W dawnych czasach, kiedy ludzie dziwili się, jakim cudem takie maleństwa, jak smartfony, potrzebują do działania aż 2 GB pamięci RAM, na rynku istniał dość restrykcyjny podział. Ów podział dzielił urządzenia na duże i małe, a granica między nimi przebiegała gdzieś między 4 a 4,5 cala. Czy w dobie nadchodzącego nowego roku, taki podział miałby jeszcze jakikolwiek sens?
Jak zawsze subiektywny wstęp
To ostatni felieton, jaki mam przyjemność pisać dla Was w 2018 roku. Wykorzystując ten akapit chciałem Wam z tego miejsca podziękować za aktywność w komentarzach i spore zainteresowanie tekstami. Nie tak dawno pisałem, że mam wielką przyjemność tworzenia tekstów dla najlepszej publiki i ten ostatni felieton zdaje się być świetną okazją ku temu, aby to jeszcze raz podkreślić :) Naturalnie, widzimy się w pierwszych dniach nowego roku.
Żeby sprytnie powiązać poprzedni akapit z tym, pozwolę sobie zadać Wam pytanie – z jakiego smartfona będziecie czytać Tabletowo w 2019 roku? Nie chodzi mi o markę, ilość pamięci RAM, a nawet wersję Androida. Chodzi o przekątną wyświetlacza. Jestem przekonany o tym, że zdecydowana większość z Was wskazałaby na ekran o przekątnej, która mieści się między 5 a 6 cali. Spodziewam się też pewnej grupy osób, która wskazałaby na urządzenia o jeszcze większym wyświetlaczu. Byłbym jednak powściągliwy co do tego, że duża część czytelników wyjmie z kieszeni malucha z ekranem zbliżonym do 4-4,5 cala.
Rynek z sobie znanych względów w dużej mierze wyciął tego typu urządzenia w pień, przekonując nas do tego, że duże jest lepsze. Duże to większa rozdzielczość, więcej treści, a za sprawą umiejętnego odchudzania obudów ze zbędnych milimetrów, argument o noszeniu w kieszeni cegły także zdaje się tracić rację bytu. Przeglądając najpopularniejsze urządzenia wielu wiodących marek, można dostrzec niemal pełną zgodę, z której w kwestii przekątnej wyświetlacza nie wyłamuje się niemal nikt. Czy to słuszny wybór?
Twierdzy broniło Sony i Apple
Apple od dawien dawna stroniło od wdrażania w smartfony dużych wyświetlaczy. Legendarny CEO, Steve Jobs podkreślał, że w jego opinii wielki ekran to zbytek, niepotrzebny bajer. Wystarczy prześledzić przekątną ekranów w iTelefonach, które powstały pod batutą Jobsa, aby znaleźć potwierdzenie tej tezy. Apple dość nieśmiało otworzyło się na urządzenia z dopiskiem „Plus” w nazwie, a za odważną rewolucję stylistyczną odpowiada w zasadzie duet Ive i Cook. Co ważne, gigant z Cupertino odważył się na nią dopiero w 2017 roku.
W świecie Androida wiele firm próbowało stworzyć mocnego flagowca, który nie zajmie zbyt wiele miejsca w kieszeni. W swoich czasach ideę usiłował zaszczepić Samsung, a takie urządzenia jak Galaxy S5 Mini były przyjęte przez rynek całkiem przychylnie. Jeśli jednak ktoś zapytałby mnie o to, która marka działająca w świecie Androida osiągnęła na tym polu świetne wyniki, to bez chwili zawahania wskazałbym na Sony, które od lat dopieszcza rodzinę mini-flagowców, sygnowanych dopiskiem Compact.
Nie ukrywam, że filozofia Japończyków bardzo do mnie przemawiała. Producent nie dość, że tworzył urządzenia o relatywnie niewielkich gabarytach, to jeszcze ładował w nie topową specyfikację, która często nie odbiegała od tego, co można było odnaleźć w pełnoprawnych flagowcach Sony. Ot, po prostu ktoś trochę przyciął pasy startowe, zmniejszył wyświetlacz, a następnie, bez mówienia o tym, że się nie da, wpakował tam świetne podzespoły. I ludzie te urządzenia naprawdę sobie cenili.
Niestety, ale Sony już od pewnego czasu nie ma siły sprawczej na rynku smartfonów. Nie wnikam, czy jest to opinia słuszna czy nie, jednak trudno dyskutować z tym, że wiele innych marek wprowadziło swoje innowacje w taki sposób, że flagowce z dopiskiem Compact w nazwie stały się w zasadzie ciekawostką, pewnego rodzaju awangardą. Nie powinno więc dziwić, że od jakiegoś czasu firma zdaje się przykładać do tego segmentu rynku coraz to mniejszą uwagę.
