Urządzenia mobilne zostały stworzone dla chorych ludzi

Uważa się powszechnie, że urządzenia mobilne najbardziej przydają się w podróży. Nieprawda. Tablety, czy smartfony najpotrzebniejsze są… w chorobie.

Listopad, czyli ogólnopolski miesiąc grypy, anginy, kaszlu, smarków i zużytych chusteczek pod łóżkiem. Miesiąc światłowstrętu, bolącej głowy, mówienia przez nos, ogólnego rozdrażnienia. Izolowania się od innych – bo chorzy, oraz dlatego, że my zarażamy. Miesiąc zwolnień z pracy i patrzenia załzawionym wzrokiem w podejrzliwe oczy szefa. Miesiąc leżenia w łóżku i zastanawiania się, jak by tu sobie dyskretnie uciąć nos lub wyciąć gardło, żeby już nie cierpieć.

Tablet, czy smartfon, jest właśnie w listopadzie nieocenionym towarzyszem. Właśnie wtedy, gdy kaszlesz i nie możesz usiedzieć przed monitorem. Gdy co chwilę wycierasz go po kichnięciu. Gdy klawiatura stuka jak sąsiad wiertarką udarową. A wycie wiatraka od procesora przyprawia o żądzę mordu na otoczeniu. Dla takich chwil wymyślono tablet. Pewnie wymyślono go właśnie w listopadzie.

Urządzenie mobilne w drodze do łóżka

No bo wyobraźmy sobie siedzenie w poczekalni do lekarza bez tabletu, smartfona. Miałem ostatnio przyjemność kilka razy w ciągu miesiąca posiedzieć w takich poczekalniach. Nie było w nich ludzi bez urządzeń mobilnych! Każdy z szyją zgiętą pod kątem 30-45 stopni, z lekkim garbem patrzy na mazy, jakie robi na ekranie. Mógł zapomnieć zdjąć szalik, czy czapkę, rozpiąć kurtkę, czy nawet oczyścić nos, ale nie zapomniał sprawdzić, co tam w tym internecie. Czy jak tam się mnożą te owce w gierce. Wszyscy grają w jakieś kulki czy wyścigi, albo fejsbuczą. Ewentualnie czasem ktoś czyta e-booka – ale wówczas na 100% nie ma grypy, albo przyszedł tu dla towarzystwa, albo symulować i prosić o L4, albo ma coś innego, co nie łzawi oczu.

W ogóle lekarze mogliby badać to, co robią ludzie w poczekalni i na podstawie tego dopracowywać diagnozy. Wystarczy kamerka. Jak pacjent czyta, to znaczy, że nie ma światłowstrętu. Jak trzyma dziesięciocalowy tablet w jednej ręce, to kości go nie bolą. Jak majstruje filtry na zdjęciach i śle na fejsbuka, to raczej trudno mówić o tzw. rozbiciu wewnętrznym, czy migrenie. Jak siedzi bez niczego w ręku – o, to wtedy jest poważny przypadek… Albo tak mu choroba dała w kość, że aż nie ma ochoty w nic pograć (znaczy stan agonalny), albo nie ma smartfona ani tabletu. W tym drugim przypadku pewnie nie będzie go stać na to, by wykupić leki, więc… po co leczyć, tracić czas?

Jakiś czas temu kolega z pracy – zagorzały fan technologii z nadgryzionym jabłkiem – opowiadał mi o rzeczach, jakie będą wkrótce mieli użytkownicy iPhonów, iPadów i iCałejReszty – słuchawki, które zmierzą temperaturę w uchu, zegarek, który zmierzy puls, mikrofon który nagra charakterystykę kaszlu czy policzy kichnięcia na godzinę. I to wszystko dzięki sprytnej aplikacji – wziut – prosto do lekarza rodzinnego. Człowiek pójdzie do tego lekarza z kaszelkiem a tam już będzie na niego czekać wydrukowana recepta i opieprz – czemu nie przyszedł Pan przedwczoraj? I czemu Pan wczoraj pił piwo pomimo złego samopoczucia?

No ale to przyszłość, wróćmy do teraźniejszości.

Tablet nie przydaje się tylko w poczekalni. Jako wynalazek przyszedł zdecydowanie zbyt późno, by się aż tak przydać. 20 lat temu na wizytę w przychodni przychodziłem o 7-8 rano i czekałem na przyjęcie w kolejce z 20-30 osobami przede mną, bez miejsca, by usiąść, do godziny 11, czasem 12. Czasem przy wygaszonych świetlówkach, bo służba zdrowia oszczędza. Więc nawet czytać niekoniecznie zawsze się dawało. Wtedy tablet byłby spełnieniem marzeń. Jakie inne urządzenie dostarczy tak wielorakiej rozrywki sfrustrowanemu człowiekowi przez bite 4 godziny? Jakie inne urządzenie uczyni ten czas krótką chwilą? Jedyny problem, że czasem, przy dłuższym czekaniu w polskiej służbie zdrowia, mogłaby się w takim tablecie bateria skończyć. Cóż. Człowiek musiałby brać ze sobą power bank. Albo ze dwa.

