Czego nie doczekaliśmy się w 2014 roku? Tego, co zwykle…

W związku z Nowym Rokiem internet zapełnił się podsumowaniami – najlepsze tablety, smartfony, aplikacje, procesory, skandale technologiczne… Ale pewnych rzeczy nadal nie zobaczyliśmy w 2014 roku – i nie sądzę, byśmy zobaczyli je w najbliższej przyszłości.

Czasem zastanawiam się czy producenci czytają komentarze w sieci dotyczące tego, czego ludzie potrzebują… Jakie informacje podają działom wynalazczym działy badania rynku Sony, Samsunga czy LG? Czy tylko zestawienia sprzedaży oraz porównania z konkurencją? Czasem wydaje mi się, że jedynie wymiary ekranów urządzeń tej konkurencji…

Tak, jak niegdyś Apple wyznaczył standardy i wszyscy starali się do nich dorosnąć (vide – kopiowanie wyglądu iPhone’ów przez Samsunga oraz iPady), tak wydaje się, że w obecnej chwili to Samsung wyznaczył standardy i jest kopiowany przez wszystkich. Tym standardem jest wielkość ekranu i prędkość procesora. Ewentualnie pojawiają się próby połączenia najlepszych cech Apple i Samsunga, poprzez duże, świetnie wykonane, metalowe, wyglądające-na-prestiżowe, (nie tyko) chińskie fablety.

Rynek smartfonów (i tabletów) w pewnym sensie zaczyna przypominać rynek zbrojeniowy. Każdy producent stara się, by jego produkt był większy i napakowany większą ilością fikuśnych rozwiązań niż produkt konkurencji. Co niekoniecznie, a często w ogóle nie ma nic wspólnego z pragnieniami użytkownika. Taki zwykły (bo nie mówię o super specach z jednostek specjalnych) żołnierz potrzebuje zasadniczo broni osobistej, która jest lekka, niezawodna, celna i ma znormalizowaną amunicję. No i żołnierz nie powinien się martwić, czy będzie strzelać po deszczu, czy w -15 stopniach Celsjusza, czy też po jakiejś przewrotce na betonie. Co mu po polimerowym cacku, które się zacina i trzeba do niego instrukcji obsługi, a gdy zepsuje się superkosmiczy celownik, to trzeba strzelać na ślepo?

W urządzeniach mobilnych jest dokładnie tak samo. Najnowsze produkty to technologia naprawdę kosmiczna. Prędkości zegarów procesorów, przepustowość pamięci, możliwości są takie, o których nie śniło się jeszcze 2 lata temu. Tyle, że pomijając parowanie ze smartwatchami i smartsamochodami, możliwości sterowania domowym centrum multimedialnym, robienie superwymyślnych zdjęć, każdy z nas potrzebuje przede wszystkim tego, aby taki sprzęt nie psuł się za często, żeby mógł działać dostatecznie długo i żeby był wygodny. Cóż. Takie wymogi od wielu lat przekraczają granice wyobraźni producentów. Również w 2014 roku…

Niezawodność

Nawet najlepszy sprzęt, który trzeba co kilka godzin resetować lub do którego trzeba mieć ściągę z 150 punktami co nie działa w jakiej sytuacji i tak nie będzie się cieszył powodzeniem. Rzucić o ścianę chce się zarówno totalnym badziewiem, do którego przy sprzedaży powinno się dodawać jakąś książkę, by umilić czekanie na wykonanie każdej operacji na ekranie, jak i najlepszym flagowcem, który co chwilę wyrzuca błędy, uparcie przełącza ustawienia, zawiesza się, piszczy przez gniazdo słuchawkowe czy nie wiadomo dlaczego żre baterię na potęgę.

Chyba pół internetu na świecie dotyczy Androida i jego niestabilności. Jest to główny punkt wskazywany w każdej wojence komentarzowej pod artykułami dotyczącymi czegokolwiek w sprawie iOS vs. Android. I trudno się dziwić, bowiem Android jest wpychany na tak słabe sprzęty, że bałbym się na nich uruchamiać MSDOS, żeby nie czekać 30 sekund na wyświetlenie zawartości po wpisaniu komendy dir. Tyle, że nie ma urządzeń niezawodnych. Po prostu. Stawiany jako wzór iOS też nie jest święty, zwłaszcza ostatnio. Pospieszne aktualizacje oraz coraz szerszy wachlarz urządzeń, na których działa mobilny system Apple powoduje, że stare urządzenia z nadgryzionym jabłkiem zaczynają lagować, a nowe zaczynają w swoich fanaberiach przypominać urządzenia z Androidem. Z drugiej strony z zielonym robocikiem jest z wersji na wersję coraz lepiej, ale nadal nie na tyle, aby powiedzieć, że jest dobrze. Przyczyna? Bardzo prosta. Nowy system trzeba wypuścić jak najszybciej. Najlepiej jutro.

