Jak dotąd, każdy konflikt międzyludzki zawierał w sobie fazę walki o informację. W dzisiejszych czasach jest to walka o ekrany komputerów, tabletów i smartfonów. I choć nie jesteśmy z nikim w stanie wojny, to mnóstwo armii walczy o ekrany naszych urządzeń.
Jeśli czytaliście choć kilka moich poprzednich tekstów, to wiecie, że skupiam się w nich niekoniecznie na samych urządzeniach i ich technologicznym zróżnicowaniu, a na tym, co dzięki nim możemy robić. Wszystkie służą bowiem umożliwieniu komunikowania się ze sobą oraz rozrywce. W ten sposób zaspokajają prawie wszystkie potrzeby człowieka. Przykładowo – w modelu Maslowa (piramidzie potrzeb) komputery, smartfony i tablety byłyby na każdym piętrze, może za wyjątkiem potrzeb fizjologicznych. Czyż dziwne zatem, że traktujemy je jako tak dla nas ważne? I że nasze urządzenia są tak ważne dla innych ludzi, którzy chcą na nas wywrzeć jakiś wpływ?
Generalnie – patrząc na funkcję tych urządzeń – wszystkie różnice w prędkości procesorów czy wielkości pamięci, jakości grafiki i rodzaju systemu są nieistotne w obliczu tego, że każde ma ekran, który pozwala wyświetlać treści oraz umożliwia komunikację głosową. Dzięki temu możemy czytać, pisać, oglądać, słuchać, mówić… Porozumiewać się z innymi ludźmi oraz konsumować i produkować informacje.
Człowiek z zasady dąży do prawdy, a tę prawdę klasycznie rozumiemy jako zgodność z rzeczywistością. Pragniemy do niej dotrzeć, zrozumieć, a także przekazać innym. Ale ta prawda jest bardzo różna dla każdego z nas. Nasze wychowanie, biologia, suma doświadczeń, charaktery, a także cele wpływają na tę prawdę w sposób oczywisty. Politycy na sali sejmowej, kłócący się małżonkowie czy naukowcy w czasopismach naukowych, a nawet grzybiarze po zbiorach i wędkarze po powrocie znad rzeki – wszyscy twierdzą, że jest lub było tak, a nie inaczej, że jakąś prawdę znają lub wiedzą, do jakiej prawdy dążą i jest to prawda prawdziwa, porządna, najlepsza. Wszystkie ludzkie konflikty to starcia różnych prawd. Walczą ze sobą prawdy demokracji i dyktatury, prawdy lewicy i prawicy, prawdy kobiet i mężczyzn, a nawet prawdy łysych i owłosionych czy androidziarzy i ajfonowców.
Czy nadal żyjecie w przekonaniu, że to, co czytacie na ekranach swych urządzeń podłączonych do internetu, co czytacie w gazetach lub czasopismach, oglądacie w telewizji czy słyszycie w radiu – jest prawdą? Ile przekazów o jakimś zdarzeniu, tyle wersji prawdy, czasem wersje różnią się ilością faktów, czasem różnią się samymi faktami nawet, ale zawsze będą się różnić oceną tego zdarzenia. Wybrawszy którąś z nich dodałeś właśnie kilka punktów zwycięstwa, czasem Gryffindorowi, czasem Slytherinowi, a czasem Temu, Którego Imienia Się Nie Wypowiada…
Zwycięż wroga pozbawiając go informacji
Jak już wspomniałem – każdy potrzebuje informacji – wypływa to z naszych potrzeb. I nieważne, że jedni nie przeżyją dnia bez przeczytania o tym, co zdarzyło się dziś na ulicach jego miasta, drudzy muszą wiedzieć, co zjadła Kim Kardashian na śniadanie, inni potrzebują obejrzeć serwis informacyjny o wojnie na drugiej półkuli, a jeszcze kolejni nie przeżyją dnia bez kolejnej porcji spiskowych teorii o nazistach na Księżycu. Informacje pozwalają nam coś przeżyć i doświadczyć, nauczyć się, wzbogacić swoją wiedzę i ją zrewidować. W końcu – pozwalają nam adekwatnie i prawidłowo działać. Przykładowo – informacja o obsłudze iOS pozwala nam optymalnie wykorzystywać takie narzędzie, jakim jest iPad, zaś wiedza o przepisach drogowych bezpiecznie poruszać się w ruchu miejskim, a wiedza o dziurze bezpieczeństwa w jakiejś przeglądarce powoduje, że ją odinstalujemy i zaczniemy używać konkurencyjnej. I powiemy o tym znajomym.
