Jestem ogromnym fanem inteligentnych zegarków. Przez mój nadgarstek przewinął się sprzęt mnóstwa marek, takich jak Sony, Huawei, Xiaomi czy Samsung. Od ponad 12 miesięcy moim „daily smartwatchem” jest jednak zegarek Apple – marki, do której wróciłem po wielu latach i prawdopodobnie zbyt szybko jej nie zmienię. Podobnie, jak Apple Watcha na inny smartwatch – a, jeśli już, to tylko na nowszy model z logo nadgryzionego jabłka. Powodów tego stanu rzeczy jest wiele – w tym tekście spróbuję przybliżyć Wam tylko trzy, moim zdaniem najważniejsze z nich.
Lekko ponad rok temu w walentynkowej promocji zakupiłem dwa Apple Watche 8. generacji – jeden dla siebie, a drugi dla mojej dziewczyny. Zakup ten chodził mi po głowie już od dłuższego czasu, głównie dlatego, że już prawie w większości przerzuciliśmy się w domu na sprzęt Apple w każdej kategorii urządzeń.
Zegarek był więc dobrym dopełnieniem całego ekosystemu Apple, który dodatkowo bardzo odpowiadał mi wizualnie – to były w sumie moje dwa główne argumenty za zakupem tego urządzenia, oprócz trzeciego, którym było znudzenie ówcześnie używanym przeze mnie modelem smart zegarka Fossila.
Dziś, rok później, argumentów do polecenia komuś Apple Watcha miałbym już więcej, a to kilka najważniejszych z nich.
Idealny motywator do aktywności fizycznej
Może i nie jest to żadne odkrycie, bo mam wrażenie, że wszyscy producenci smartwatchy próbują reklamować swoje urządzenia możliwościami monitorowania sportowych aktywności użytkowników, ale przyznam, że nigdy do mnie to nie przemawiało. Pewnie dlatego, że z natury jestem „leniwą bułą”, która nieszczególnie lubi spędzać czas na siłowni czy boisku, tak więc wszystkie monitorowania aktywności ruchowych w zegarkach w większości ignorowałem. Nie widziałem też nigdy sensu w rejestrowaniu takich czynności jak spacery, jazda na rowerze czy niedzielne rzucanie piłką do kosza, bo wszystkie te aktywności wydawały się na tyle amatorskie, że nie chciałem nimi „zawracać procesora” swoim smartwatchom.
Apple Watch zmienił moje podejście w tej sprawie, a nawet – w niezwykle płynny i motywujący sposób – zaczął mnie do częstszych aktywności fizycznych zachęcać. Po pierwsze, zegarek sam po wykryciu tego, że zaczynam się bardziej intensywnie ruszać, proponował mi włączenie odpowiedniego treningu i to nie tyle od momentu powiadomienia, a już wcześniej, kilkanaście minut do tyłu, kiedy rzeczywiście zacząłem np. marsz. Widząc to, zawsze trening ten włączałem „bo i czemu nie?”, kiedy zegarek sam mi to proponuje, a nawet i później przypomina o wyłączeniu śledzenia aktywności, kiedy zapomniałem to sam zrobić.
Oprócz tego dość szybko zacząłem zwracać uwagę na parametr liczony przez zegarek: „Na nogach”, czyli tego, żeby chociaż raz w ciągu godziny stanąć i przejść parę kroków – często będąc w pracy kompletnie o tym zapominam, a takie rozprostowanie nóg jest dobre nie tylko dla ciała, ale i dla umysłu, by zrobić sobie krótką przerwę i oderwać się myślami od pracy. Do pełni szczęścia zostało mi już tylko śledzenie ostatniego, trzeciego pierścienia aktywności po wspomnianych „Na nogach” i „Ćwiczeniach”, czyli „W ruchu”, które liczy spalane przez nas kalorie w ciągu dnia. I to też zacząłem robić. Widząc pod koniec dnia, że brakuje mi dosłownie kilku minut aktywności do zapełnienia któregoś z tych trzech pierścieni, najczęściej starałem się to nadrobić.
Pewnie czytając powyższe, większość posiadaczy innych smartwatchy pozostałych producentów patrzą na to z politowaniem, bo czym tu się zachwycać – przecież każdy szanujący się inteligentny zegarek lub opaska to ma. I, zgadzam się z tym, sam – jak wspominałem we wstępie – posiadałem w przeszłości wiele innych modeli smartwatchy i rzeczywiście większość miała te same lub podobne funkcje, a niektórzy nawet kopiują od Apple ich sposób prezentacji.
Oczywiście nie każdy może się pochwalić tak wysoką precyzją śledzenia aktywności, jak Apple, ale i tak nawet sporo tańsze urządzenia, np. Xiaomi, są w tym nadal dobre. Szkopuł jednak w tym, że żaden inny producent nie potrafił mi tego tak dobrze sprzedać, jak gigant z Cupertino, co jest zasługą nie tylko fenomenalnego UI, ale i (przede wszystkim) integracji z pozostałymi systemami i urządzeniami tego producenta.
