Smartfony Apple w większości są nudne do bólu. Większa zmiana dokonuje się co kilka lat i choć na pewno jest to przemyślana oraz opłacalna strategia, to mimo wszystko brakuje nam tych zaskoczeń, które regularnie serwują producenci smartfonów z Androidem. Zapowiada się jednak na to, że gigant z Cupertino w końcu też je dostarczy, aczkolwiek nie będzie w tym ani krzty „emejzingu”.
Apple kilkukrotnie kalkuluje każdy swój ruch
Wiele osób nie pozostawia suchej nitki na strategii Apple. I chociaż ich argumenty nie są wyssane z palca, bo jest w nich wiele racji, to dopóki kasa się zgadza, dopóty producent będzie szedł naprzód tiptopami, nawet jeśli w czeluściach swoich laboratoriów pracuje nad składanymi urządzeniami i goglami rozszerzonej rzeczywistości.
Ponadto prawda jest taka, że gigant z Cupertino ma tylko kilka smartfonów w ofercie, więc nie może sobie pozwolić na taką swobodę jak konkurencja z Androidem, która potrafi wprowadzić na rynek dwie lub nawet trzy generacje w ciągu 12 miesięcy. Firma, kierowana przez Tima Cooka, musi przemyśleć każdy kolejny krok, aby nie zarzucono jej stania w miejscu, ale też po to, żeby nie wystrzelała się ze wszystkiego od razu.
Kiedyś tak powolne wprowadzanie nowości argumentowano legendarną już dbałością zarówno o hardware, jak i software, lecz obecnie niestety z jakością nie jest już tak wybitnie dobrze jak kiedyś. W sumie zastanawiające, na co Apple wydaje wszystkie zarobione pieniądze, bo patrząc na jej sprzęt i oprogramowanie można dojść do wniosku, że większość zarobionych dolarów gnije na kontach.
Oczywiście to nie jest prawda, choć każda firma ma jakieś zapasy pieniędzy, ale po nowościach Apple nie widać, aby Amerykanie wydawali wszystko na badania i rozwój – największą innowacją są własne procesory na architekturze ARM, które w pierwszej kolejności trafiły do laptopów, a potem także do iPadów.
Produkty giganta z Cupertino już nie są tak „emejzing” jak kiedyś – dziś firma jest nastawiona przede wszystkim na zarabianie pieniędzy, a nie pchanie rynku do przodu i przewodzeniu całej branży. Z drugiej strony wciąż ma na nią ogromny wpływ, ale mimo wszystko już nie tak kluczowy, jak jeszcze parę lat temu.
Apple jeszcze nie ma takiego iPhone’a
Trochę jednak odeszliśmy od głównego tematu, którym jest iPhone. Który model ostatnio wywołał wielkie poruszenie? iPhone X z 2017 roku, bo iPhone mini nie (według mnie niestety, bo pokładałem w nim ogromne nadzieje). Pozostałe smartfony to odgrzewane do znudzenia kotlety, choć pewnie wszyscy zachwycą się iPhonem 14 Pro z otworem w ekranie zamiast notcha, mimo że konkurencja z Androidem ma to już od dawna. No ale to przecież iPhone.
Nie inaczej będzie w przypadku nowego iPhone’a SE, który zadebiutuje w tym roku. Pojawiło się na jego temat wiele informacji – wszystkie wskazywały na to, że ma to być niema kopia 1:1 modelu z 2020 roku z nowym procesorem, który obsłuży sieć 5G. Okazuje się jednak, że Apple może wprowadzić więcej zmian, ponieważ według najnowszych doniesień smartfon ten ma się nazywać iPhone SE+ 5G.
To zaskakujące z dwóch powodów. Po pierwsze, do tej pory producent nie dodawał dopisku „5G” do nazw swoich smartfonów. Po drugie, nowy SE zostanie wyposażony w wyświetlacz LCD o przekątnej 4,7 cala, a mimo to otrzyma „plusa” w nazwie, który wcześniej zarezerwowany był dla modeli z 5,5-calowym ekranem.
Co kierowało gigantem z Cupertino? Dodanie „5G” w nazwie zapewne ma jasno zakomunikować, że pomimo starego kształtu nowy model oferuje obsługę sieci piątej generacji. Po co jednak ten „plus”? Można oczekiwać, że oznacza to podrasowanie specyfikacji nie tylko o nowszy procesor z modemem 5G.
Przy okazji dowiedzieliśmy się też, że kolejny model z serii SE zostanie wyposażony w ekran o przekątnej 5,7 cala (a nie 6,1 cala!) i wbrew ostatnim doniesieniom, zadebiutuje prawdopodobnie już w 2023 roku, a nie dopiero w 2024 roku.