Rynkowe maluchy są już na przegranej pozycji?
Prześledźcie uważnie tegoroczne nowości związane ze smartfonami. Czym chwalili się różni producenci? Mamy kontrowersyjnego notcha, jego łagodniejszą odmianę stylizowaną na łezkę oraz najnowszą ideę, która zakłada przyłożenie do ekranu dziurkacza i zrobienie w nim… dziury, gdzie dana firma zaimplementuje frontową kamerę. Było trochę o sliderze, gdzieś w tle błysnął (był to naprawdę krótki błysk ;) ) skaner zintegrowany z ekranem i tyle. Trudno w kwestii wyświetlacza wskazać na jakieś inne trendy, a zwłaszcza te, które stawiałyby na jego miniaturyzację.
Potentaci są obecnie na etapie dość dziwnej w swoich założeniach rywalizacji na liczbę matryc, gdzieś tam w tle ktoś liczy jeszcze gigabajty pamięci RAM, ale czy któryś z producentów reklamował swój produkt słowami, wedle których ten a ten smartfon jest super, bo zajmuje w kieszeni mało miejsca i jest poręczny? Nie jestem przekonany. Czasem mam wręcz wrażenie, że większy ekran, to – z sobie znanych względów – większy prestiż danej konstrukcji.
I o ile większość klientów akceptuje ten trend, o tyle gdzieś w tle majaczy nam topniejąca grupa osób, które oddałyby naprawdę sporo, aby cieszyć się małym, a zarazem całkiem solidnie uzbrojonym smartfonem. O ile można jeszcze doszukiwać się rynkowych maluchów w segmencie low-endu, o tyle gatunek ten w zasadzie nie występuje w półce średniej, która napędza wyniki sprzedażowe większości marek. Płynie stąd dość klarowny przekaz.
Dostosuj się, bo w zasadzie nie masz wyboru?
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie rozmowa ze starym znajomym. Przed świętami spotkaliśmy się w markecie i rozmowa jakoś tak zeszła na smartfony. Wiadomo, w długiej kolejce rodzą się czasem naprawdę ciekawe dyskusje. No i tak od słowa do słowa, mój znajomy wyciąga z kieszeni Xperię Z5 Compact i pyta, czy mógłbym mu polecić jakiś fajny smartfon, bo ten telefon jest już tak poobijany, że koszta naprawy chyba przewyższają jego wartość. Spojrzałem i faktycznie, diagnoza była słuszna. Aż dziw, że ta Xperia jeszcze działała.
Naturalnie, wskazałem na nowszego Compacta od Sony. Chciałem trochę poszerzyć zakres, jednak zdałem sobie sprawę z tego, że choćbym chciał, to nie jestem w stanie polecić mu nic innego. Wydukałem jeszcze coś o iPhone SE, jednak jest to konstrukcja niezbyt nowa, a następcy cały czas na rynku nie widać. Próbowałem poszerzyć mu nieco wybór nowego urządzenia opierając się na tezie, wedle której nowe smartfony owszem, mają większe ekrany, ale te są wkomponowane w stosunkowo małe obudowy.
Niestety, ale retoryka raczej nie trafiła na podatny grunt i z pozornie błahej dyskusji zrobił się festiwal narzekań adresowanych do producentów smartfonów. W sumie, są to narzekania jak najbardziej słuszne z perspektywy klienta, który ma jasno sprecyzowane wymagania. Mógłbym wskazać też kilku innych znajomych, którzy mają podobne dylematy i narzekają na topniejące w oczach opcje zakupowe, które są po prostu znikome.
Wydaje mi się jednak, że księgowi wielu marek już dawno zasugerowaliby stworzenie tego typu urządzeń, gdyby tylko zwietrzyli w tym interesie spory pieniądz. Brak działań ze strony potentatów zdaje się być odpowiedzią pisaną między wierszami: jest Was za mało, to się nie opłaca. Takie wrażenie można odnieść. Patrząc na nadchodzące premiery, garści przecieków o kolejnych smartfonach, raczej nie zanosi się na to, aby w 2019 roku ten trend miał ulec zmianie.
Waszym zdaniem, mniejsze wersje flagowców mają jeszcze sens? A może za sprawą zwiększenia rozmiaru ekranu przy odchudzeniu rozmiaru obudów, faktycznie straciły one swoją rację bytu? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)