Od zarania ludzkich konfliktów jedną z najważniejszych rzeczy jest odcięcie przeciwnika od informacji właśnie. Pozbawienie go danych o tym, co jest na zewnątrz, ale też o tym, co się dzieje na jego podwórku. Wyłączenie telefonów uniemożliwia bezpośrednią i szybką komunikację. Wyłączenie internetu nie pozwala ludziom nie tylko na zdalne porozumiewanie się, ale też na rozrywkę. Zniszczenie nadajników radiowych i telewizyjnych odcina nas od najprostszej drogi dotarcia do ważnych wiadomości. To wszystko wywołuje niepokój, sieje zamęt, ponieważ odcięci od informacji zaczynamy się bać, że ominie nas coś bardzo ważnego. Wieść o ogromnej wyprzedaży w galerii handlowej. O promocji na cukierki w PokemonGO. O strajku komunikacji miejskiej. Lub sygnał o ewakuacji.
Wydaje się nam oczywiście, że takie czasy już dawno minęły i są związane z wielkimi wojnami z przeszłości. Że polowanie na kruki z wiadomościami to taki fajny ficzer w Grze o Tron, wyłapywanie zwiadowców i posłańców to epizod z Bitwy pod Grunwaldem, a blokowanie Radia Wolna Europa to przeszłość z czasów PRL. W XXI wieku jest zbyt wiele możliwości zdobycia informacji, by mogło się to udać. Tak się nam wydaje, podobnie jak wydawało się wszystkim mieszkańcom odciętych od świata miast w Syrii czy Iraku, gdzie ludzie też mają przecież iPhone’y i najnowsze Samsungi, Twittera i Snapchata.
I racja. Nie da się nigdy całkowicie zablokować informacji. Niegdyś zawsze przedarł się przez linie wroga jakiś posłaniec z wiadomością. Podczas pierwszej wojny w Kuwejcie informacje z bombardowanego Bagdadu ludzie wysyłali w świat za pomocą IRCa, bo władza nie pomyślała o blokadzie tego protokołu. Niedawna Arabska Wiosna w Afryce Północnej i Azji Mniejszej była tłumiona poprzez blokadę mediów społecznościowych, a w końcu odcięcie internetu i sieci GSM. Ale ludzie komunikowali się nadal ze sobą za pośrednictwem telefonów satelitarnych. Do dziś z obleganego od kilkunastu miesięcy syryjskiego Aleppo docierają wiadomości, zdjęcia i wideo dzięki właśnie nim. Tak właśnie doszło do nas to okropne zdjęcie zakrwawionego i ogłuszonego po bombardowaniu pięciolatka, którym od 3 dni naciera się każdy portal informacyjny na świecie.
W Turcji zwyczaj blokowania mediów społecznościowych przez obecnych rządzących jest już standardem – co rusz z jakiegoś powodu władza daje bana na Twitter czy Facebook, by ludzie nie mogli zdobyć więcej informacji i nie mogli dyskutować publicznie na jakiś drażliwy temat. I ludzie radzą sobie mimo to, choćby poprzez szyfrowane komunikatory. Ale przecież nie wszyscy! Ile procent? Tacy, którzy nie boją się występować w ten sposób przeciwko władzy i na dodatek bardziej ogarnięci technologicznie?
