Jest niezmiernie mało argumentów, które zagonią mnie przed konsolę. Meczyk w Fifkę z mężem – wiadomo. Granko w Mario Party z bratanicami – jeszcze bardziej oczywiste. Sackboy: Wielka Przygoda – oooo, to był sztos przygodowy i muzyczny. Wiedząc to, i znając moje gamingowe upodobania, mąż zaproponował, bym pograła w najnowszą ekskluzywną grę na PlayStation 5 – Astro Bot. Siadłam przed konsolą i… wsiąkłam. Wsiąkłam na długie godziny.
Na początku ustalmy jedno: jestem osobą, która rzadko gra w gry. Z gamingiem mam tyle wspólnego, co ten gamingowy monitor, z którego korzystam na co dzień. I na którym gram… w Excela ;) Plus mąż – gamer, w którego bibliotekach przeróżnych usług znajdziecie setki tytułów (z większością z nich jednak jest mi totalnie nie po drodze).
Wiedząc to raczej nikt nie spodziewa się po mnie recenzji gier. Na łamach Tabletowo popełniłam takową jedną – przy okazji premiery wspomnianego już przeze mnie tytułu Sackboy: Wielka Przygoda (trzy lata temu!). Bawiłam się w nim przednio i wcale nie planowałam go recenzować. Ale taka już jestem – jeśli już poświęcam czas czemuś innego niż praca, to nagle okazuje się, że jednak robiłam to w celach z nią związanych. Logiczne :D
To też jest dość istotne z punktu widzenia gry, o której będziemy dziś mówić. Wszystko dlatego, że w Astro Bot znajduję sporo wspólnego z Sackboy’em. Przez to też już teraz prawdopodobnie możecie się domyślać, że jest to gra, która pochłonęła mnie na długo. I pozwoliła zrelaksować się i oderwać głowę od tematów, których w ostatnim czasie jest dużo, a których będzie jeszcze więcej (hej, Q4, każdy na ciebie czeka…).
Tak, do Astro Bot też usiadłam bez zamiaru pisania jej recenzji. Sami widzicie jak to się skończyło…
Astro Bot – o co tu w ogóle chodzi?
Można skupiać się na fabule, można ją sobie odpuścić (jak to zazwyczaj robię ja w takich tytułach). Na szczęście Astro Bot nie jest grą, która wymaga skupienia się na dialogach (swoją drogą, gra jest spolszczona), bo ich praktycznie nie ma – poza początkowym wprowadzeniem, które tłumaczy, co tu się wydarzyło i dlaczego tak, a nie inaczej. A co się wydarzyło?
W ogromnym skrócie: statek matka PS5 uległ rozbiciu. Astro i boty z załogi rozproszyli się po wielu galaktykach. Naszym zadaniem jest odnalezienie wszystkich botów (tych jest 300!), elementów układanki (jakkolwiek tajemniczo to brzmi, chodzi po prostu o puzzle, które – ułożone w odpowiedni obrazek – odblokowują kolejne lokacje na domowej planecie Miejsce Katastrofy) czy wreszcie podzespołów do naszego PlayStation 5, którego próbujemy odbudować.
Pomiędzy planetami poruszamy się z użyciem Dual Speedera. Początkowo trudno zgadnąć ile planet ostatecznie będzie dostępnych (teraz już wiem: 50), a sytuacji nie ułatwia wcale fakt, że – poza głównymi – są też zaginione planety, które oczywiście musimy odnaleźć.
Na każdej planecie jest kilka poziomów do przejścia, a na każdej z nich kilka botów do zebrania. Co może się podobać to fakt, że na tych podstawowych planszach mamy nieskończoną ilość żyć. Ma to ogromne znaczenie zwłaszcza, gdy przechodzimy długi poziom, w którym musimy sporo skakać nad przepaściami lub z użyciem jednego z pomocników. Co więcej, dość często są umieszczone punkty zapisu, dzięki którym – gdy powinie nam się noga – nie musimy zaczynać planszy od nowa.
Wspomnianymi wyżej pomocnikami mogą być paluchy ropuchy (pięści napędzane sprężynowymi rękawicami), Barkster – buldoży dopacza (rozbija ściany, etc.), małpi wspinacz, który pozwala się wgramolić na pionowe ściany czy zegar zatrzymujący czas. Jest ich jednak sporo więcej i znacznie urozmaicają rozgrywkę.
A skoro już przy tym jesteśmy…
Trudno jest się nudzić grając w Astro Bot. Poszczególne poziomy pod względem wyglądu, lokacji (plaże, wulkany, i tak dalej…) i zastosowanych mechanik są od siebie bardzo różne, dzięki czemu twórcom gry udała się trudna sztuka zapobiegnięciu znużeniu gracza. Często jest bowiem tak, że im dalej w las, tym nudniej. Jednak nie w tym przypadku.
