Grudzień to jeden z najbardziej niewdzięcznych miesięcy w branży gier. Większość ludu ugania się za listopadowymi hitami, podczas gdy ostatnie wydawnictwa tego roku omijają niemal wszystkich zainteresowanych. Zwłaszcza, gdy jest się tak niszową produkcją, jak omawiany dzisiaj CHORUS.
Mistyczna komunia dusz
Pamiętacie, jak pod koniec września opowiadałem Wam o CHORUS? No to spieszę donieść, że tytuł nie zmienił się zbytnio od wersji beta, jaką ogrywaliśmy za uprzejmością wydawcy.
Produkcja Deep Silver Fishlabs próbuje opowiedzieć dość ambitną historię. Główna bohaterka – Nara – ma niezły bałagan w głowie i – szczerze mówiąc – nawet samym twórcom gry trudno było go posprzątać.
Mamy więc do czynienia z wątkiem dezercji. Nara, świadoma szkód, jakie popełnił Krąg, postanawia uciec z kultu, by nieść pomoc słabszym. Nagrodą będzie oczywiście odkupienie własnych win, które nastąpi tylko, gdy Krąg zostanie zlikwidowany. Pomoże jej w tym Opuszczony – świadomy statek, będący w stanie symbiozy z główną bohaterką. Będziecie musieli się do tych dwóch postaci przyzwyczaić, spędzicie z nimi w produkcji naprawdę mnóstwo czasu.
A nie będzie to łatwe – z kilku względów. Jak na strzelankę kosmiczną, dialogi potrafią być miejscami zbyt pompatyczne. Nara dość często będzie uzewnętrzniać swoją traumę poprzez myśli oraz rozmowy z Opuszczonym i resztą NPC, jakich będziemy spotykać na swojej drodze. Niestety, zbyt często wypada to sztucznie.
Konwersacje odbywają się jedynie poprzez komunikatory w statkach – nie mamy więc do czynienia z prawdziwymi rozmowami, które mogłyby poprawić naturalność fabuły. Można więc powiedzieć, że najwięcej dzieje się w głowie Nary. Dobrze, tylko co wtedy dzieje się na ekranie?
CHORUS to trudna gra!
Przechodząc do rozgrywki, zaznaczę, że większość czasu spędziłem na łatwym poziomie trudności. Jest tak, ponieważ starcia z myśliwcami Kręgu są niesamowicie wymagające, a sam też chciałem ukończyć przygodę jak najszybciej.
W zależności od atakujących jednostek, trzeba obrać odpowiednią taktykę działań. Najgorsze są misje, w których eskortujemy sprzymierzeńców. Należy wówczas zająć się eliminacją większych obiektów, podczas gdy malutkie Wrony dziabią nas kolejnymi strzałami z laserów.
Opuszczony ma w swoim orężu aż trzy rodzaje broni, a do tego kilka zdolności specjalnych. Najciekawszą z nich jest automatyczna teleportacja za wroga. Ta zdecydowanie przyspiesza pojedynki, w których normalnie trzeba byłoby okrążać wroga, blokującego kadłub tarczą. Co ciekawe, nawet na łatwych ustawieniach, walki są przede wszystkim angażujące. Trzeba jednak dać pozycji szansę, ponieważ przez pierwszych kilka godzin – zwłaszcza, jeśli będziemy zaglądać do zadań pobocznych – walki łatwo mogą stać się powtarzalne.
Im dalej w las, tym jednak lepiej. Szczególnie, jak zobaczycie starcia z bossami – matko kochana! Ileż tam laserów i piekła! Trzeba kręcić beczkę za beczką (barrel roll), bo inaczej zginiemy w kilka minut. Nawet odnawiająca się regeneracja nie pomoże, jeśli jej odpowiednio nie ulepszymy.
A da się to zrobić – za zdobyte na mapie kredyty, a także za ukończenie poszczególnych zadań, da się zmodyfikować Opuszczonego w taki sposób, by siał jak największe zniszczenie. Niestety, oznacza to również mozolne zdobywanie kolejnych przedmiotów. W otwartym świecie to nic trudnego, mając na uwadze jak CHORUS zaskakująco mocno wciąga.
Otwarty, bezgraniczny kosmos
Nieważne jak dobre, strzelanie może szybko nudzić. Dlatego też świetnym pomysłem okazało się opakować CHORUS w otwarty świat. Mamy więc mnóstwo kropek na mapie, które tylko czekają aż się nimi zainteresujemy. A warto to robić, ponieważ tylko wtedy Nara będzie miała szansę w starciach z przeciwnikami w późniejszych fazach gry.
Wystarczy więc pojawić się w bazie i kupić potrzebne elementy statku – pod warunkiem, że nas na nie stać. Co ważne, każda broń też ulepsza się wraz z jej używaniem. Jest to zdecydowanie jeden z moich ulubionych motywów, ponieważ premiuje on używanie całego arsenału. Samo sterowanie Opuszczonym jest tak przyjemne, że pozornie monotonne zdania zaskakują swoim tempem. Zwłaszcza, jeśli są to misje pościgowe, kończące się powietrzną batalią ze statkami Kręgu.
Co jednak robi największe wrażenie to płynność rozgrywki. Na PlayStation 5 otrzymujemy pełne 60 kl./s. w rozdzielczości 4K. Na Xbox Series X jest – według danych producenta – podobnie (nie miałem okazji tego zweryfikować).
Przemierzanie bezkresnych granic kosmosu, epickie pojedynki z bossami czy wreszcie jakość modeli statków, asteroid oraz Nary – wszystko to prezentuje się porządnie. Widać jednak, że gdzieś budżetu zabrakło. Zdradza to przede wszystkim Nara oraz jej ekspresja twarzy.
Nie jest źle, choć nie jest to również poziom, jakiego spodziewam się po produkcji za niecałe 200 złotych. Zwłaszcza, że w podobnej cenie, Kena: Bridge of Spirits pokazała znacznie więcej, mając na uwadze same przerywniki filmowe.
Po prostu dobra gra
169 złotych – tyle obecnie zapłacicie za CHORUS, jeżeli macie ochotę doświadczyć produkcji na krótko przed premierą. 139 złotych, jeśli skorzystacie ze świątecznego kuponu na Epic Games Store. Cieszę się, że tytuł nie jest w pełnej cenie, bo w promocyjnej ma chociaż szansę się sprzedać.
Kosmiczne strzelanki to obecnie wielka nisza, dlatego otwarty świat mocno ratuje tę produkcję. Jak się jednak okazało, nie tęskniłem za tym gatunkiem aż tak bardzo, by dzisiaj piać z zachwytu na temat produkcji Deep Silver FISHLABS. Pompatyczność fabuły jest dla mnie zdecydowanie największym problemem, choć twórcy też nie reklamowali nic innego.
Jeżeli jesteście fanami dynamicznych, zręcznościowych strzelanek, CHORUS jest zdecydowanie produkcją dla Was. Poczekałbym jednak z zakupem na obniżkę do magicznych 99 złotych.
Tak, stówka za przygodę Nary brzmi jak świetna propozycja. Zwłaszcza, że dostajecie za to dokończony, jakościowy produkt klasy AA.