Teraz wyobraźcie sobie, co czujecie, gdy Wasz ulubiony serwis społecznościowy łapie zawiechę na godzinę. Gdy nie możecie odpalić serwisu streamingowego i obejrzeć serialu lub posłuchać muzyki. Gdy wiadomości SMS dochodzą z dużym opóźnieniem, a awaria sieci nie pozwala się z kimś zdzwonić. Tak, jesteśmy uzależnieni od internetu w stopniu niewyobrażalnym. Choć poza internetem jest mnóstwo innych możliwości komunikacji, list napisać, pojechać do kogoś osobiście czy gołębia pocztowego wysłać, to konia z rzędem komuś, kto wysłał w tym roku do kogoś papierowy list (i nie chodzi mi o pisma urzędowe czy kartkę na imieniny).
Odcięcie internetu i telefonów na dwa czy trzy dni spowodowałoby, że nie wiedzielibyśmy, co się dzieje z naszymi bliskimi mieszkającymi w innych miastach. Wszyscy balibyśmy się o nasze rodziny. Dokładając do tego wyłączenie radia i telewizji osiągnęlibyśmy efekt całościowy – nie wiemy, co się dzieje, nie wiemy, co z innymi, mamy setki hipotez dlaczego tak się dzieje i nie wiemy, która jest prawdziwa. NIC NIE WIEMY!
To doskonały czas, by zaatakować. Niekoniecznie zbrojnie. Wszak jak naucza strateg wojenny Sun-Tzu:
Kiedy morale wysokie, można ruszyć do walki; kiedy morale niskie, należy uciekać. Aby obniżyć morale wroga, należy uderzyć w samo serce. (…) Jeśli wojsko nie potrafi przezwyciężyć wielkiego zagrożenia, znać, że nie zjednało sobie ludu. (…) Jeśli wojsko starci zaufanie ludu, znać, że nie wie, gdzie popełniony został błąd.
Sun-Tzu, Sztuka Wojny i 36 forteli
Zwycięż wroga wprowadzając go w błąd
Wojna polega na wprowadzaniu w błąd.
Sun-Tzu, Sztuka Wojny i 36 forteli
Nie zawsze można odciąć przeciwnika od informacji, ale zawsze można spróbować go przechytrzyć. Oszustwo jest najważniejszą chyba bronią na wojnie, mocniejszą niż najtwardsze czołgi i najbitniejsze oddziały. I nie chodzi tylko o to, by oszukać przeciwnika na polu bitwy (jak np. zrobił Piłsudski podczas Bitwy Warszawskiej czy Jagiełło pod Grunwaldem) i wpuścić go w zasadzkę, uderzyć tam, gdzie się nie spodziewa lub pokierować atak jego doborowych oddziałów w próżnię. Chodzi też o to, by zasiać ferment w jego szeregach, podburzyć ludność, podkopać zaufanie.
