Wearables są wszędzie, to fakt. Im mocniej będziecie się przyglądać, tym więcej ich zobaczycie. Jasne, dla większości ludzi są to drogie gadżety, pozbawione sensu. Jednak smartwear są widoczne na nadgarstkach biegaczy i pakerów, biznesmenów i kobiet sukcesu. To coś więcej niż chwilowy trend czy forma szpanu. Musicie się pogodzić z tym faktem, a najlepiej poszukać dla siebie jednego z takich urządzeń.
Kiedy w grudniu zamówiłem w przedsprzedaży Moto 360 drugiej generacji, szybko zdałem sobie sprawę, że to był impuls. Im dłużej czekałem (do lutego, najdłuższa forma przedsprzedaży w moim życiu), tym bardziej zaczynałem wątpić czy w ogóle potrzebuję takiego sprzętu. Byłem jednak ciekawy jak to będzie z tym smartwatchem. Czy moje życie się odmieni? Czy już nigdy nie umknie mi powiadomienie z Facebooka? Czy będę mógł mieć Pusheena jako tarczę zegarka?! Wiele pytań i jedna odpowiedź: tak.
Smartwatch to jedna z lepszy rzeczy, którą kupiłem. Oczywiście gros ludzi powiedziało mi, że drogo, że trzeba ładować ciągle, ale wiecie co? Dopóki ktoś sam nie spróbuje, nie przekona się, jak bardzo smartzegarek potrafi ułatwić życie. Nie chcę tutaj sprzedawać ideologii wciskanej przez producentów i działy marketingu, bo nie każdy potrzebuje smartwatcha. Ktoś, kto pracuje dużo fizycznie, z taką Moto długo nie wytrzyma. Mimo rozmiarów zegarka wydaje się delikatny, świadomość noszenia na nadgarstku 1,5 tys. złotych uczy człowieka pewnych nawyków, a przynajmniej ja ich nabrałem. Mimo że jest wodoszczelny, pasek jest skórzany, więc siłą rzeczy kontakt z wodą jest niewskazany.
Wracając jednak do meritum. Co się odmieniło w moim życiu po zakupie smartwatcha? Dużo mniej zerkam na telefon. Nie sprawdzam Instagrama, gdy telefon zawibrował od powiadomienia z Facebooka. Gdy dostaniesz jedno powiadomienie, jakaś niewidzialna siła zmusza Cię do sprawdzenia wszystkich innych społeczniościówek. Z zegarkiem jest o tyle prościej, że gdy twój ulubiony kot z Instagrama doda zdjęcie, możesz je zobaczyć na tarczy, uśmiechnąć się pod nosem i tyle. Ciekawość jest uspokojona, a Ty pracujesz dalej.
Czujnik pulsu i aplikacja, która monitoruje aktywność, zaskoczyła mnie najbardziej. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile dziennie pokonuję kilometrów, o spalaniu kalorii nie wspominając. Gdy wszystkie słupki z aktywnością podsumowała, wyłonił się obraz, że jednak coś się zmieniło. Dużo więcej chodzę, chcę pokonywać kolejne cele. Aplikacja do tego zachęca, a Ty dzięki temu jesteś chociaż trochę zdrowszy. Gdy zobaczyłem ile dziennie kalorii spalam, a skupiłem się na tym, ile zjadam, postanowiłem coś zmienić i wiecie co? Udało się, czuję się lepiej, podobno też lepiej wyglądam, więc wszyscy są zwycięzcami.
Wybór smartwatcha jest coraz prostszy. Większość producentów pokazało już jakieś urządzenie, więc spektrum cen jest naprawdę szerokie. Każdy znajdzie coś dla siebie: smartbandy, smartwatche. Możliwości personalizacji są ogromne – zaczynając od koloru urządzenia, przez paski, a na tarczach kończąc. Z tego wyłania się obraz sprzętu bez wad, co jest po części prawdą. Jednak myślę, że wady obecnych smarturządzeń to jedynie bolączki wieku dziecięcego. Ceny spadają szybko, design jest coraz ładniejszy, a wymiary coraz mniejsze. Myślę, że potrzeba jeszcze ok. 2 lat, a smartwatcha będzie trudno odróżnić od zwykłego, klasycznego czasomierza.
Podsumowując, uważam że każdy, kto ma możliwość, powinien spróbować przygody ze smartwatchem – naprawdę warto. Gdybym miał jeszcze raz podjąć decyzję o zakupie, nie wahałbym się ani chwili. Skorzystałem na tej transakcji jako człowiek, więcej czasu spędzam nad swoją pracą, a nie z nosem w smartfonie. Lepiej się czuję, bo więcej się ruszam, a to przecież liczy się najbardziej. Polecam każdemu spróbować. Choć oczywiście nie każdy stwierdzi, że tego typu urządzenie jest dla niego.
Dajcie znać w komentarzach jakie jest wasze podejście do tematu – korzystacie ze smartwatchy czy może jednak są to dla was zbyteczne gadżety?