Recenzja Eleglide M2. Leniwie, ale na świeżym powietrzu

Wiem, to może być dla Was zaskakujące, ale dotychczas nie miałam roweru elektrycznego na testy. Gdzieś tam okazjonalnie mogłam wskoczyć i przejechać się po halach targowych czy wokół stoiska danej firmy na różnych targach, ale nie złożyło się jeszcze, by w moich czterech ścianach taka konstrukcja zagościła na dłużej. Właśnie się to zmieniło za sprawą Eleglide M2.

I o ile możliwość przetestowania roweru elektrycznego była dla mnie ciekawa, tak jednocześnie biłam się z myślami czy nie będzie to sprzęt, który po prostu nie jest dla mnie, a co za tym idzie – będzie stał i się kurzył. Szybko okazało się, że jest zupełnie odwrotnie i – dzięki wspomaganiu – chętniej wychodziłam na świeże powietrze, by przewietrzyć głowę i chwilę odpocząć od spraw dnia codziennego.

Eleglide M2 dostarczył do testów sklep Geekbuying (to link afiliacyjny). Aktualna cena roweru wynosi ok. 3199 złotych. Z kodem Tabletowo6 cena obniży się o 6%, czyli ok. 192 złote.

Eleglide M2

Pierwsze chwile z Eleglide M2, czyli rozpakowanie

Rower przychodzi do nas w dość sporym wymiarowo pudełko, w którym umieszczony jest w częściach. Przy czym, spokojnie, nie trzeba być ogromnym specem od rowerów, by całość odpowiednio złożyć. Wystarczy szybki rzut oka na dołączoną do zestawu instrukcję obsługi i po chwili staje się jasne, że nawet w pojedynkę uda się złożyć rower w zaledwie dłuższą chwilę (kilkadziesiąt minut powinno wystarczyć).

Największą trudność sprawia wyjęcie roweru z kartonu i to paradoksalnie nie przez jego masę, a przez to, że zapakowany jest z największą dbałością o jego bezpieczeństwo podczas transportu. Sprowadza się to do tego, że z każdej strony znajdziemy spore kawałki styropianu przyklejone do pudełka, dzięki czemu rower transportowany jest pionowo i niestraszne są mu różnego rodzaju turbulencje.

Dodatkowo, poszczególne części roweru przymocowane są do ramy trytytkami, więc nie dość, że manewrowanie ramą ogranicza styropian, to jeszcze poprzyczepiane dodatkowe elementy. Najłatwiej jest rozciąć karton tak, by mieć swobodny dostęp do jego zawartości. W przeciwnym razie można się męczyć z wyciąganiem całości tak, jak zrobiłam to ja. W pojedynkę, bo “zosia samosia” szybko chciała wskoczyć na rower (i oczywiście tak też było :).

Po wyjęciu poszczególnych elementów z pudełka trzeba pousuwać wszelkie folie transportowe i pianki, dzięki którym rama i inne części roweru chronione są przed zarysowaniem lakieru, a następnie zamontować przednie koło, kierownicę, siodełko, oświetlenie (przednia lampka jest podstawowa, warto wymienić na jaśniejszą) i oczywiście pedały. Co ważne, w zestawie sprzedażowym są wszystkie narzędzia potrzebne do skręcenia roweru.

Następnym krokiem będzie sięgnięcie w stronę ładowarki (akumulator można wypiąć z roweru i ładować osobno – potrzebny będzie kluczyk dołączony do zestawu), by naładować rower i móc ruszyć w pierwszą podróż.

Co jeszcze trzeba wiedzieć przed rozpoczęciem przejażdżki?

Przede wszystkim dwie rzeczy. Pierwsza to oczywistość, ale przypomnę – koniecznie dostosujcie wysokość siodełka do Waszego wzrostu, później kolana wam za to podziękują. Doglądnijcie też, czy na pewno odpowiednio mocno zakręcona jest śruba, odpowiadająca za wysokość siodełka – zdarzyło mi się bowiem, że w trakcie jazdy siodełko mi się obniżyło, bo nie dokręciłam śruby.

Druga rzecz to przerzutki, a właściwie ich regulacja. Mam świadomość tego, że każdy rower, sprzedawany wysyłkowo, wstępnie jest wyregulowany. Słowo klucz: wstępnie. Oznacza to, że coś może być niedokręcone, a coś krzywe. W przypadku mojego egzemplarza Eleglide M2 problem sprawiało przerzucenie położenia łańcucha na blatach przedniej tarczy. W efekcie dopiero trzykrotne wciśnięcie dźwigni i jej dłuższe przytrzymanie dawało pożądany efekt.

Co więcej, wyregulowanie przerzutek pozwoliło też na wyeliminowanie uciążliwego dźwięku ocierania łańcucha o blat – coś tu ewidentnie było rozregulowane. Na szczęście problem minął.