Przedłużenie smartfona
Dla mnie jedną z najważniejszych cech smartwatchy jest to, że dzięki nim rzadziej spoglądam na ekran smartfona. Bardziej zgryźliwi mogliby tu powiedzieć, że może i mniej spoglądam na wyświetlacz smartfona, ale koniec końców na jakiś ekran i tak patrzę, ale ja i tak widzę w tym pewną korzyść. Gdy spoglądam na smartfon, by przejrzeć ostatnie powiadomienie czy po prostu sprawdzić godzinę, często wręcz automatycznie otwieram Discorda czy inną aplikację społecznościową, co skończyć się może nawet kilkuminutowym bezsensownym przeglądaniem sieci. Na Apple Watchu tak nie mam – dostaję powiadomienie, spoglądam na nie, czasem odpowiadam (najczęściej bezpośrednio z zegarka) i koniec, wracam do świata wokół mnie, nie dotykając nawet smartfona.
I u mnie naprawdę mocno zmniejszyło to ilość bezsensownie spędzanego czasu w iPhonie, co potwierdza samo urządzenie. Sprzęt Apple od którejś wersji iOS zlicza nam to, ile czasu spędzamy w danej aplikacji, ile powiadomień dostajemy każdego dnia czy ile razy aktywujemy ekran smartfona. Zanim sprawiłem sobie Apple Watcha, spoglądałem na wyświetlacz iPhone nawet 200 razy dziennie, co uważam za tragiczny wynik, wskazujący na ciężkie uzależnienie od smartfona, którego nawet nie próbuję tu tłumaczyć specyfiką mojej pracy, zarówno tej głównej, jak i dorywczej.
Dzięki zegarkowi Apple udało mi się zejść do średniej 120 aktywacji ekranu w smartfonie na dzień, co jest ogromną zmianą na plus. Zaryzykuję nawet tu stwierdzeniem, że dzięki obecności Apple Watcha na moim nadgarstku, mój iPhone dłużej działa na baterii, bo część obowiązków smartfona przejął zegarek.
Pójdźmy jednak o krok dalej – czy da się Apple Watchem w ogóle zastąpić cały smartfon? Na stałe? Oczywiście, że nie, uniemożliwia to nawet samo Apple, wymagając aktywacji zegarka poprzez iPhone’a. Tymczasowo? Tu już jak najbardziej jest taka możliwość i jestem nawet zaskoczony, że tak często z niej korzystam. Często wychodząc na spacer czy na pobliskie boisko, zabieram z sobą jedynie Apple Watcha i słuchawki bezprzewodowe, by podczas ćwiczeń posłuchać pobranych podcastów czy muzyki. Dzięki temu w pełni skupiam się jedynie na aktywnościach fizycznych, bez dostępu do smartfona czy nawet internetu, dzięki czemu odpoczywam również „psychicznie”, odcinając się na chwilę.
Z perspektywy czasu żałuję jedynie tego, że nie kupiłem sobie Apple Watch z obsługą sieci komórkowych (eSIM). Przed zakupem kompletnie nie widziałem w tym sensu i koniec końców wygrała moja wewnętrzna sknera, nad czym teraz trochę ubolewam. Prawdopodobnie mając dostęp do sieci komórkowej bezpośrednio w smartwatchu jeszcze rzadziej zabierałbym ze sobą iPhone’a, mając jednocześnie więcej możliwości „w krytycznych sytuacjach”, kiedy jestem bez telefonu, a muszę się z kimś skontaktować. W przyszłości na pewno nie popełnię tego samego błędu i kupię wersję Cellular, która jest tylko o kilkaset złotych droższa – i Wam również to polecam, tym bardziej że technologia eSIM jest już dość szeroko dostępna w naszym kraju.
Zdrowie przede wszystkim
Nigdy nawet przez myśl by mi nie przeszło, by kupić jakikolwiek smartwatch w „celach medycznych”. Mam tu na myśli takie funkcje, jak śledzenie swojego snu czy tętna, które zawsze wydawały mi się zbędne, głównie przez moją ignorancję czy przeświadczenie, że inne urządzenia nadają się do tego po prostu lepiej. Apple Watch zmienił jednak moje zdanie na ten temat i to o 180 stopni, a wszystko znów za sprawą subtelnego wplecenia tych funkcji w moją codzienną rutynę.