Od zawsze oszustwami parali się szpiedzy, wysyłani nie tylko, by wykradać dane, ale też zwodzić przeciwnika, przekazywać mu fałszywe informacje. Za czasów PRL turystyczne mapy Polski, które można było kupić w sklepie czy kiosku, były zafałszowane w częściach, które uznano za strategiczne – wszystko po to, by oszukać wroga z nich korzystającego – szpiega, a nawet oddziały wojska w przypadku napaści. Wprowadzać w błąd miały też małe oddziały dywersyjne. Przykładowo w czasie niemieckiej ofensywy w Ardenach w 1944 roku podczas operacji Greif żołnierze niemieccy mówiący świetnie po angielsku i przebrani w mundury alianckie polowali na żandarmów kierujących ruchem drogowym i zastępując ich, kierowali w złe strony kolumny wojsk alianckich, zakłócali łączność, eliminowały dowódców. Dzięki temu spowodowały ogromny chaos na tyłach przeciwnika. W kluczowym okresie bitwy alianci musieli zaangażować spore siły i niezwykle usztywnić procedury, by zabezpieczyć się przed skutkami takich działań – co wprowadziło dodatkowy chaos:
Żandarmeria wojskowa doszła do wniosku, że najlepszym sposobem na złapanie szpiegów wśród tysięcy amerykańskich żołnierzy, będzie zadawanie pytań, na które odpowiedzi powinien znać każdy Amerykanin, ale które mogą być kłopotliwe dla obcokrajowców (…). Pytano więc na przykład o to, kto jest dziewczyną Myszki Miki, kto gra w środku pola w baseballowej drużynie Yankees, czy o stolice różnych stanów. Nie była to metoda doskonała i zdarzało się wiele wpadek. (…) Na przykład generał Omar Bradley zapytany przez żandarma o stolicę Illinois podał prawidłową odpowiedź: Springfield, a mimo to został zatrzymany, bo żandarm sądził, że stolicą Illinois jest Chicago. (…) Na kilkanaście godzin zatrzymano też innego generała za to, że nie wiedział jak nazywa się liga baseballu. Konsekwencje takich zatrzymań mogły być bardzo poważne, ponieważ byli to ludzie odpowiedzialni za powstrzymanie i odparcie niemieckiej ofensywy, a nawet kilkunastogodzinny areszt znacznie utrudniał im pracę.
Wprowadzanie w błąd to oczywiście stara sztuka dezinformacji. Czy zarezerwowana tylko do konfliktów zbrojnych? Nie. Dezinformacja to doskonałe narzędzie polityczne, a przede wszystkim świetny oręż do walki poglądów. Obecnie w Europie na fali dyskusji o uchodźcach arabskich w sytuacji jakiegokolwiek ataku o znamionach terrorystycznych natychmiast pojawia się w internecie mnóstwo przeczących sobie faktów. Przeciwnicy uchodźców momentalnie udowadniają, że to terroryzm arabski, zwolennicy udowadniają, że niekoniecznie. Póki nie zostaną przekazane fakty, dezinformacja z wielu stron trwa w najlepsze – wszystko po to, byśmy patrząc na swe ekrany już teraz wyrobili sobie opinię.
Wówczas nawet jeśli w końcu fakty tej opinii zaprzeczą – odrzucimy je, jako niepełne, zmanipulowane, kłamliwe…
Wygraj dzięki informacji
Przykład wielu sprzecznych informacji związanych z problemem uchodźców wskazuje, że wojna o nasze umysły za pośrednictwem ekranów trwa w najlepsze. Ważne jest w tej sytuacji spróbować przeniknąć przez warstwy tych informacji i dotrzeć nie tyle do prawdy, co do tego, kto zyskać może najbardziej na osadzeniu się w naszych myślach tej czy innej wersji informacji jako prawdziwej.
Przykładem jest to, co na bazie konfliktu na terenie Ukrainy nazwano wojną hybrydową, czyli konfliktem, która odbywa się pomimo braku oficjalnego stanu wojny i dzieje się po części na polu walki, a po części w internecie i mediach. Jest to w istocie połączenie wojny podjazdowej z wojną propagandową. To działania wojsk połączone z bezustannym oskarżaniem się obu stron o łamanie warunków rozejmu, epatowanie nieprawdziwymi obrazami jej skutków (najczęściej np. zdjęcia obrazujące wyniki ostrzałów na Ukrainie są odpowiednio spreparowanymi zdjęciami z konfliktów bliskowschodnich). Na temat jakiegoś zdarzenia mamy zazwyczaj dwie całkowicie sobie przeczące wersje: 1. Oni zaatakowali – my się broniliśmy. 2. Było zupełnie odwrotnie!