Oczywiście, przed rozpoczęciem pierwszej przejażdżki, warto zapoznać się też z ekranem. Ja to nazywam licznikiem rowerowym, ale w rzeczywistości jest to takie, nazwijmy to, centrum dowodzenia rowerem. Na ekranie wyświetlają się takie dane, jak: tryb wspomagania, prędkość, przebieg (aktualny lub ogólny), poziom naładowania akumulatora, światła, tryb prowadzenia (do 6 km/h).

Trybów wspomagania jest pięć: 12 km/h, 16 km/h, 20 km/h, 23 km/h i, piąty, domyślnie wyłączony – 32 km/h (aby go uruchomić, należy zdjąć blokadę – jak to zrobić, opisane jest w instrukcji obsługi).

Ekran jest po prostu dobry – wyświetla wszystkie elementy czytelnie i bezproblemowo. Co najważniejsze, nawet w pełnym słońcu nie można na niego narzekać. Przyciski do sterowania poszczególnymi funkcjami są już jednak jako-takie, to znaczy, że spełniają swoją rolę, ale reakcję zwrotną dają marną.

Co jednak wkurzające i o czym warto pamiętać, zwłaszcza jadąc w dłuższą trasę, to fakt, że jeśli zatrzymamy się na moment np. porobić kilka zdjęć, to po chwili licznik się wyłączy, co jest równoznaczne ze zresetowaniem wyniku przejechanej trasy. Takie ustawienie jest domyślne. Mało kto jednak spojrzy do instrukcji obsługi, by dowiedzieć się, jak wejść do ukrytego menu i usypianie ekranu wyłączyć (tak, na szczęście się da!).

A, i jeszcze jedna ważna rzecz: może się zdarzyć, że na ekranie pojawią się kody błędów (E01 – silnik przesunięty w fazie, E04 – błąd komunikacji, E08 – błąd podnapięciowy, E10 – usterki sterownika lub E40 – nieprawidłowość sygnału silnika). W instrukcji pokrótce opisane jest, co warto zrobić przy okazji wystąpienia każdego z nich.

Eleglide M2

Eleglide M2 w praktyce – jazda i użytkowanie na co dzień

Eleglide M2 dostępny jest w dwóch rozmiarach, a w moje ręce trafił ten w wersji z ramą 19” i kołami 29”. Zalecany wzrost jeżdżącego to w tym przypadku 170-200 cm, ja mam 178 cm i bez problemu jestem w stanie znaleźć na nim wygodną pozycję do jazdy. Maksymalne obciążenie roweru może wynosić 120 kg, co w moim przypadku oznacza spory zapas.

Eleglide M2 został zbudowany na podstawowych elementach – prosta rama, dość budżetowe przerzutki (Sunrun) i amortyzatory czy hydrauliczne hamulce tarczowe XOD. Co najważniejsze, hamulce skutecznie zatrzymują rower w miejscu, choć z początku może nie być to takie oczywiste – tuż po wyjęciu roweru z pudełka wydają z siebie głośne piski i wymagają wciskania dźwigni maksymalnie, by działały. Teraz już jednak taki problem nie występuje.

Z tyłu umieszczony został silnik o mocy 250 W z mocą chwilową na poziomie 570 W i momentem obrotowym 55 Nm. I, muszę przyznać, że śmiga to naprawdę fajnie. Natomiast trzeba mieć świadomość, że to nie jest tak, że odepchniecie się od ziemi i rower automatycznie włączy wspomaganie – to działa z nieznacznym opóźniem. Przy czym wystarczą średnio dwa obroty kół, by silnik zaczął wspomagać jazdę. Trochę to rozleniwia, bo później dużo trudniej jest ruszyć z miejsca bez wspomagania – człowiek się szybko przyzwyczaja do dobrego… ;)

Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie natomiast głośność pracy tego silnika. A właściwie praktycznie bezgłośność. Spodziewałam się, że już z daleka będzie słychać, że nadjeżdża rower elektryczny, tymczasem mamy do czynienia z naprawdę cichą pracą, która – w tej półce cenowej – zasługuje na pochwałę.

Jeśli chodzi o opony, mamy tu opony Kenda o szerokości 2,4 cala. Eleglide M2 jeździłam w przeważającej większości po asfalcie, momentami po kostce brukowej (eh, te wiejskie ścieżki rowerowe…), ale zdarzył się też szuter czy, dość niespodziewanie, leśne ścieżki i, jeszcze większa niespodzianka dla mnie, piasek. Jestem przekonana, że jadąc klasycznym rowerem w piasku po prostu bym się zakopała – tymczasem tutaj wspomaganie zrobiło świetną robotę, pozwalając mi gnać przed siebie, jak gdyby nigdy nic.

