Age of Wonders: Planetfall – po ponad 30 godzinach gry wciąż mam ochotę na więcej! (recenzja)

Znacie powiedzenie „co za dużo to niezdrowo”? Pytam nie bez powodu, bo właśnie tak najchętniej podsumowałbym najnowszą produkcję studia Triumph Studios, czyli Age of Wonders: Planetfall. Ta niebywała mieszanka różnych koncepcji usytuowana w klimatach Mass Effecta smakowała wybornie, ale na początku rozbolał mnie po niej brzuch. Twórcy rozbudowali spin-off serii do ogromnych rozmiarów, przytłaczając tym samym nawet tak zajadłych graczy jak ja. Z drugiej strony stworzyli grę wybitną w swojej kategorii, przy której definicja czasu zmieniła swoją formę i kształt. Moim zdaniem jest to świetna produkcja, ale zbyt nieczytelna, zwłaszcza dla nowych graczy. Zacznijmy jednak od początku… Drodzy, przed Wami recenzja Age of Wonders: Planetfall!

Rynek wszelakiego rodzaju gier strategicznych przeżywa ostatnio prawdziwy renesans. Już w kwietniu tego roku mogliśmy się cieszyć fenomenalnym Anno 1800 – strategią ekonomiczną od Blue Byte Software, a niespełna miesiąc później rewelacyjnym Total War: Three Kingdoms od Creative Assembly.

W końcu musiał przyjść czas na nowe Age of Wonders, którego z niecierpliwością wyczekiwałem. Z serią zespołu Triumph Studios jestem związany w zasadzie od pierwszej części, którą niemrawo ogrywałem mając zaledwie kilka lat. Nie rozumiałem wtedy wiele, ale świat gry podobał mi się na tyle, że nawet tępe przesuwanie jednostek i klikanie w ikonki sprawiało mi niebywałą radość.

Planetfall w końcu zerwał z konwencją fantasy na rzecz science fiction. Mocno obawiałem się tej decyzji, ale – jak się okazało – niepotrzebnie. Motyw upadłego galaktycznego imperium, zakładania kolonii gdzieś w środku wszechświata, dostęp do wielu intrygujących cywilizacji i przykuwająca wzrok oprawa graficzna, znakomicie oddały pomysły twórców.

Byłem bardzo zdziwiony faktem, że wszystkie kampanie trzymały równy poziom. Nie doszedłem jeszcze do momentu, w którym napotkałoby mnie znużenie i monotonia. Po kilkunastu godzinach gry miałem ochotę wciąż na więcej i więcej, choć początki nie były wcale takie kolorowe.  No, ale dość już lania wody. Czas przejść do konkretów.

Popatrz ze mną razem w gwiazdy!

Zanim poznałem tajniki sterowania swoją kolonią i ogarnąłem bardzo nieczytelny interfejs, moją uwagę przykuła oprawa graficzna. Styl, w jakim zostały zaprojektowane tekstury czy modele jednostek, ma w sobie ducha poprzednich odsłon, z tym, że teraz jest bardziej kosmicznie, mass effectowo i odlotowo.

Czasami dochodziło do tego, że głupawo wpatrywałem się w otaczający moją kolonię świat i zwyczajnie nie mogłem oderwać wzroku. Podobnie było w trakcie potyczek, którym daleko do epickich bitew czy starć wymagających zmysłu taktycznego. Po prostu przyjemnie się na nie patrzyło i już to sprawiało mnóstwo frajdy.

Dodam do tego, że ścieżka dźwiękowa nie pozostaje w tyle. Wszystko komponuje się w przyjemną całość. Nie ma tutaj przesytu kolorami, niezrozumiałej kakofonii czy przerostu formy nad treścią. To idealna kompozycja dźwięków i barw, podkreślających klimat science ficiton. Biję pod tym względem głębokie pokłony!

Można się tu wprawdzie przyczepić do animacji jednostek i liderów frakcji na bitewnym polu, bo rzeczywiście uwidacznia się tutaj pewna toporność i brak płynności, ale na dobrą sprawę nie jest to nic szczególnie przeszkadzającego w cieszeniu się rozgrywką. Warto też dodać, że o ile kolorystyka świata nie przytłacza i potrafi zahipnotyzować swoją unikalną urodą, o tyle czynnik ten wpływa niekiedy na przejrzystość lokacji. Przynajmniej u mnie był z tym spory problem, bo czasami musiałem solidnie się naszukać swoich jednostek i bohaterów na mapie świata.

