Zawsze mnie zastanawiało czy tablety w szkole są tylko modą forsowaną przez producentów sprzętu, czy też jest to naturalna kolej rzeczy, że papierowe podręczniki zastępowane są przez ich cyfrowe odpowiedniki.
Sektor edukacyjny jest bardzo ważny dla producentów. Nie tylko ze względu na masowe i zbiorcze zamówienia oraz wielkie przetargi, ale też ze względu na przyzwyczajanie do marki. Stąd tak mocna ofensywa Google’a ze swoimi Chromebookami, która doprowadziła do tego, że w USA w klasach wyprzedziły one iPady. Łatwo sobie wyobrazić, że dziecko, które przez 10 lat korzysta z danego systemu operacyjnego w szkole, prawdopodobne z przyzwyczajenia będzie chciało go mieć również w domu. Szczególnie, jeśli tablet szkolny będzie jego pierwszym własnym urządzeniem mobilnym.
W ciągu dwóch lat, w Wielkiej Brytanii liczba tabletów w szkołach ma się podwoić – z ponad 400 000 do prawie 900 000. Te liczby mogą robić wrażenie, szczególnie, jeśli jeden producent dostałby wyłączny kontrakt na dostawę takich urządzeń. Już teraz, raport BBC News donosi, że 70% szkół podstawowych i średnich w jakimś stopniu wykorzystuje tablety do celów edukacyjnych. Jednak tylko w 10% szkół KAŻDY uczeń ma własny tablet. Te liczby mogą się jednak szybko zmienić w ciągu najbliższych lat.
Według tego samego raportu, nie ma żadnych konkluzywnych badań, które by stwierdzały, że użycie tabletu przynosi lepsze efekty edukacyjnego, niż tradycyjne podręczniki i akcesoria naukowe. Inne badanie podaje jednak, że dzieci, kóre z natury są mniej chętne do nauki, mając tablet częściej czytają i przeglądają materiały z podręczników. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna bardzo ważna rzecz – waga plecaka. Jeśli tablet z rysikiem zastąpiłby całkowicie podręczniki, zeszyty ćwiczeń i zeszyty do notowania – plecaki wreszcie mogłyby stać się znacznie lżejsze, a kręgosłupy dzieci mniej obciążone. Ten ostatni czynnik jest dla mnie bardzo ważnym argumentem na korzyść tabletów w szkołach. Fajnie, gdyby miały one aktywny rysik…