Wszystko po to, by znaleźć się ze swoją wersją wydarzeń w nagłówkach gazet i na stronach głównych serwisów informacyjnych, by za wszelką cenę sformatować opinię międzynarodową oraz wewnętrzną. Mieszkańcy jakiegoś kraju nie będącego z innym w stanie wojny nigdy nie lubią słyszeć, że ich wojsko jest agresorem, że bombarduje cywilów, że strzela do kogoś, kto broni swych ziem. Mieszkańcy dalekiego kraju, np. USA zawsze ujmą się losem tych napadniętych, tych, którzy mają więcej zdjęć zabitych i rannych dzieci.
W istocie wojna propagandowa jest po prostu wojną, o tych, którzy są niezdecydowani:
W początkowym okresie zawieruchy ściera się z sobą wiele rozmaitych sił. Słabi nie wiedzą, za którą podążyć, ani której się przeciwstawić.
Sun-Tzu, Sztuka Wojny i 36 forteli
Jak wskazują przykłady, to konkretna, jasna, prosta i dostępna wszystkim informacja może wpłynąć na wydarzenie. Podczas powodzi w 1997 roku we Wrocławiu po informacji o zagrożeniu wodą bezcennych zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej do miasta zjechali się ludzie z całej Polski, by pomagać w ich ratowaniu. Doskonale działają różne apele o oddawanie krwi danej grupy w sytuacjach szczególnie tragicznych wypadków. Można też wygrać wojnę czy choćby pokonać zamach stanu. Dowiódł tego nieudany pucz wojskowy w Turcji sprzed miesiąca. Wielu specjalistów wskazuje, że rzeczami, które zadecydowały o jego niepowodzeniu, było nie odcięcie przez puczystów dostępu do internetu i mediów społecznościowych oraz to, że prezydent Turcji w kluczowym momencie chaosu informacyjnego, za pośrednictwem internetu przekazał narodowi, że żyje, przywraca porządek i wzywa wszystkich do wyjścia na ulicę i przeciwstawienia się zamachowi stanu. Jego zwolennicy rozsyłali tę informację SMS-ami wszystkim znajomym ze swych książek adresowych z prośbą o szer, co w szybkim tempie przekazało wieść większości mieszkańców kraju. I to masowy opór ludności, który był reakcją na to, co zobaczyli na ekranach swych urządzeń, spowodował złamanie puczu i poddanie się zbuntowanych żołnierzy.
Czy informacja o przejęciu kontroli była w tym momencie prawdziwa? Nie. Kto miał rację w całej sytuacji – puczyści czy władza? Zdania są na ten temat oczywiście podzielone. Ale jedno wiemy na pewno – prezydent Turcji wygrał bitwę o ekrany urządzeń Turków. W ten sposób zwyciężył swych przeciwników tymi samymi rękoma, które suwały przedtem palcami po tych ekranach w poszukiwaniu śmiesznych kotków, porno i filmów za darmo w sieci.
Wszyscy codziennie wygrywamy dla kogoś podobne bitwy, kiwając z aprobatą głową nad właśnie tym a nie innym wpisem.
Wprowadzanie w błąd nie jest wprowadzeniem w błąd, to prawda jest wprowadzaniem w błąd.
Sun-Tzu, Sztuka Wojny i 36 forteli
Źródła:
1. Niemieckie operacje specjalne w czasie bitwy w Ardenach
2. Pucz w erze Internetu. Czy media społecznościowe ocaliły Erdogana?
3. Sun-Tzu, Sztuka Wojny i 36 forteli
4. Carl von Clausewitz – O wojnie
5. Od Al-Dżaziry do Twittera – wpływ mediów na Arabską Wiosnę
6. Zabić prezydenta, zająć stolicę. To mogło się udać.
Źródła ilustracji:
1. Obrazek ilustracyjny: Surian Soosay, flickr, licencja CC-BY
2. Quinn Dombrowski, flickr, licencja CC-BY
3. Hrag Vartanian, flickr, licencja CC-BY
4. Roberlan Borges, flickr, licencja CC-BY