Google ma trudniej – ogromna ilość najróżniejszej jakości i specyfikacji urządzeń, na których jest zainstalowany Android w zasadzie uniemożliwia dobre przygotowanie nowej aktualizacji. Na dodatek system Google jest przerabiany przez producentów, przez co często jest niepotrzebnie zapychany śmieciowymi aplikacjami, a do tego staje się niestabilny. To samo powoduje masę problemów deweloperom aplikacji, którzy po prostu nie są w stanie przetestować ich na wszystkich urządzeniach, przez co zawsze czy na jakimś tanim smartfonie, czy na dobrym flagowcu z niestandardową specyfikacją, ich apka nie zadziała.

Apple ma tych urządzeń ograniczoną, skończoną ilość, co więcej, jest ich producentem, zatem świetnie je zna. Ale firma ma paradoksalnie większy problem – oczekiwania dotychczasowych użytkowników i hejt przeciwników. W chwili, gdy iOS utraci funkcjonujący potocznie mit niezawodnego systemu (a chyba jesteśmy tego coraz bliżsi), utracą sporo ze swojej magii iPhone’y i iPady. A przecież to właśnie przez względu na tę magię chcemy je kupować i to własnie ta magia to dodatkowe kilkanaście procent marży…

W 2014 roku pojawił się Android 5 Lollipop, który znów nie jest jednak iOS-killerem i nadal ma swoje słabe strony, nadal potrafi lagować i zawiesić sprzęt. Pojawił się też iOS 8, który okazał się chyba najbardziej zabugowanym systemem mobilnym Apple. I jest to niestety oznaka kierunku, w którym chyba będą dążyć producenci – niezawodność ma w niej miejsce w tyle, za ładnymi ikonkami, animacjami i obsługą nowych gadżetów. Producenci wychodzą z założenia, że to kolorki a nie niezawodność sprzedaje produkt. I niestety mają rację. Jedynie Microsoft można powiedzieć, że nie zawiódł – Windows Phone 8.1 w opinii wielu naprawił błędy i problemy wcześniejszych wersji i stał się w końcu całkiem dobrze działającym systemem. Czyli dogonił Androida serii 4.x ;)

Bateria

Mobilność to możliwość działania bez kabla – to jest tak banalne, że aż zęby dzwonią. Ale o ile świetnie zrozumieli to producenci w dziedzinie internetu bezprzewodowego (WiFi, LTE), to w dziedzinie prądożerności i optymalizacji już nie.

Każdy, kto jechał pociągiem PKP w podróż dłuższą niż 5 godzin, doświadczył tego na własnej skórze – jeśli nie ma działającego gniazdka sieciowego, do którego można podłączyć ładowarkę, to nasze urządzenie mobilne staje się problemem. Zapomnijmy o pełnym komforcie użytkowania. Trzeba przyciemnić ekran, wyłączyć WiFi i LTE, GPS, zatrzymać działające w tle aplikacje. Inaczej – przez zużycie energii na ciągłe zmienianie i szukanie nadajników oraz przez stale włączony ekran i dźwięk po kilku godzinach podróży zostanie nam jakieś marne 1/3 lub mniej baterii. Powinno wystarczyć, ale… co, jeśli pociąg złapie opóźnienie? Niestety, mobilność urządzenia zmniejsza się proporcjonalnie do odległości od najbliższego gniazdka sieciowego… W konsekwencji  okazuje się, że w chwili, gdy najbardziej go potrzebujemy, bo musimy znaleźć numer korporacji taksówkarskiej, zlokalizować się w mieście, w smartfonie czy tablecie mamy mniej niż 10% baterii. Z drugiej strony niby dlaczego mamy oszczędzać energię i np. nie słuchać muzyki, nie surfować, nie grać w gry w podróży? Przecież do tego celu zostały te urządzenia stworzone!

Producenci nie potrafią stworzyć standardowego (nie specjalistycznego za ogromne pieniądze) produktu, którego przy dość typowym użytkowaniu nie należałoby ładować codziennie. Konia z rzędem komuś, kto używa tabletu przez cały dzień i nie podłączy go do ładowarki na noc. I tak jest już od wielu lat. Słynne porównywanie starych Nokii ciagnących na jednym ładowaniu i tydzień do współczesnych smartfonów jest tyleż śmieszne, co tragiczne – albowiem dawno już zapomnieliśmy, co to jest nie musieć pamiętać o ładowarce i nie musieć się ograniczać z użytkowaniem poza domem z uwagi na kończąca się baterię. I to w urządzeniach, które kosztują po 2-3 tysiące złotych!

