Moment otwarcia pudełka ze świeżo zakupionym sprzętem to zwykle przyjemna chwila. Oto przed nami leży nowy telefon/aparat fotograficzny/obiektyw/notebook, możemy go wziąć do rąk i zacząć się z nim poznawać. W pewnym stopniu dotyczy to także sprzętu nadsyłanego do recenzji, jednak mając często do czynienia z różnymi nowościami rzecz powszednieje. Dlatego nieczęsto otwarciu pudełka towarzyszy efekt WOW. A jednak pierwsza myśl po wyjęciu nowego Zenbooka UF333F-A3074T to: „ależ on jest ładny!”
Niezbyt formalny wstęp
Forma zewnętrzna rzeczywiście potrafi przyciągnąć wzrok. Komputer jest bardzo zgrabny i mały, jak na swoje 13,3 cala – ot, nieco większa książka. Udająca aluminium Aluminiowa obudowa ma barwę ciemnoniebieską, a górny panel wykończony w charakterystyczne okręgi wokół loga producenta. Po otwarciu rzuca się w oczy miedziano-złocista listwa tuż przy ekranie, pokryty szkłem touchpad z naniesioną na nim klawiaturą numeryczną oraz, niestety, psujące całość naklejki. W sprzęcie własnym natychmiast bym je zerwał, w testowym niestety będą cieszyć oczy następnego recenzenta. Mimo naklejek całość naprawdę wygląda bardzo estetycznie, zwracając od razu uwagę nie tylko moją, ale i mojej rodziny. Oto właśnie efekt WOW.
Sam ekran cieszy oczy niezwykle wąską ramką oraz (po włączeniu) niezłymi kolorami. Asus na szczęście tym razem zrezygnował z pomysłu umieszczenia kamery pod matrycą na dolnej części ekranu. Zawstydzając samego siebie umieścił ją w wąskim pasku nad ekranem. Co więcej, kamera ta ma sensor podczerwony z diodami doświetlającymi i funkcjonować może jako zabezpieczenie biometryczne zgodne z Windows Hello. Klapę ekranu można podnieść bez przytrzymywania dolnej części maszyny, co nie jest w końcu aż tak często spotykane. Po odpowiednio mocnym wychyleniu tył obudowy matrycy zamienia się w nóżkę, unosząc nieco część z klawiaturą – poprawia to zarówno chłodzenie, jak i wygodę pisania.
Wspomnę może jeszcze, że jeśli chodzi o obudowę, to Asus zrezygnował z pogoni za jak najmniejszą grubością. Maszyna ma ~17 mm grubości, co jak na takie maleństwo jest sporą wartością, ale pozwoliło na wbudowanie sporego arsenału pełnowymiarowych portów, zamiast wrzucić wszystko w porty USB-C. I tak, mamy do dyspozycji zarówno pełne HDMI, jak i aż trzy złącza USB. Znalazło się także miejsce na czytnik kart, ale tu moja aprobata dla Asusa jakby nieco chłodnieje – można weń włożyć tylko kartę microSD, co czyni czytnik dla mnie osobiście całkowicie bezużytecznym – cały mój sprzęt foto korzysta z kart w dużym formacie.
Fintifluszki rozmaite, czyli krótko o tym, co w środku
Asus wyposażył swój sprzęt całkiem przyzwoicie – jego sercem w testowanej wersji jest czterordzeniowy procesor i5 ósmej generacji, wsparty 8 GB pamięci operacyjnej i dyskiem SSD 512 GB. Zenbook uruchamia się błyskawicznie i tak też działa. Co więcej, działa cicho – pisanie, surfowanie po internecie, film na Netflixie, a nawet uruchomienie Raw Therapee nie spowodowało załączenia się wentylatora i sprzęt pracował w absolutnej ciszy. Sytuacja zapewne ulegnie zmianie, gdy włączę na nim coś naprawdę wymagającego (Lightroom, testy wydajnościowe do pełnej recenzji), póki co jednak uszy cieszy błoga cisza. Albo i nie, gdyż Zenbook ma wbudowane całkiem sympatyczne głośniki Harman Kardon, które potrafią sobie nieźle dać radę podczas oglądania filmu czy teledysku.