Siodełko… po pierwszej przejażdżce czułam cztery litery już po przejechaniu kilku kilometrów. Nie wiem czy to kwestia tego, że dawno nie jeździłam na rowerze, czy tego, że może siodełko było za nisko ustawione, ale – wierzcie mi – naprawdę czułam, że się z nim nie polubię. Ostatecznie jednak nie jest takie tragiczne, jak mi się początkowo wydawało. Przejechanie 30 km nie stanowi dla mnie problemu, ale cokolwiek więcej – to już trudniejszy temat.

Inna sprawa, że zastosowane amortyzatory przeznaczone są raczej na płaskie tereny niż jazdę po lesie z wystającymi konarami czy innego rodzaju nierównościami. O ile z niewielkimi dołkami i górkami sobie radzi, tak im one są większe, tym bardziej czuć, że mamy do czynienia po prostu z dość twardą konstrukcją.

Nie wspomniałam jeszcze o ważnej rzeczy, która dla osób niemających doświadczenia z rowerami elektrycznymi może nie być oczywista. Rower elektryczny nie jedzie sam – polskie prawo dopuszcza jedynie wspomaganie elektryczne. Oznacza to, że – aby rower jechał – trzeba pedałować ;) I biegi też trzeba zmieniać ręcznie. Do dyspozycji mamy tu 24-biegową przekładnię Shimano (3 biegi z przodu, 8 biegów z tyłu).

To też dobry moment, by wspomnieć, że producent dorzuca do zestawu sprzedażowego “gratis”. Tym “gratisem” są manetki, upodabniające Eleglide M2 do skutera czy też może raczej motoroweru. Chyba nie muszę dodawać, że w Polsce używanie takich bajerów jest niezgodne z prawem? ;)

Z racji tego, że Eleglide M2 waży 23 kg, warto pamiętać, by nie pchać się w nim w teren, który będzie wymagał od nas znoszenia czy wnoszenia roweru gdziekolwiek po schodach – jest ciężko, ale sam akumulator swoje waży.

Zasięg to spore POZYTYWNE zaskoczenie

Zasięg można sprawdzić w trzech miejscach: na ekranie licznika (5-stopniowa skala), bezpośrednio na akumulatorze (4-stopniowa skala) i w aplikacji Eleglide, do której później przejdziemy (dokładna wartość procentowa). I wiecie co? Nijak mają się poszczególne wartości do siebie i tego, co na ten temat mówi instrukcja.

Jeśli chodzi o licznik, w teorii każda kreska to 20% zasięgu (jedna – 20% lub mniej, dwie – 21-40%, trzy – 41-60%, cztery – 61-80% i pięć – 81-100%). W przypadku kontrolek na akumulatorze jest już inaczej: cztery – 66-100%, trzy – 51-65%, dwie – 11-50%, jedna – 0-10%.

O jakie było moje zdziwienie, gdy licznik rowerowy pokazywał cztery kreski (61-80%), wskaźnik na akumulatorze trzy kontrolki (51-65%), a aplikacja… 69%. Biorąc pod uwagę, że powinniśmy chyba najbardziej wierzyć środkowej wartości (akumulator powinien wskazywać najbardziej słuszną wartość), to coś tu nie gra. Na szczęście rozjazd nie jest duży, więc moim zdaniem można przymknąć na to oko.

No dobrze, ale co z tym zasięgiem? 

Jestem zosią samosią, ale też niewiernym tomaszem. Zasięg, podawany przez producentów rowerów elektrycznych, zawsze traktuję z przymrużeniem oka. Tym bardziej w przypadku Eleglide M2, gdzie deklarowany zasięg maksymalny to aż 125 km! No wow, patrząc na specyfikację zanim rower do mnie dotarł stwierdziłam, że to za dużo – niemożliwe, by taki zasięg osiągnąć.

Producent dokładnie określa warunki, w jakich ten zasięg został osiągnięty: 75 kg ładunku, temperatura 26 ℃, stała prędkość 15 km/h, na płaskich drogach bez silnego wiatru. I wiecie co? Jestem w stanie uwierzyć, że taki zasięg jest do osiągnięcia. Uwierzyć, bo – wybaczcie mi – nie mogę i chyba nie jestem w stanie wybrać się w trasę ponad 100-kilometrową. Ale dajcie mi dokończyć wątek.

Sama ważę ok. 80 kg. Pewnego razu zdecydowałam się na przejechanie 40 km. Temperatura na zewnątrz wynosiła ok. 21-22℃, przez sporą część trasy dość mocny wiatr wiał mi w twarz, a droga była raczej płaska – poza jednym dość znacznym wniesieniem. Jechałam na czwartym z pięciu trybów, czyli z maks. prędkością 23 km/h. Gdy dojechałam na miejsce, miałam jeszcze wspomniane 69% zapasu. 