Zwłaszcza, że w Astro Bot – poza głównymi planszami – są też dodatkowe. To dodatkowe stanowią mini-gry, w których czeka na nas tylko jeden bot. Problem polega jednak na tym, że w nich mamy tylko jedno życie (czyli jeśli spadniemy, trafi nas przeciwnik, etc.) wracamy na początek i zaczynamy od nowa.
To bardzo fajne urozmaicenie, zwłaszcza, że poziom trudności niektórych tych mini-gierek jest w większości wysoki lub bardzo wysoki. Wymagają skupienia, zręczności, refleksu i często świeżego umysłu – grając w okolicach północy często nie byłam już w stanie pokonać planszy, a gdy podeszłam do niej z przewietrzoną głową w południe – nie było problemu.
Aaa, i musicie wiedzieć, że na końcu planszy każdej ostatniej planety jest boss, który stanowi spore wyzwanie. Pokonanie go za pierwszym razem stanowi spory problem – trzeba rozpracować przeciwnika, stosowane przez niego chwyty i dopiero stawić mu czoła. Fajne, choć… momentami frustrujące. Ale przecież nikt nie lubi, jak mu nie wychodzi, próbując -dziesiąty raz.
W poszukiwaniu robotycznych przyjaciół
Jak już wiecie, głównym zadaniem w grze jest odnalezienie robotycznych przyjaciół. Botów w sumie jest 300, więc zabawy w szukanie jest naprawdę sporo. Zwłaszcza, że znalezienie ich w dużej mierze wymaga od nas spostrzegawczości i zręczności. Im więcej botów znajdziemy, tym więcej lokacji na domowej planecie odblokujemy, a – co za tym idzie – wykonamy kolejne misje w poszukiwaniu zaginionych botów. Liczba zebranych botów definiuje też możliwość odblokowania kolejnych poziomów czy planet. A zatem ma ogromne znaczenie – bez znajdowania przyjaciół ani rusz.
To też sprawia, że twórcy Astro Bota zdecydowali się na zaimplementowanie pomocnika. Po przejściu każdej planszy, gdy nie uda nam się zebrać wszystkich botów, możemy wejść do niej jeszcze raz i “kupić” pomoc za 200 monet. Pojawia się wtedy przy naszym Astro ptasi przyjaciel, który z radarem szuka pozostałych botów. Gdy są blisko – daje znać zarówno wizualnie, jak i dźwiękowo. Wierzcie mi jednak, czasem nawet z jego użyciem znalezienie bota nie jest wcale takie proste…
Warto też wiedzieć, że boty, które odnaleźliśmy raz, zaliczane są na zawsze, co oznacza, że można wracać do danych poziomów szukać tylko tych brakujących – te zebrane nawet się wtedy nie pokazują – zamiast nich jest duża moneta informująca, że bot tu był i już jest odnaleziony.
Fajne jest to, że na naszej drodze spotykamy bohaterów innych tytułów PlayStation – w sumie jest ich aż 150. Jako giereczkowa ignorantka nie jestem ich w stanie wymienić z pamięci (a tym bardziej poznać przy pierwszym spotkaniu), ale z pomocą przyszedł mi Kuba, dzięki któremu wiem, że napotkałam np. na Nathan Drake’a z Uncharted, mojego ukochanego Crasha czy Spyro.
Po znalezieniu specjalnego bota VIP warto udać się do laboratorium Gatcha i odblokować specjalne przedmioty dla ocalonych przyjaciół – każde zakręcenie kołem kosztuj nas 100 monet, więc dobrze jest je zbierać. Jak możemy przeczytać na stronie gry – kiedy bot VIP otrzyma swój wyjątkowy przedmiot, będzie wykonywać działania specjalne rodem z klasycznych gier, które stanowiły dla niego inspirację.
Oczywiście, skoro gra jest dedykowana PlayStation 5, nie mogło się obyć bez wsparcia dla kontrolera DualSense. Fajnie, że ten pozwala poczuć wszystko, co dzieje się z naszym bohaterem – uderzenia, skoki, etc. Ale jeszcze fajniejsze jest, gdy przychodzi nam… lać wodę z jego użyciem czy… dmuchać w pada. Nie pytajcie ;) (ale mówiłam już o urozmaiconej rozgrywce, prawda?).
Co można poprawić w Astro Bot?