Pod jednym dachem, czyli zaprzyjaźnianie się z Zenbookiem
W tekście tym nie znajdziecie testów wydajnościowych – pojawią się one w pełnej recenzji, która ukaże się za jakiś tydzień. Powtórzę jednak to, co już wcześniej napisałem: jest szybko. Nie widać żadnego wąskiego gardła, które miałoby czynić pracę uciążliwą. Szybkość to jednak nie wszystko, zwłaszcza w maszynie tak małej. Na UX333FA pracuje się po prostu bardzo przyjemnie i jest to efekt zarówno dobrej wydajności, jak i może bardziej nawet poręczności. Małe rozmiary i niska waga zachęcają do tego, by z komputera korzystać i dotknęło to nawet tak zatwardziałego zwolennika komputera stacjonarnego i klawiatury mechanicznej, jak mnie. Wydłużona konstrukcja okazała się bardzo praktyczna, zarówno na biurku, jak i na kolanach.
Oczywiście to nie tak, że sprzęt nie ma wad – wręcz przeciwnie, wciąż próbuję opanować układ klawiatury Zenbooka i dość słabo mi idzie; klawiatura jest wprawdzie co do zasady wygodna, ale położenie kursorów i mikroskopijny prawy shift powodują póki co nieustanne pomyłki. Czy się uda, czas pokaże, na razie robię postępy :) Także i touchpad miewa swoje fochy – zdarzyło się, że reagował z opóźnieniem, do tego jego skromne rozmiary powodują sporo pomyłek przy klikaniu LPM/PPM.
Nie wyrobiłem sobie ostatecznego zdania na temat emulacji klawiatury numerycznej na touchpadzie – pomysł wydawał się na początku świetny, ale nie mogę dojść do ładu z działaniem tego wynalazku. Nie działa Alt+kod, a przynajmniej jak na razie nie wymyśliłem, jak go użyć. Jest też dość wolno, o bezwzrokowym wprowadzaniu większej ilości danych można chyba zapomnieć. Żeby jednak nie było nieporozumień – lepiej mieć taką klawiaturę, niż być zmuszonym do korzystania wyłącznie z górnego rzędu klawiszy.
I jeszcze słowo o obudowie – jest śliczna. Ale gdy jest czysta. Domyślacie się, co chcę napisać? Piękna niebieska obudowa po kilku godzinach używania komputera wygląda jak zestaw do daktyloskopii po lekcjach w akademii policyjnej. Bez żadnego problemu da się rozpoznać, gdzie dotknąłem Zenbooka ja, a gdzie mój syn. Bardziej wprawna osoba może nawet byłaby w stanie określić, kiedy to było… Żarty żartami, ale bez zaprzyjaźnienia się także ze ściereczką z mikrofibry po tygodniu komputer będzie wyglądał jak czołg po ćwiczeniach na poligonie. Niestety. Srebrna wersja byłaby zapewne bardziej odporna na ten problem.
Podsumowanie tygodnia z UX333
Gdybym miał napisać jedno zdanie podsumowania w tym momencie, brzmiało by ono tak: „to początek dobrej przyjaźni”. Tak jak zwykle sięgałem po telefon, gdy mi się nie chciało sprawdzić poczty czy odpisać na Twitterze, tak Asus jest na tyle poręczny, że wolę sięgnąć po niego. Otwieram komputer, który mrugając parą czerwonych oczek rozpoznaje mnie jak ten wierny pies, z rzadka jedynie udając, że ja to wcale nie ja i mam sobie iść. Odpięty rano daje radę działać (z przerwami) do wieczora – trudno mi w tej chwili powiedzieć, jak dokładnie wygląda czas pracy baterii, ale przy pracy ciągłej i sensownej jasności ekranu myślę, że można liczyć na ponad 7 godzin działania. Czy uda się zbliżyć do deklaracji producenta mówiących o 14 godzinach? Wątpię, ale na pewno będę próbował. Chcę też zmusić wentylator do ujawnienia swojej obecności – nie chce mi się wierzyć, by pod pełnym obciążeniem sprzęt był w stanie pracować chłodzony pasywnie, a jeśli jednak będzie, to za cenę jakiego throttlingu to osiągnie.
Jeśli macie jakieś pytania lub sugestie dotyczące dalszych testów maszyny, dajcie znać w komentarzach.