Kolejne tytuły battle royale rosną na rynku niczym grzyby po deszczu. I pomimo tego, że większość graczy jest już rozbita pomiędzy Fortnite i Playerunknown’s Battlegrounds, to sił w wywalczeniu sobie miejsca na tym niełatwym teraz polu próbują różne firmy. Między innymi Respawn Entertainment wraz ze swoim najnowszym dziełem.
Zaznaczę, że swoje pierwsze wrażenia opieram o 8 godzin, które wstępnie rozegrałem w Apex Legends. I słowo „wstępnie” nie jest tu przypadkowe, bo z pewnością z grą zostanę na dłużej. Czy mój romans przetrwa próbę czasu? Trudno jeszcze jednoznacznie stwierdzić, na razie jestem pod sporym pozytywnym wrażeniem tego, co zaserwowało nam Electronic Arts wraz z twórcami serii Titanfall.
No właśnie – Titanfall, obiecałem sobie, że co rusz, przy każdej możliwej okazji, będę wspominał o tym, jakimi dobrymi grami były pierwsza i w szczególności druga część tej serii, i jaką marketingową porażkę ponieśli „Elektronicy” przy promocji tego tytułu. Nigdy tego im nie wybaczę.
Apex Legends już od samego startu robi bardzo dobre pierwsze wrażenie. Ładna fabularna pokazówka na początku wkręca gracza w klimat produkcji i tłumaczy jeszcze ubogi lore gry. Przemyślany samouczek w ekspresowym tempie skutecznie uczy podstaw sterowania i rozgrywki. Grafika na tle innych battle royale robi pozytywne wrażenie, a przy okazji nie jest jakoś strasznie obciążająca dla komputera (dokładną specyfikację minimalną i zalecaną znajdziecie w TYM newsie). Serwery są stabilne, a wyszukiwanie meczów ekspresowe, ale to pewnie zasługa ogromnej początkowej popularności tytułu i dobrego zaplecza sprzętowego, jakie posiada EA. Technicznie rzecz biorąc, jest naprawdę nieźle i pod tym względem nie mam się do czego przyczepić. Tylko raz zdarzyło mi się, by grę wyrzuciło do pulpitu, ale patrząc, w jakim stanie był (a raczej niestety nadal jest…) PUBG — mogę to wybaczyć.
Chyba największą cechą odróżniającą Apex Legends od innych gier battle royale to różne postacie z własnymi zdolnościami specjalnymi. Jest to coś na wzór tego, co znamy z hero shooterów takich jak Overwatch czy Team Fortress 2.
Bo tak, mamy tu kilku różnych bohaterów, lub jak to nazywa sama gra – Legend, obecnie jest ich 8, z czego 6 jest dostępnych za darmo, a w planach są już kolejni herosi. Wspomnieć wypada o tym, że produkcja ta nie posiada trybu solo – zawsze więc gramy w 3-osobowych zespołach, w którym postacie nie mogą się powtarzać. Aspekt drużynowy jest więc w tej grze ważnym elementem, a sama komunikacja z drużyną jest mocno rozbudowana.
System wskazywania przedmiotów, miejsc czy wrogów jest fantastyczny i chyba najlepszy, jaki widziałem w grach w ogóle. Nigdy też nie zdarzyło mi się, żeby losowo dobrani obcy gracze nie trzymali się razem i nie współpracowali. Jest to pewnie zasługa początkowego drużynowego skakania w wybrane miejsce startowe na mapie, co już na starcie zachęca do ścisłej współpracy. Jedna z osób w zespole jest wybrana „liderem”. Inni gracze są do niej przypisani i oddają wspólnie super efektowny skok. Jest też możliwość, by się od lidera odłączyć, ale szczerze mówiąc, nigdy mi się nie zdarzyło, by ktoś tak zrobił.
Naszym zadaniem jest standardowo dla tego gatunku — zostać jedyną żywą drużyną spośród 20 pozostałych. Gdy już wylądujemy w wybranym miejscu, to od razu jest wiadome, że nie jest to wolna i spokojna gra. Szybkość i mobilność postaci stoi na wysokim poziomie, choć jest zauważalnie niższa niż ta znana z Titanfall 2. Możemy wykonywać wślizgi, przez krótki moment biegać po ścianach, używać linek rozłożonych w strategicznych miejscach na mapie, a od upadku nie doznajemy obrażeń. Lądujemy bez sprzętu, by po chwili buszować po różnorakich miejscach, szukając broni i ekwipunku. Tę znajdziemy na ziemi w niektórych budynkach, a za tą lepszą i bardziej potężną trzeba rozglądać się w porozrzucanych po mapie skrzyniach. Poziomy broni są oznaczone kolorami, tak samo, jak amunicja.