Po skonfigurowaniu Apple Watcha wszystkie powiadomienia zostawiłem domyślnie włączone, również te związane ze zdrowiem. Co jakiś czas dostawałem więc informacje na temat mojego zdrowia, które zegarek ciągle śledził. Dość szybko zrezygnowałem z opcji związanych ze snem, głównie przez mój nieregularny tryb pracy i dość „agresywne” próby dostosowania powiadomień w smartfonie i na zegarku pod moje godziny snu, które ciągle się zmieniają. Całą resztę jednak zostawiłem i co jakiś czas dostawałem komunikaty, które powoli dawały mi do myślenia.
Jak chociażby te związane ze słuchem, że długo przebywam w głośnym otoczeniu i może warto temu jakoś przeciwdziałać? I, nawet pisząc ten tekst, uświadomiłem sobie, jak przydatne potrafią być te funkcje. Dwa tygodnie temu przechodziłem dość ciężką grypę, której towarzyszyła tona leków i dość duże zmęczenie organizmu. Podczas mojej pierwszej wizyty u lekarza z tym związanej, w poczekalni przychodni zegarek dał mi znać, że moje tętno jest podwyższone, pomimo braku oznak aktywności – znałem ten komunikat z przeszłości.
Miałem go kilka razy, głównie właśnie podczas chorób i raz skutecznie ostrzegł mnie w ten sposób przed omdleniem w miejscu publicznym. Od tamtej pory zawsze biorę na poważnie tego typu komunikaty, bo choć nie zawsze oznaczają coś poważnego, to potrafią zwrócić uwagę na coś, co może nam umknąć w codziennym zgiełku.
W chorobie Apple Watch świetnie przydaje się również do pilnowania przyjmowania leków, z czym zawsze miałem problem. Jasne, można takie rzeczy zastąpić zwykłymi budzikami, ale dzięki synchronizacji z aplikacją Zdrowie na iPhonie, robi się z tego świetne miejsce do zbierania informacji na temat naszego zdrowia, z którego korzystam będąc chociażby u lekarza, udzielając informacji na temat aktualnie zażywanych leków czy wysokości gorączki w dniu poprzednim. W przypadku kobiet dochodzi do tego również możliwość śledzenia cyklu miesiączkowego (zegarek wykorzystuje do tego między innymi temperaturę nadgarstka), a kto wie, co przyniesie przyszłość, bo Apple coraz poważniej spogląda w kierunku osób z cukrzycą.
Dlaczego Apple Watch, a nie inny smartwatch?
W tekście ciągle zachwalam Apple Watcha i jego możliwości, ale tak naprawdę większość z tych funkcji wcale nie jest ekskluzywna dla sprzętu tego producenta. Nawet rzeczy, które wymieniłem powyżej, znajdziemy przecież u konkurencji – co więc jest takiego wyjątkowego w zegarkach Apple?
Dla mnie jest to przede wszystkim sposób podania tych wszystkich funkcji, co już kilkukrotnie tu wymieniałem. W Xiaomi, Samsungu, Fossilu czy Huaweiu nigdy nie zwracałem większej uwagi na funkcje sportowe czy zdrowotne tych zegarków i opasek, bo producenci wyświetlali te wszystkie informacje w sposób dla mnie nieatrakcyjny. I myślę, że słowem klucz jest tu właśnie „dla mnie”, bo nie twierdzę, że Apple robi to ogólnie lepiej, po prostu ich sposób bardziej mnie przekonuje. To oczywiście może być (a nawet na pewno jest), powiązane ze współpracą zegarka Apple z iPhonem i wbudowanymi tam aplikacjami.
Funkcje zdrowotne w Apple Watchu same w sobie nie byłyby tak skuteczne, gdyby na iPhonie aplikacja Zdrowie nie byłaby tak dobrze skonstruowana i przemyślana. Aktywności sportowe nie byłyby zaś tak motywujące, gdyby aplikacja Fitness na iPhonie tak atrakcyjnie nie pokazywała naszych codziennych osiągnięć. Mało tego, Apple świetnie łączy niektóre z tych funkcji ze społecznymi możliwościami swojego ekosystemu, zachęcając chociażby do rywalizacji pomiędzy naszymi znajomymi. I o ile na Androidzie co osoba to inna marka smartwatcha, tak w Apple wszyscy moi znajomi, jeśli już z czegoś korzystają, to właśnie z Apple Watcha, co tworzy naprawdę dużą grupę potencjalnych znajomych do rywalizacji w aplikacji Fitness.
To wszystko składa się na urządzenie dla mnie w pełni kompletne, które stanowi świetne i przede wszystkim przemyślane dopełnienie smartfonu. I żaden inny smartwatch nawet nie zbliżył się do poziomu Apple Watcha, zawsze irytując mnie jedną czy dwoma cechami. A mowa tu o urządzeniu, które przez praktycznie całą dobę mam na ręce i z którego non stop korzystam – oczekuję więc od takiego sprzętu jak najbliższego zbliżenia się do perfekcji, zarówno w kwestiach oprogramowania, jak i jakości wykonania.
I Apple Watch właśnie mi to oferuje.