprogramowanie – jest Android 10 i OneUI 2.0
Publikuję ten tekst 20 lutego 2020, a piszę kilka dni wcześniej. Już wtedy przed oczami widzę wersję łatek bezpieczeństwa z lutego 2020 – to dobrze świadczy o producencie, który – odnoszę wrażenie – coraz lepiej radzi sobie z kwestią aktualizacji swoich smartfonów (nie tylko flagowych).
W tak zwanym międzyczasie pojawiła się też znacząca aktualizacja, dzięki czemu zamiast Androida 9.0 Pie z One UI 1.1, mamy teraz Androida 10 z OneUI 2.0.
Na pierwszy rzut oka trudno jest dostrzec jakieś większe różnice – te zostały poukrywane np. w zarządzaniu energią (czy ja już mówiłam, jak bardzo nie lubię aktualnych statystyk czasu pracy baterii?) czy pamięcią, jak również w animacjach występujących podczas korzystania z telefonu. Najbardziej dostrzegalną zmianą jest interfejs aparatu – wygląda nieco inaczej, ale wciąż oferuje dokładnie te same funkcje.
Kupując flagowy smartfon sporo osób ma nadzieję, że będzie to sprzęt na lata – 2-3. Pod względem działania procesor, którym jest tutaj Exynos 9820 z Mali-G76 MP12, w połączeniu z 8 GB RAM, powinien dotrzymać kroku przez kolejne długie miesiące. Póki co jest naprawdę dobrze. Telefon nie daje powodów do narzekań.
Gra muzyka
Samsung Galaxy S10+ pod względem jakości dźwięku nie zawodził w dniu premiery, nie zawodzi również po roku. Głośniki stereo jak były świetne, tak są nadal. Do tego jest 3.5 mm jack audio na dolnej krawędzi – warto wspomnieć, że rodzina Galaxy S10 jest ostatnią spośród flagowych, w których ten miły dodatek znalazł się na wyposażeniu. Zarówno w Galaxy Note 10, jak i teraz w Galaxy S20, miniJacka nie uświadczymy.
Czas pracy
Samsung Galaxy S10+ został wyposażony w akumulator o pojemności 4100 mAh, który można ładować zarówno przewodowo, jak i bezprzewodowo. Tuż po premierze wcale nie było tak oczywiste, że wytrzymywał ze mną do końca dnia – jego czas pracy mocno mnie wtedy rozczarował. Teraz już jest lepiej, co oznacza, że wraz z kolejnymi aktualizacjami Samsungowi musiało się udać odpowiednio zoptymalizować zarządzanie baterią. Dzień pracy z daleka od ładowarki teraz nie jest dla niego wyzwaniem.
Zwrócę jednak Waszą uwagę na fakt, że nie korzystałam z tego egzemplarza Galaxy S10+ przez ostatni rok non stop, przez co nie jestem w stanie powiedzieć, jak bateria zachowuje się po takim czasie stałego użytkowania. Będę wdzięczna użytkownikom tego urządzenia za podzielenie się swoimi spostrzeżeniami na ten temat w komentarzach.
Aparat
Aparaty w Galaxy S10+:
- główny 12 Mpix o zmiennej przysłonie f/1.5 lub f/2.4 i kącie widzenia 77°,
- ultraszerokokątny 16 Mpix f/2.2 i 123°,
- teleobiektyw 12 Mpix f/2.4 i 45°,
- i z przodu aparat 10 Mpix f/1.9 80° + 8 Mpix f/2.2 90°.
Galaxy S10+ był pierwszym flagowcem Samsunga, w którym zastosowano ultraszeroki kąt w aparacie – niestety, bez autofokusa i bez stabilizacji obrazu. Uważam, że niezależnie od aparatu (jednego z trzech), o którym mówimy, wciąż radzi sobie świetnie.
Zresztą, oceńcie sami oglądając poniższą galerię zdjęć (po części są to bardzo miłe wspomnienia z grudniowego urlopu).
I kilka selfie:
Z innych rzeczy: czytnik linii papilarnych w ekranie i rozpoznawanie twarzy – działają bez zastrzeżeń. Hybrydowy dual SIM – jak był na miejscu, tak jest dalej. Ładowanie zwrotne, choć mało efektywne, czasem się przydaje – zwłaszcza do ładowania akcesoriów (np. Galaxy Watcha Active2 czy słuchawek Galaxy Buds).
Podsumowując,
wróciłam na kilka dni do Samsunga Galaxy S10+ po prawie roku rozłąki. Uważam ten czas za spędzony bardzo pożytecznie.
Na nowo przekonałam się, że Samsung Galaxy S10+ to świetny smartfon. Po roku od dnia premiery wciąż warto rozważać go, chcąc kupić dobrego, praktycznie wszystko-mającego flagowca.
Pamiętajcie tylko, by patrzeć na cenę – im niższa, tym lepiej. Warto więc wypatrywać promocji.