Dziś jest komfort. Człowiek posiedzi w takiej poczekalni max 10 minut i już idzie po receptę. Dlatego trzeba wziąć w miarę nowe urządzenie, w miarę prędkie. Stary tablet z Androidem i jednogigowym procesorem odpada – można nie zdążyć go włączyć przed wizytą.

Oczywiście po wizycie też urządzenie mobilne się przydaje. Człowiek może sobie usiąść i sprawdzić, co tak naprawdę napisał lekarz, co to za leki, oraz – co najważniejsze – może powiadomić cały świat o tym, że „angina ropna antybiotyk leżenie nie idę do pracy”! No, chyba, że wśród zaprzyjaźnionych profili ma się szefa, wówczas pisze się bez wykrzyknika i koniecznie bez emotikon. Chyba, że bardzo smutnych.

8479881057_5e1fbbe217_o

W zasadzie nie wyobrażam sobie świata wcześniej. Gdy nikt nie wiedział o tym, że jestem chory. Gdy trzeba było do ludzi dzwonić, by im to powiedzieć. To był jakiś koszmarny świat. A tak zawsze człowiek dowie się kilku przepisów na syrop z cebuli, a przede wszystkim odbierze całą masę uścisków. Od razu lepiej. Cieplej. Dla takich chwil warto chorować.

Urządzenie mobilne w łóżku

Powiedzmy sobie szczerze – kto ogląda filmy na ekranie 6 czy 7 calowym, jeśli w domu może na 24 czy 40 calach? OK, może są tacy ludzie, ale jeśli ktoś chce się rozsmakować w filmie, to nie będzie go oglądał byle jak w podróży, tylko zrobi to w domu na swoim SMART TV. Oglądanie filmów na smartfonie czy tablecie to domena czasu choroby. Gdy lekarz każe leżeć, rodzic każe leżeć, małżonek każe leżeć, a nawet potomek każe leżeć i się wygrzewać, a nie garbić przy komputerze. Chcesz coś koniecznie robić – masz tablet i leż!

Urządzenia mobilne nie są konieczne w podróży. Wówczas można w razie czego pójść spać albo podziwiać widoki. Paradoksalnie najbardziej potrzebne są w chwilach, gdy nie chce się, lub nie możemy wstać z łóżka. Bo w trzecim dniu choroby ani spać się nie chce, ani podziwiać sufitu nie wypada. W zasadzie powinny się w takim  razie nazywać urządzeniami morobilnymi (od morbus – choroba po łacinie, stąd np. „morowe powietrze”), ale pewnie się tak nie nazywają z uwagi na możliwość zinterpretowania jako „wywołujące chorobę”.

No i OK, leżymy w łóżku z tabletem, smarujemy palcem po ekranie. Co robimy? Pewnie to samo, co zawsze – fejsbuczek, gierka, mail, www… Ale podczas choroby tablet nie zapewni nam rozrywki na chwilę, na godzinę jazdy autobusem, czy 4 pociągiem. Teraz interakcja z urządzeniem trwa cały dzień, ba – kilka dni. W takich chwilach nawet Ci, którzy z zasady nie grzebią, nie pstrykają i nic nie zmieniają w ustawieniach – coś zaczną majstrować. Wiele osób, dopiero w trakcie choroby dotknęło sklepu Google Play czy iStore’a, zmieniło sobie klawiaturę, zainstalowało inną apkę do Twittera czy inny launcher. Z nudów? Nie! Bo dopiero w trakcie choroby przestajemy akceptować coś tylko dlatego, że działa. W trakcie choroby zaczynamy wykorzystywać pełną multimedialność, możliwości urządzenia. Normalnie nie mamy czasu na testowanie, na próbowanie różnych rzeczy. Nawet na aktualizację oprogramowania. W trakcie choroby nic nas nie goni, możemy sobie powydziwiać z urządzeniem, co nam się żywnie podoba.

Podczas choroby znajdujemy czas na przeczytanie tych wszystkich rzeczy, które kiedyś wrzucaliśmy tylko do zakładek “na potem”, filmów na Youtube do obejrzenia kiedyś tam. Podczas choroby mamy czas na sprzątanie na Facebooku, czy Twitterze. Anulowanie starych i wkurzających subskrypcji. Zmiany haseł. Obejrzenie zaległych seriali. To wszystko możliwe jest dzięki urządzeniom mobilnym. Takim, które można trzymać w jednej ręce i operować nimi na leżąco. To dlatego nie ma tabletów 15-calowych (a przynajmniej się nie przyjęły) – bo nie da się z nimi chorować! To dlatego smartfony rosną i zmieniają się w fablety –  bo na co dzień wystarczające, podczas choroby okazują się zbyt małe, by zastąpić ekran komputera!

Tablet, smartfon – na co dzień najczęściej po prostu gadżety, ot – telefon z pocztą, odtwarzaczem mp3 i grami – podczas choroby nabiera cech urządzenia wielofunkcyjnego, a możliwość przyciemnienia ekranu jest największym odkryciem od czasu myszki komputerowej. Zakaz wstawania z łóżka zmusza nas do wykorzystania go w pełni. Szukania aplikacji na to, czego nie możemy zrobić obecnie. Szukania rozwiązań.

Bo gdy jesteśmy chorzy, zrobimy wszystko, by nie wstać z łóżka.

No, chyba, że po ładowarkę.

14809492480_aa4cb0e229_o