Żeby jednak nie było, że wszystko mi się w Astro Bot podoba. Co to to nie. Zacznijmy od tego, że poziom poszczególnych głównych poziomów w ramach jednej planety jest strasznie zróżnicowany – i to nie tak, że algorytmicznie rośnie wraz z kolejną, jest raczej losowy. Podczas gdy jedne plansze można przejść, zbierając wszystkie boty bez większego wysiłku, w innych są tak poukrywane, że trzeba przechodzić je po kilka razy.
Z jednej strony może to i fajne, bo przejście poziomu z zebranymi wszystkimi botami za pierwszym podejściem jest super satysfakcjonujące. Z drugiej jednak nie jest w żaden sposób wymagające, a przecież sporą zaletą Astro Bot jest to, że musimy główkować i być spostrzegawczymi. Choć może jestem zbyt surowa w stosunku do gry… jakby nie było również dla dzieci.
Sterowanie jest bardzo intuicyjne, ale mam problem z szacowaniem odległości od przeszkód czy przeciwników, gdy Astro jest w powietrzu (lata – niezależnie czy z użyciem któregoś z dopalaczy, czy bez). I o ile czasem pojawia się cień Astro, który ułatwia ocenę odległości czy wysokości, która potrzebna jest np. do strącenia czegoś z przestrzeni, tak w większości przypadków go nie ma. W efekcie nie zliczę, ile razy próbowałam w jednej planszy doskoczyć do bota lecącego na linie ciągniętej przez jednego z przeciwników, bo wydawało mi się, że jest tuż obok, a był jednak sporo dalej.
Muzyka… jest. Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że udźwiękowienie Astro Bot jest złe – jest po prostu OK. Pod tym względem rozpieścił mnie Sackboy, przy czym to był znak rozpoznawczy gry i coś, bez czego nie mogłaby istnieć – każdy poziom to inny znany kawałek. A tutaj ta muzyka jest po prostu przyjemna dla ucha, ale bez żadnego efektu zaskoczenia.
Dla milusińskich i nie tylko
Astro Bot to sympatyczna, ładna (graficznie to jest naprawdę mistrzostwo!) i wzbudzająca uśmiech na twarzy gra, przeznaczona właściwie dla wszystkich. Na pudełku co prawda znajdziemy oznaczenie PEGI 7, ale 33-latka (czyli ja :P) bawiła się grając w nią doskonale. Żeby jednak nie było, że opinię wydaję wyłącznie na podstawie swoich wrażeń, postanowiłam zaprosić do testów Astro Bot moją chrześnicę – Wiki, lat 6. Musicie jednak wiedzieć, miała do czynienia wcześniej z Astro Playroom.
Wiki wzięła kontroler w swe ręce i… po prostu zaczęła grać. Nie pytała co ma robić i gdzie iść, jak się skacze, a jak lata – wydedukowała to już po chwili obcowania z Astro Botem. To jest właśnie to, co pisałam – sterowanie jest, hehe, dziecinnie proste. Ale też faktem jest, że Wiki jest po prostu bardzo mądra, ale też samodzielna – nie trzeba jej pokazywać palcem co, jak i gdzie. No dobra, może czasem trzeba, ale zdecydowanie za często.
Oczywiście Wiktoria w grze spędziła sporo mniej czasu niż ja, więc nie miała okazji zobaczenia wszystkich poziomów i odniesienia się do gry jako całość, ale po zakończonej rozgrywce stwierdziła, że Astro Bot jej się bardzo podoba. I że chętnie zostałaby na nocowankę, żeby giercować przez kolejne godziny, dopóki nie padnie ze zmęczenia.
Nie no, tak nie powiedziała, ale na pewno pomyślała ;)
Podsumowanie – Astro Bot będzie hitem!
Lubię gry, które wymagają od nas ruszenia głową, a Astro Bot taka jest. Premiuje spostrzegawczość (niektóre boty czy puzzle są poukrywane tak, że czasem trudno je dostrzec), cierpliwość (część plansz trzeba przechodzić kilka razy) czy wreszcie logiczne myślenie (jeśli zrobię jedno, zadzieje się drugie, etc.).
Po spędzeniu w grze 18 godzin udało mi się znaleźć 195 botów, a tym samym nie odblokowałam ostatniej dużej planety – do otwarcia zamka potrzeba ich o pięć więcej. Mam zatem jeszcze co robić w Astro Bot i coś czuję, że będę jeszcze wracać do tego tytułu, by wymaksować poziomy, w których jeszcze nie udało mi się tego dokonać.
Astro Bot to gra wydana ekskluzywnie na PlayStation 5. Edycja podstawowa kosztuje 299 złotych. Sporo – zwłaszcza jak na grę dla jednego gracza, ale chyba już niestety musimy się przyzwyczaić do takich cen :(