Planetfall zaspokoi Wasze zmysły – zapewniam

Planetfall to coś więcej niż zwykła strategia turowa. To gra, w której przeplata się tyle wpływających nas siebie zależności, że nie sposób wszystkich spamiętać i zrozumieć za pierwszym podejściem. Możemy sobie odgórnie założyć jakąś taktykę na rozwój naszej kolonii, ale prawda jest taka, że prędzej czy później sytuacje niezależne mogą nas popchnąć w zupełnie inną stronę.

Na mapie świata ciągle coś się dzieje. Mamy nieustanny kontakt z innymi frakcjami, z którymi możemy nie tylko handlować i rozmawiać, ale także wykonywać zlecone przez nie zadania. Małe poboczne questy urozmaicają rozgrywkę i wprowadzają do gry niezwykły dynamizm. Tego typu smaczków jest zresztą dużo więcej.

Poszczególne postacie potrafią wchodzić ze sobą w interakcje, prowadzić dialog i budować zmyślną iluzję, że ten świat naprawdę istnieje, a my mamy wpływ na losy jego mieszkańców. Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że halo, halo! Przepraszam Państwa, ale Planetfall to kopia klasyki – eksploracja mapy, słabo rozbudowane potyczki, rozwój miasta, bohatera… Przecież to już było, wszyscy to znamy, więc czym się tu zachwycać?

Powiadam Wam, że to nie tyle kopia klasyki, co jej kwintesencja, ale rozbudowana o niebotyczne rozmiary! Eksploracja mapy nie kończy się na bezmyślnym przesuwaniu bohatera o kolejne pola. Każdy nasz ruch ma (powinien mieć!) jakiś sens i być wcześniej zaplanowany. Gdzieniegdzie czaić się na nas będą losowo wygenerowane potwory czy maruderzy łaknący krwi przybyłych kolonizatorów. Nieco dalej czekają nas kontakty z innymi frakcjami, wojny o nowe terytoria czy dyplomatyczne rozstrzyganie sporów. Zewnętrzne czynniki nigdy nie pozwolą nam w pełni kontrolować sytuacji, więc zawsze dzieje się coś niespodziewanego – i to jest super!

Wygrane potyczki są wynagradzane różnymi profitami, które możemy wykorzystać do rozwoju naszego miasta albo bohatera. Ba! Na mapie jest sporo miejsc, które ukrywają przed naszym wzrokiem skarby warte prawdziwą fortunę. I wiecie co jest najlepsze? Że to zaledwie przedsmak tego, co Planetfall oferuje.

Opowiedziane w kampaniach historie różnią się pomiędzy sobą na tyle, że nie sposób się nimi znudzić. Twórcy postarali się, aby każda opowieść miała unikatową narrację i swój własny styl. Mamy tutaj też całe mnóstwo niespodziewanych zwrotów akcji. To wszystko robi ogromne wrażenie!

Twórcy Planetfall mieli rozmach…

Planetfall w szczególności stawia na różnorodność. Zacznę teraz może od rzeczy najprostszych, a jednak sprawiających dużo radości.

Gra pozwala nam na modyfikację naszego bohatera. Możemy zmienić jego wygląd – kolor oczu, rysy twarzy, dostosować jego ubiór albo wybrać mu specjalnie umiejętności.

Biorąc pod uwagę fakt, że mamy 6 grywalnych cywilizacji, to tego typu smaczki bardzo urozmaicają zabawę. Trzeba tu dodać, że modyfikować możemy nie tylko swojego bohatera, ale także swoją armię. W konsekwencji nawet najsłabsze jednostki mogą zachować znaczenie do końca gry. Jak to działa w praktyce?

Najpierw musimy przeprowadzić badania naukowe i zaangażować się w handel z innymi frakcjami. Gdy już odblokujemy któreś ulepszenie, zostaje ono trwale do nas przypisane i wtedy możemy rozpocząć modyfikację naszej armii. Jednak jak to często w życiu bywa – nie ma nic za darmo. Koszta tego typu działań są spore i zależne przede wszystkim od klasy jednostki (im silniejsza jednostka tym wyższy koszt jej wyposażenia). Na cenę ulepszeń składają się: energia i kosmit (bardzo rzadki materiał).

