Niedawno naszła mnie dość ponura myśl, a wszystko zaczęło się od recenzowania Xiaomi Redmi Note 7. To świetny telefon, ale nawet najwięksi fani tej marki zauważają, że najnowszy Redmi Note nie różni się za specjalnie od poprzednika. Chiński producent zrobił wszystko, by dostarczyć niemal to samo, co ostatnio, ale w nieco innym opakowaniu.
Doszliśmy więc do sytuacji, w której niezwykle opłacalny Redmi Note 5 został zastąpiony modelem Redmi Note 7. Niestety, pod wieloma względami oba te urządzenia oferują praktycznie to samo. Jasne, nowszy model ma ciut lepszą kamerkę, nowszy i szybszy procesor, w końcu USB-C czy Bluetooth 5.0. Obsługę szybkiego ładowania pomijam z racji niedostarczania odpowiedniej ładowarki w zestawie. Można nazwać to pewnym postępem, ale to by było na tyle.
Zamiast faktycznej poprawy modelu Xiaomi skupiło się na trzech rzeczach: procesorze – tutaj ukłony i pochwały, nowym wyglądzie i 48-Mpix aparacie. Nowy design zmienił klasycznego Note’a w typowy smartfon z notchem. W mojej recenzji tak skomentowałem ten zabieg:
Notch miał być w smartfonach kompromisem – mniejsze ramki i większa powierzchnia ekranu kosztem brzydkiego wcięcia. W Redmi Note 7 nie ma zysków. Jest jedynie wcięcie i kilka strat. Zacznijmy od tego, że ramki do małych nie należą. Brakuje tu też symetrii, ponieważ dolna część ramki jest sporo większa od tej na górze. Oczywiście nie bez powodu – ukryto tam chociażby mikroskopijną diodę powiadomień.
Notch nie ma tu kompletnie żadnego sensu. Mało tego – nie da się go ukryć, a powiadomienia… wyświetlają się i tak dosłownie tylko na chwilę. Przez cały okres testów irytował mnie fakt, że muszę nieustannie ściągać belkę, żeby upewnić się, czy nie przeoczyłem jakiegoś maila czy połączenia.
Xiaomi świadomie postawiło na świeży design, bo klienci kupują przecież oczami i tak naprawdę nie ma w tym nic złego – wręcz przeciwnie. Niestety, oberwało się też nie tylko symetrii czy powiadomieniom, ale też aluminiowej ramce, która teraz jest plastikowa. NFC? Dalej nie ma. Natomiast nowy aparat to tania marketingowa sztuczka. 48-Mpix nie zmieniło nic, ale liczba robi wrażenie na papierze. Na szczęście okazało się, że dużo poprawia instalacja aplikacji GCam.
To może jednak sugerować, że Xiaomi celowo pozwoliło robić w Redmi Note 7 nie tak dobre zdjęcia, jakby faktycznie mogło. Możliwe, że to naciągana teoria, ale idealnie pasuje do zachowawczego Note’a 7. Dlaczego zachowawczego?
Trudno nie odnieść wrażenia, że producenci nie chcą za bardzo ulepszać swoich reprezentantów niższej średniej półki. Jasne, wielu jej przedstawicieli to niewątpliwie lepsze smartfony niż flagowce sprzedawane np. 6 lat temu. Postęp jest, ale ktoś tu teraz celowo się zatrzymał. Nie wszyscy oczywiście, ale mam tu na myśli pewien ogół. Bo owszem, taki Samsung Galaxy A40 z naprawdę wieloma cechami godnymi smartfonu z nieco wyższej półki może okazać się hitem, ale jeszcze niedawno koreański producent raczej zaniedbywał swoje urządzenia kosztujące te ok. 1000 zł. No i z finalną oceną poczekajmy do recenzji.
Testuję obecnie LG K40 i póki co nie mogę uwierzyć, jak tak słabo radzący sobie producent próbuje coś zdziałać w tym przedziale cenowym z ekranem 720p, procesorem Mediateka, 2 GB pamięci RAM, nieporywającą baterią i… Androidem 8.1 na starcie. Naprawdę. Wracam więc myślami do Xiaomi i teraz rozumiem. Skoro konkurencja się nie stara, to po co stawiać poprzeczkę jeszcze wyżej? Poza tym, jeżeli telefony za ok. 1000 zł staną się tak dobre, jak te za 1300-1600 zł, to te drugie też musiałby stać się jeszcze lepsze. A przecież nie mogą zbytnio zbliżać się do flagowców, bo te i tak już ledwo radzą sobie w udowadnianiu swojej lepszości od konkurentów.
Rozwój średniej niższej półki mogliśmy z zaciekawieniem obserwować na przestrzeni wielu lat, ale na tym póki co koniec. Nieprędko doczekamy się chociażby wyższej niż obecna rozdzielczości czy więcej RAM-u. Najwięksi gracze musieliby mocno podciągnąć się ze średnią-wyższą półką i flagowcami, a przecież mniej więcej od 3 generacji mamy do czynienia najwyżej z ich lekką ewolucją. Nie bez powodu oczywiście. No bo w co będą się pchać producenci, w ekrany 8K? Oczywiście to samo mówiono o Full HD i wyższych rozdzielczościach, ale nie mogą przecież doprowadzić do sytuacji, kiedy to telefon za 800 zł będzie mieć wszystko i będzie wystarczający dla każdego. Musi być tańszy i gorszy, żeby te droższe i lepsze smartfony także się sprzedawały.
Właśnie dlatego w średniakach niższej półki będziemy widywać takie zabiegi, jakie stosuje np. Xiaomi. Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi tu o narzekanie na to, że tańsze smartfony pozostaną nie bez powodu tańsze. Po prostu przez barierę technologiczną będziemy teraz obserwować zastój w zakresie rozwoju urządzeń tej klasy. Będzie to pierwszy od dawna sztuczny zastój na rynku smartfonów.