Firma NDB z Kalifornii twierdzi, że jest w stanie wykorzystać radioaktywny grafit do produkcji baterii, które mogłyby być niewymieniane całymi latami. Rewolucja w świecie akumulatorów? Chyba nie.
Obietnice rewolucji w sposobie zasilania elektroniki
Raz na kilka miesięcy portale technologiczne ogłaszają rychłą rewolucję na rynku akumulatorów. W artykułach często opisywane są nowe technologie, nieprawdopodobne odkrycia, grafen i geniusz inżynierów, które później muszą zderzyć się z twardą rzeczywistością, w której wciąż skazani jesteśmy na korzystanie z baterii litowo-jonowych. Podobny los może spotkać szumne obietnice firmy NDB.
Przedsiębiorstwo NDB opracowało dość ciekawie wyglądający pomysł pozyskiwania materiału do budowy baterii z odpadów radioaktywnych, będących produktem ubocznym działania elektrowni atomowych. Będzie on brał się ze zużytego grafitu, bogatego w izotop węgla C-14. Po jego oczyszczeniu i przetworzeniu metodą CVD na radioaktywny diament, będzie można go wykorzystać do ukształtowania baterii o długiej przydatności do użycia. Energię zapewniać ma proces rozpadu radioaktywnego związku. Podobno o bezpieczeństwo nie ma się co martwić, bo ma być on zamknięty w „klatce” z warstwy diamentu C-12.
Ogniwa nie będzie dało się ponownie naładować, ale zamiast tego ma ono oddawać energię przez dziesiątki lat. Jego produkcja ma być tańsza niż ładowalnych akumulatorów litowo-jonowych, również dzięki temu, że dostawcy odpadów jądrowych będą chętnie pozbywać się kosztownego w składowaniu grafitu.
Z uwagi na tryb działania, przewiduje się zastosowanie baterii NDB na przykład w rozrusznikach serca, implantach elektronicznych i urządzeniach internetu rzeczy. Moduły, zamiast być osobnym podzespołem, będzie można uczynić elementem płytek drukowanych, integrując je z urządzeniem.
Zdaniem twórców, baterii będzie można nadać dowolny kształt: klasycznych paluszków, AAA i znacznie większych akumulatorów, również takich stosowanych w samochodach elektrycznych. Zestaw baterii dla auta mógłby być wykorzystywany przez nawet 90 lat, a więc być źródłem zasilania dla kilku wozów w ciągu cyklu swojego „życia”.
A teraz czas się obudzić
NDB twierdzi, że zakończyła weryfikację koncepcji i jest gotowa do budowy swojego pierwszego komercyjnego prototypu, zaraz po otwarciu laboratoriów zamkniętych z powodu pandemii COVID-19. Oczekuje się, że pierwsza wersja baterii „atomowej” zostanie zaprezentowana za dwa lata, zaś jej większy odpowiednik – za 5 lat.
Kalifornijska firma na swojej stronie nie tłumaczy, dlaczego musi zwracać się o pomoc w rozwijaniu projektu do osób fizycznych. Odnoszę wrażenie, że poważni inwestorzy, po przyjrzeniu się sprawie, nie wykazali się zbytnią chęcią do wykładania swoich pieniędzy.
Ponadto pod znakiem zapytania pozostaje mnóstwo kwestii technicznych. Jaką wydajność będą miały nowe baterie, skoro grafit z elektrowni atomowych jest zaledwie średnioaktywnym odpadem promieniotwórczym? Czy węgiel C-14 nie jest czasem za „słaby”, żeby zasilać cokolwiek? Czy trwałość radioaktywnego diamentu nie będzie spadać z czasem?
Być może NDB dopiero zamierza szukać odpowiedzi na te pytania, ale trudno będzie zyskać realnych inwestorów, jeśli wątpliwości jest tak wiele, a na stronie NDB jest mało konkretów, za to mnóstwo marketingowego bełkotu. Jak na razie firma zasługuje więc na wzmianki na portalach technologicznych w kategoriach „Ciekawostki”, a czas pokaże, czy cała akcja poszukiwania wsparcia finansowego nie jest tylko startupowym przekrętem.