Co wzbudza we mnie wesołość? Że przy każdej premierze nowego wypasionego flagowca, urządzenie jest opisywane jako bardziej energooszczędne, potrafiące działać o 20-40% dłużej niż poprzednik lub konkurent. Tyle, że w ogóle tego nie zauważamy! Owszem, być może nieużywany tablet bez WiFi, LTE, potrafi wytrzymać 3-4 dni, ale już z włączona grą i Facebookiem – 6 godzin. Może nieużywany smartfon z wyłączonym internetem, z siecią komórkową na edge, jasnością ekranu na 10 procent potrzyma dwa czy trzy dni. Ale to jest jak chwalić nowe auto, że bez włączonego silnika, z górki, na wolnym biegu na jednym baku może przejechać 5 tysięcy mil. W końcu te nowe procesory służą do tego, aby odpalać na nich gry i jeszcze wygodniej przeglądać sieć. Wielkie ekrany z rozdzielczością powyżej Full HD służą wyświetlaniu na 5 czy 8 calach filmów o jakości BlueRay. Czemu za tym nie idzie troska o to, by nie trzeba było tego robić bez kabli?

Zauważyli to producenci powerbanków, które ostatnio mienią się jednym z najbardziej trafionych prezentów dla osób posiadających smartfona czy tablet. No i faktycznie – znajomi z iPhone’ami twierdzą, że to największy wynalazek od czasu iPhone’a własnie i nigdzie się bez nich nie ruszają. Ale… To jest nie dość, że półśrodek (dodatkowe urządzenie do noszenia, ładowania itp.), to i po prostu kolejny sposób wyciągnięcia od nas pieniędzy.

Cóż. W 2014 roku tak, jak i w poprzednich latach, nie mieliśmy żadnego znaczącego kroku w kierunku długości działania urządzeń mobilnych. Niektóre mniejsze firmy (np. Kruger & Matz) zaczęły sprzedawać telefony z dwiema pleckami-bateriami – mniejsza i większą, co jest jakimś tam rozwiązaniem. Mój LG G2 kupiony w 2014 roku jest znacząco lepszy od poprzedniego smartfona – HTC One S z 2012. Ale i tak tęsknię za czasami, gdy telefon ładowało się raz na 3-4 dni. I chyba prędko do takich czasów nie wrócimy. Prędzej w spodniach czy koszuli będziemy mieć specjalną kieszeń na powerbank…

PS. Właśnie znalazłem informację o Motoroli Droid Turbo – najnowszym flagowcu z końca 2014 roku, który ma mieć baterię 3900 mAh i nie wymagać ładowania przez 2 dni. No, pażywiom, uwidziom, jak mawiają Francuzi ;) Byłby to pierwszy krok w dobrym kierunku?

Ekran

Ściganie się na wielkość ekranu to trend zapoczątkowany przez Samsunga, w który obecnie wierzą wszyscy. Nawet Apple. Zresztą statystyki nie kłamią – duże sprzedaje się lepiej niż małe. W ciągu dwóch lat średnia wielkość nowego smartfona wzrosła o ponad cal (z niecałych 4 cali do 5) (źródło 1). Obecnie sprzedaje się około 20% smartfonów z ekranami poniżej 4,5 cala! W 2012 roku było to 90%! Smartfony urosły i zaczęły mieszać się z tabletami – oto iPhone’a 6 Plus nazywa się już fabletem (kto by pomyślał rok temu?).

Wykres pochodzi z https://medium.com/

Duży ekran znacznie lepiej nadaje się do konsumpcji treści – czytania, oglądania, również do pracy. To jest oczywiste. jednocześnie jednak znacznie gorzej do standardowych działań, takich, jak odebranie czy napisanie sms, telefonowanie… Po prostu dlatego, że nie da się już tego zrobić jedną ręką. Dodatkowo jest też coraz trudniej przenosić takie urządzenia. O ile smartfon z wyświetlaczem 4-calowym da się zmieścić w każdej kieszeni, to już z 5,5-calowym nie. Tylko patrzeć, jak rewolucja w rozmiarach smartfonów przeniesie się znacząco na rynek odzieży czy galanterii służącej do przenoszenia wielkoekranowych smartfonów…