Łatwo zatem policzyć, że – zakładając równomierne rozładowywanie akumulatora – powinnam być w stanie przejechać jeszcze ok. 80 km, czyli łącznie 120 km. Uważam jednak, że nawet, gdybym się zamknęła w setce, to i tak by był doskonały wynik. Jednorazowo nie robię takich odległości, ale tak duży zapas energii pozwala na rzadsze ładowanie akumulatora przy krótszych trasach. Fajnie!

Samo ładowanie jest długie, ale nigdy nie udało mi się złapać konkretnego czasu jego trwania, bo zazwyczaj ładuję rower w nocy. Producent wspomina, wydaje się, że dość asekuracyjnie, o 10 godzinach.

Aplikacja to rozczarowanie

Aplikacja Eleglide to jakiś totalny żart. I nie mówię tu o jej małej funkcjonalności (bo wcale taka nie jest – jest tu praktycznie wszystko pod ręką, czego moglibyśmy oczekiwać), a o… braku sensu użytkowania opcji chyba najbardziej pożądanej w przypadku roweru elektrycznego, czyli rejestrowania mapy i wszelkich parametrów treningu.

Nie znam osoby, która nie korzystałaby ze Stravy czy innych pokrewnych aplikacji. Wiem jednak, że takie istnieją, a mimo to chciałyby zerknąć w statystyki liczby przejechanych kilometrów, maksymalnej prędkości czy średniej prędkości przejazdu. Wiecie co? Eleglide ma apkę, która do bólu przekłamuje informacje na temat dystansu.

Przez okres testów na rower wyszłam kilkukrotnie – kilka razy na krótkie przejażdżki (8-10 km na Pole Mokotowskie) czy wokół komina, gdzie te dane nie były mi do niczego potrzebne. Ale dwa razy postanowiłam udać się na dłuższe wycieczki, a tu już chętnie zobaczyłabym fajne podsumowanie. Tymczasem… zamiast mnie zmotywować do kolejnych wyjść na rower, efekt był odwrotny. Dobrze, że dla porównania włączyłam Stravę, bo byście mi nie uwierzyli.

Robiąc trasę 30-kilometrową, aplikacja Eleglide pokazała, że przejechałam… 25 km. Gdzieś tych 5 km się zgubiło, dziwne. Dziwne tym bardziej, że licznik przejechany dystans pokazał dokładnie – 30 km i ani km mniej czy więcej.

Druga trasa była jeszcze dłuższa – 40 km. No i tutaj aplikacja przeszła samą siebie, bo – po zakończeniu treningu – na ekranie telefonu zobaczyłam 11,5 km. WOW, takiej różnicy się nie spodziewałam. I, znowu, licznik rowerowy dystans pokazał poprawnie – 40 km bez najmniejszego problemu.

Tak więc sami widzicie – aplikacja Eleglide to, pod względem monitorowania swoich przejazdów, nieśmieszny żart. Zwłaszcza, że – i tu fanfary! – przejechany łączny dystans roweru aplikacja pokazuje poprawnie (czyli adekwatnie do tego, jaki jest łączny dystans na liczniku). Prześmieszne.

Eleglide M2

Podsumowanie 

Eleglide M2 to rower elektryczny z niższej półki cenowej, zbudowany na klasycznej ramie i podstawowych podzespołach. Czy to z miejsca sprawia, że trzeba go skreślić z listy modeli, którymi potencjalnie warto się zainteresować? Zdecydowanie nie. Moim zdaniem Eleglide M2 to jeden z ciekawszych budżetowych elektryków.

Wiadomo – osoby o większych wymaganiach sięgną po konstrukcję bardziej renomowanego producenta z lepszymi hamulcami czy amortyzatorami. Nie każdy jednak chce inwestować w rower elektryczny grube pieniądze ani nie potrzebuje tego robić – do jazdy po mieście czy okolicznych wsiach Eleglide M2 sprawdza się doskonale. Unikając lasów, gór i bardziej wymagających terenów można być naprawdę zadowolonym w tego sprzętu.

Dla wielu początkujących, zaczynających przygodę z rowerami elektrycznymi, może to być jeden z lepszych wyborów.

Recenzja Eleglide M2. Leniwie, ale na świeżym powietrzu
Zalety
cicha praca silnika
duży zasięg na jednym ładowaniu
czytelny wyświetlacz
do złożenia roweru nie trzeba dodatkowych narzędzi ani umiejętności
fajny design!
cena
Wady
podstawowe, budżetowe podzespoły (to raczej cecha, ale dla niektórych może być wadą)
brak lampki z tyłu (tylko odblask)
tragiczna aplikacja mobilna
instrukcja obsługi po polsku nie jest do końca przetłumaczona (tak, czepiam się)
8.5
Ocena