Jeśli chodzi o kwestię mapy. Ta na razie jest jedna i całkiem różnorodna tematycznie. Nie jest zbyt duża, ale graczy w przeciwieństwie do większości konkurentów jest 60, a nie 100. Obszar gry jest oczywiście stopniowo zmniejszany zamykającymi się strefami. System strzelania jest praktycznie żywcem wyciągnięty z Titanfalla i to dobrze, bo ten jest niezwykle satysfakcjonujący. Jak na grę free to play — jest lepiej niż dobrze. Nie chcę skupiać się na każdym detalu tej produkcji, bo to nie recenzja a pierwsze wrażenia, a z racji tego, że to gra darmowa, to każdy może jej dać szansę.
Tyle w skrócie z technikaliów i takiego ogólnego przedstawienia zasad gry. Teraz moje odczucia płynące z samej rozgrywki.
Głównie ogrywałem Apex Legends z dwoma znajomymi, z którymi się nieźle wkręciliśmy w ten tytuł i z nieukrywaną przyjemnością jeszcze nie raz do niego wrócimy. Warto dodać, że mamy całkiem spory staż w PUBG, więc mamy jakiś punkt odniesienia względem konkurencji. To, co rzuca się w oczy już po kilku meczach to wspomniana wcześniej szybkość rozgrywki. I nie, nie chodzi o to, że jakoś szczególnie „lamimy” i umieramy po paru minutach. Choć dobra, czasem też nam się zdarzy.
Ciekawym elementem jest to, że gdy ktoś z drużyny permanentnie ginie, to można zabrać jego sztandar i „wskrzesić” go w specjalnym miejscu na mapie. Fajna rzecz, niedostępna w konkurencyjnych tytułach dająca możliwość uratowania kumpla po niefortunnym starciu z przeciwnikiem. Ile to razy nam się zdarzyło, że w PUBG-u któryś z nas ginął na początku, a gdy reszta drużyny go pomściła, to pechowiec musiał oglądać mecz w roli widza, zamiast biegać i dobrze się bawić razem z nami. Chyba że pozostali przy życiu postanowili rozpocząć mecz od początku. Tutaj ten problem został wyeliminowany i podoba mi się ta filozofia dawania drugiej szansy.
Gra ma też kilka innych rzeczy, które ułatwiają rozgrywkę w odróżnieniu od konkurencji np. zarządzanie ekwipunkiem działa w ten sposób, że wszystkie lepsze przedmioty czy ulepszenia wyższego poziomu automatycznie zakładają się na broń, czy postać. Tak naprawdę rzadko kiedy zdarza się, by w Apex Legends przesiadywać w menu przedmiotów, bo wszystko robi się tu automatycznie.
Gdyby ktoś mi teraz kazał w jednym zdaniu opisać Apex Legends to najpewniej brzmiałoby ono tak:
„Piękna i zaawansowana technicznie hybryda Titanfalla i Overwatcha podana w formie darmowej gry battle royale”
I kluczem do sukcesu jest tu moim zdaniem właśnie zaawansowanie tego tytułu już na starcie, a przecież będzie on tylko bardziej rozwijany w ciągu kolejnych miesięcy a może i nawet lat. Bo Apex Legends to naprawdę spora i dopracowana produkcja, która mocno wyróżnia się na tle konkurencji elementami w nich niedostępnymi albo znanymi z innych gatunków.
Początkowy „bum” na Apex Legends, traktuję jednak dość chłodno. Faktem jest, że 2,5 miliona graczy w kilka dni od premiery, bez jakiejś szczególnie dużej akcji promocyjnej, to naprawdę imponujący wynik. Z otwieraniem szampana w EA jeszcze bym się wstrzymał, do czasu, gdy liczba ta spadnie już do jakiegoś stałego poziomu aktywnych użytkowników. I żeby nie było – życzę im by ta liczba była jak największa, bo gra najzwyczajniej w świecie mi się podoba i myślę, że będę do niej co jakiś czas wracał.
Polecam sprawdzić samemu!