Doskonale pamiętam, z jaką niecierpliwością wyczekiwano Asystenta Google w Polsce. Jest on dostępny w naszym kraju od niemal pół roku i cały czas wzbogaca się o kolejne funkcje. Warto jednak uważać, co się do niego mówi, bowiem okazuje się, że ktoś przesłuchuje niektóre zarejestrowane na serwerach nagrania.
Każda wypowiedziana fraza jest zapisywana i przechowywana na serwerach, ponieważ dzięki temu Asystent Google cały czas się uczy i sukcesywnie staje się coraz bardziej pomocny. Użytkownicy muszą się na to zgodzić, jeśli chcą z niego korzystać, więc wszystko odbywa się zgodnie z zasadami. Nie oznacza to jednak, że koncern z Mountain View wszystkich podsłuchuje – Amerykanie zapewniają, że tego nie robią.
Okazuje się jednak, że część zebranych nagrań przesłuchują pracownicy podwykonawców Google na całym świecie. Ma to na celu udoskonalenie Asystenta, ponieważ czasami potrzebna jest pomoc, aby wytłumaczyć mu, co znajduje się na nagraniu, jeśli jego algorytmy nie są w stanie zrozumieć, co powiedział użytkownik. Dzięki temu pomocnik uczy się też różnych sposobów mówienia i konstruowania wypowiedzi – wszystko po to, aby konwersacja z nim była jak najbardziej naturalna, a nie opierała się wyłącznie na określonych komendach.
Problematyczne nagrania są dostępne wyłącznie dla wybranej grupy pracowników podwykonawców Google. System rozpoznawania mowy przeprowadza transkrypcję, a zadaniem człowieka jest sprawdzenie, czy zrobił to poprawnie oraz ewentualne skorygowanie jej.
Google zapewnia, że do pracowników jego podwykonawców trafia jedynie 0,2% wszystkich nagrań. W dodatku są one anonimizowane, aby sprawdzający nie był w stanie zidentyfikować osoby, od której ono pochodzi. Problem jednak w tym, że niejednokrotnie przy niewielkim wysiłku da się to zrobić, ponieważ weryfikujący muszą sprawdzić każde słowo, adres, nazwisko lub nazwę firmy w Google lub na Facebooku, jeśli nie są w stanie zrozumieć, co zostało powiedziane.
Serwis VRT NWS zauważa też, że bardzo często do osoby sprawdzającej trafiają nagrania, które nigdy nie powinny zostać zarejestrowane, ale stało się tak, gdyż użytkownik wypowiedział słowa podobne do komendy wywołującej Asystenta Google i mechanizm ruszył. Przez to weryfikatorzy mogli na przykład przesłuchać fragmenty prywatnych rozmów, gdzie cyfrowy pomocnik nie był potrzebny.
Google nie zaprzecza tym informacjom, ale jednocześnie przyznaje, że praca ta ma kluczowe znaczenie dla rozwoju takich produktów, jak Asystent Google. Amerykanie przeprowadzą jednak śledztwo, ponieważ nagrania nigdy nie powinny zostać udostępnione postronnym – a serwis VRT NWS dostał dostęp do ponad 1000 wyrywków!
Chociaż informacje te mogą okazać się dla niektórych szokujące, to warto przypomnieć, że nie tak dawno okazało się, że podobnie postępuje Amazon, który jest właścicielem asystentki głosowej Alexa, a także Apple w przypadku Siri.