Tytułem ciekawostki – nie wiem czy pamiętacie genialną reklamę Nokii N95, przedstawioną jako przeciwieństwo absurdalnych pomysłów na wzornictwo odzieży służącej do przenoszenia aparatów fotograficznych, telefonów, laptopów i innych gadżetów, czyli… Henry Needle & Sons Hand Tailored Great Pockets Clothing :) Jakoś mam wrażenie, że historia zatoczyła koło…

Tak, czy siak, nie ma obecnie na rynku smartfonów o dobrej specyfikacji, z ekranem mniejszym niż 4,5 cala (poza starszymi iPhone’ami). Tzw. modele “mini” flagowców Samsunga, HTC, LG są mini jedynie z nazwy, ich ekrany są bowiem o 0,3-0,5 cala mniejsze niż większych braci (czyli mają 4,9 – 4,7 cala), z częstokroć zdecydowanie słabszą specyfikacją. W 2014 roku jedynym w miarę dobrymi modelem poniżej 4,5 cala była tyko Motorola Moto E)… Zresztą ciesząca się z tego powodu sporą popularnością. Tyle, że to sprzęt raczej średniej klasy. Producenci nie chcą zdecydować się na zejście poniżej 4,5 cala z dobrymi smartfonami. Po prostu ich zdaniem małe nie jest piękne.

Klawiatura fizyczna

Wielu z was popuka się pewnie w głowę na taki pomysł (no zwłaszcza w tablecie to byłaby głupota – są za to świetne klawiatury na bluetooth lub rozwiązania hybrydowe przecież), ale czytając wypowiedzi na forach w sieci oraz rozmawiając z ludźmi często stykam się właśnie z marudzeniem o klawiaturę fizyczną. Przeżytek? Cóż. Klawiatury ekranowe nie są idealne (te podpowiedzi słów to jest czasem prawdziwa poezja!), a poza tym nic jednak nie zastąpi w prędkości pisania właśnie klawiatury fizycznej, i to nie w układzie qwerty, a standardowym, znanym ze starych telefonów.

Wydaje się, że to taki “ficzer”, na który poszłoby raczej niewielu, ale… Skoro jest jakieś zapotrzebowanie na rynku, to czemu nikt nie chce się zdecydować na próbę? Rozwiązania są gotowe – wystarczy wspomniec nadal bardzo lubiany (i używany przez fanów) smartfon HTC Desire Z z 2010 roku, posiadający pełną klawiaturę qwerty wysuwaną z boku. Takie modele miała też Nokia. Na klawiaturze fizycznej opierają się zresztą wszystkie starsze modele Blackberry…

Wysuwana klawiatura qwerty w HTC Desire Z

Klawiatura fizyczna została wyparta przez nowe i wygodne rozwiązania z ekranem dotykowym, a „cienkość” smartfona (a więc konieczność rezygnacji ze wszystkiego, co go pogrubia, zatem i klawiatury fizycznej) stała się jednym z czynników marketingowych. Jednak wielu z nas tęskni za możliwością wciśnięcia przycisku a nie tapnięcia na ekranie. Wiele mówiło się pod koniec 2013 roku o Motoroli Droid 5 jako następcy Droid 4 – między innymi dlatego, że miał to być mocny smartfon z fizyczną klawiaturą. Plotki okazały się tylko plotkami i następca Droida 4 – Droid Turbo, świetny model zresztą, pokazał się pod koniec 2014 roku, ale bez klawiatury qwerty. Jedynymi producentami, którzy w 2014 roku próbowali z takimi rozwiązaniami były firmy chińskie, nie mające dostępu do rynku europejskiego. A przecież w styczniu 2014 roku nawet LG wypuściło model Optimus F3Q – niestety tylko w Azji i USA.

LG Optimus F3Q

Ale za to… Mamy już pełnoprawne tablety inne niż iPady!

W 2014 roku wysypało świetnymi tabletami. Choćby Nexus 9 od HTC, Nokia N1, a także Nvidia Shield, a także mnóstwo tabletów Lenovo, Asusa, Samsunga i Sony to pełnoprawni konkurenci iPadów, pod względem wydajności i wygody (tak, wiem, zaraz będzie flame war) użytkowania. Dorosły też tablety z Windowsem… Pod tym względem, patrząc na rok 2014, uważam, że to był własnie ich rok. Rok, w którym przestały być ubogimi krewnymi smartfonów i biednymi kuzynami iPadów.

A czego Wy nie doczekaliście się w 2014 roku?

Exit mobile version