Każda modyfikacja zapewnia naszej armii premie do pancerza, zdrowia, zadawanych obrażeń itd. i co ważniejsze – mają one kolosalny wpływ na prowadzone przez nas bitwy. Od razu zaznaczę, że starcia w systemie turowym nie należą do wybitnie trudnych. Ot, przenosimy się na małą lokację, gdzie używając zmysłu taktycznego staramy się roznieść przeciwnika w proch.

Nasza armia może składać się z maksymalnie 6 jednostek (włącznie z bohaterem), więc bitwy przypominają raczej lokalne potyczki niż prawdziwą wojnę. Na szczęście da się ten element nieco rozbudować, bo gra oferuje tzw. system wsparcia – jeśli jakaś armia jest w pobliżu, to może przyjść nam z odsieczą.

Ostatecznie jednak, trudniejsze potyczki wymagają od nas po prostu potężniejszej armii lub mocniejszego bohatera, co również możemy troszeczkę rozdmuchać przy pomocy przeróżnych modyfikacji.

Tak, moi drodzy! Dowódcę naszych wojsk również możemy ulepszać. Do dyspozycji mamy całą paletę broni oraz modyfikacji, z których możemy zrobić użytek podczas awansu naszego bohatera. Co więcej, zebrane i niepotrzebne przedmioty możemy z czystym sumieniem sprzedać, a zarobione „pieniądze” zainwestować w rozwój naszej kolonii.

Warto dodać, że już na samym początku gry musimy wybrać naszemu dowódcy atuty określające jego pochodzenie i osobowość. Nasza decyzja przełoży się na początkowe premie i kary, więc wybór wcale nie jest taki oczywisty.

Wspomniałem też wcześniej o badaniach naukowych, czyli absolutnej podstawie, jeśli chodzi o rozwój naszej kolonii. To dzięki nim poznajemy i wdrażamy nowe technologie wspomagające zarówno naszą gospodarkę, jak i armię. Pozwalają one także na tworzenie nowych jednostek, operacji, konstrukcji kolonialnych czy nawet doktryn (mają ogromny wpływ na społeczeństwo). Tego typu zależności funkcjonują nie tylko na poziomie rozwoju gospodarczego naszego imperium, ale też w kontaktach dyplomatycznych pomiędzy frakcjami.

Kilka słów o frakcjach

Jak już wspomniałem, Planetfall oferuje 6 grywalnych frakcji oraz kilka frakcji niezależnych, które od czasu do czasu zlecają nam poboczne questy. Frakcją niezależną są chociażby upadłe cyborgi tj. Wcielenie, czyli dawna elita obywateli Związku Gwiezdnego, która popadła w totalne szaleństwo i teraz odgraża się całemu światu.

Wśród cywilizacji, którymi przyjdzie nam grać, są m.in. urodziwe Amazonki. I nie ukrywam, że to właśnie nimi grało mi się najprzyjemniej. Być może dlatego, że świetnie sprawdzają się w w bitwach i potrafią manipulować dziką przyrodą, dzięki czemu moja ekspansja przebiegała nadzwyczaj sprawnie.

Wydawać by się mogło, że 6 cywilizacji do wyboru nie jest oszałamiającą liczbą, ale biorąc pod uwagę fakt jak bardzo się one od siebie różnią i na jak wiele sposobów możemy je rozwijać, to nikt nie powinien kierować w tę stronę zarzutów.

Już dawno nie spotkałem się z tak mocno rozbudowaną strategią turową. Twórcy nie ukrywali swoich inspiracji takimi klasykami, jak Civilization czy XCOM i moim zdaniem był to strzał w dziesiątkę.

Tak doskonałe połączenie mogło przynieść wyłącznie ekscytację i setki godzin przed monitorem, które przelecą bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Zwłaszcza, że oprócz kampanii możemy rozegrać własny scenariusz. Planetfall oferuje też pełen zestaw narzędzi potrzebnych do stworzenia własnej mapy oraz tryb multiplayer, jeśli mielibyście ochotę zagrać z innymi graczami. Jak widzicie, zdecydowanie jest, co robić!

Błędy – pewne rzeczy trudno przeskoczyć

Planetfall jako spin-off serii wypadł wprost rewelacyjnie. Jedyną rzeczą, do której muszę się (niestety!) przyczepić, jest niesamowicie chaotyczny i nieczytelny interfejs.

Znacie to uczucie, kiedy w końcu odpalacie grę i od razu zalewa Was tsunami niezrozumiałych opcji, okienek i zależności? Kiedy próbujecie coś z tego zrozumieć i poddajcie się mimowolnej analizie każdego aspektu rozgrywki? No właśnie. W Planetfallu jest tego zdecydowanie za dużo.

Przy tak szerokim wachlarzu najróżniejszych zależności, twórcy musieli podzielić interfejs na dziesiątki poukrywanych okienek. W rezultacie, do niektórych opcji naprawdę trudno się dokopać, tym bardziej, że samouczek jest delikatnie mówiąc niezwykle oszczędny.

Po wejściu do gry czułem się rzucony na głęboką wodę i pozostawiony sam sobie. Samouczek poprowadził mnie tylko przez absolutne podstawy, nie wyjaśniając mechanizmów rozgrywki. Ostatecznie zostałem zmuszony do klikania wszystkiego jak popadnie i uczenia się metodą prób i błędów. Miało to swoje zalety, bo z jednej strony doceniam aurę niepewności i dylematów, ale z drugiej irytował mnie czas jaki musiałem poświęcić na wczucie się w rozgrywkę.

Dla osób, które miały styczność z Age of Wonders albo innymi strategiami turowymi, zapewne nie byłaby to bariera nie do przeskoczenia i po paru godzinach mogliby się w pełni oddać międzygalaktycznemu podbojowi, ale nowych graczy ostrzegam – przed zabawą czeka Was naprawdę długie wdrożenie.

Podsumowanie

Age of Wonders: Planetfall to produkcja znakomita. Oprócz paru lekko irytujących niuansów trudno dopatrzyć się czegoś, co mogłoby mi przeszkodzić w zabawie. Niestety, twórcy chcieli w jednym miejscu upchnąć zbyt wiele rzeczy, co wprowadziło tylko niepotrzebny chaos. Nie obyło się też bez małych kryzysów na początku gry, bo szczerze powiedziawszy miałem problem ze zrozumieniem wszystkich mechanizmów rządzących Planetfallem.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło! Po ponad 30 godzinach gry mogę śmiało stwierdzić, że to dopiero początek mojej przygody w tym futurystycznym świecie. Nawet na chwilę nie dopadła mnie monotonia ani znużenie, wręcz przeciwnie – wciąż mam ochotę na więcej!

Jestem zdumiony, że twórcom udało się zaimplementować tak wiele wpływających na siebie zależności, które zachowują logiczny ciąg przyczynowo skutkowy. Rozwój jednostek, bohatera, naszej kolonii, następnie badania naukowe, modyfikacje, ulepszenia, relacje z innymi frakcjami, pilnowanie nastrojów społecznych, prowadzenie wojen i podbojów – to wszystko zostało skondensowane w bardzo przystępnej formie i całościowo robi ogromne wrażenie.

Wprawdzie na początku trzeba poświęcić sporo czasu, aby pojąć, co z czego wynika, ale pamiętajcie, żeby się nie zniechęcać, bo naprawdę warto dać tej grze szansę! Age of Wonders: Planetfall polecam wszystkim miłośnikom strategii turowych, którzy przy okazji kochają klimaty science ficiton.

Grę przeszedłem w wersji na PC, ale uwaga, uwaga – Planetfall jest pierwszą odsłoną serii, która wyszła także na konsole PS4 i Xbox One.

Age of Wonders: Planetfall – po ponad 30 godzinach gry wciąż mam ochotę na więcej! (recenzja)
Zalety
ciekawa, przykuwająca wzrok grafika
przyjemny soundtrack
ogromny wachlarz zależności
rozbudowany system modyfikacji
wciągające kampanie o różnej narracji
unikalne cywilizacje
satysfakcjonująca rozgrywka
Wady
nieczytelny interfejs
zbyt duży chaos na początku zabawy
drewniane animacje jednostek i bohaterów
8.5
OCENA