O ile widok odkurzaczy inteligentnych, jeżdżących po naszych mieszkaniach czy domach, nie jest już raczej niezwykły, bo przez ostatnie lata rozwoju tego typu sprzętu zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić, tak roboty koszące to wciąż świeżynka. W moje ręce wpadł Dreame A1 – sprzęt, bez którego aktualnie nie wyobrażam sobie dbania o ogród. Nie przesadzam.
Jedni koszenie trawy uważają za niesamowicie relaksujący sposób odreagowania codzienności, inni – za smutny obowiązek, którego trzeba dopełnić, chcąc mieć ładną trawę przed domem. I to nie jest tak, że któraś strona ma sto procent racji. Mogę sobie wyobrazić, że koszenie trawy tradycyjną kosiarką spalinową jest odprężające. Ale patrzenie na to, jak automatyczna kosiarka robi to za nas jest… jakieś takie wyjątkowo satysfakcjonujące. Zwłaszcza dla kogoś, kto lubi wszelkiego rodzaju nowinki technologiczne.
Dreame A1 – z czym właściwie mamy do czynienia?
Dreame A1 to kosiarka automatyczna, którą można w pewien sposób odnieść do odkurzacza inteligentnego. Do działania, a nawet samego mapowania ogrodu, nie potrzebuje żadnych kabli granicznych ani radaru – dzięki wbudowanemu LiDAR-owi i systemowi OmniSense ogarnia mapę samoistnie. Wystarczy wyznaczyć granice ogrodu ręcznie (to oznacza, że trzeba przejść się z robotem dookoła działki, sterując nim z poziomu aplikacji) i gotowe.
Podkreślmy to jeszcze raz: to nie jest tak bezobsługowe, że puszczacie robota jak odkurzacz po domu, by sam sobie zmapował przestrzeń, po której będzie jeździł. Jednocześnie jest to o wiele prostsze rozwiązanie niż w wielu konkurencyjnych robotach koszących, które do działania wymagają wspomnianych kabli czy radaru.
W przypadku Dreame A1 punktem orientacyjnym na mapie jest stacja bazowa, która odpowiada za ładowanie robota i czyszczenie czujnika LiDAR. Baza jest dość sporych rozmiarów i warto ją przytwierdzić do podłoża dołożonymi do zestawu sprzedażowego wkrętami – my póki co tego nie zrobiliśmy, bo wciąż szukamy optymalnego miejsca na bazę (ta, widoczna na zdjęciach, z całą pewnością nie jest finalną lokalizacją).
Oczywiście z poziomu aplikacji mobilnej możemy ustawić strefy zakazane, kierunek jazdy (a nawet to, by za każdym razem zmieniał kierunek o 5 stopni, by nie robiły się koleiny), przeszkody, etc. Możemy też ustawić docelowy harmonogram, w jakim ma pracować robot, wysokość koszenia trawy i całą masę innych rzeczy, o których pokrótce postaram się Wam zaraz opowiedzieć.
Wnioski z użytkowania Dreame A1
Trochę tych wniosków mam, więc rozsiądźcie się wygodnie i się z nimi zapoznajcie. Najważniejszy jest jednak taki, że to naprawdę zacny sprzęt.
Dreame A1 radzi sobie z całkiem wysoką trawą, jak i miejscami mocno wysuszoną. Co więcej, nic sobie nie robi z tego, że teren jest nierówny – gdy nie jest w stanie przejechać do przodu, cofa, obraca się i obiera nieco inną ścieżkę. Serio, jestem pod wrażeniem, jak dobrze robot radzi sobie z trudnym terenem. To z kolei oznacza, że jazda po prostym trawniku będzie dla niego kaszką z mleczkiem.
Po zakończonym koszeniu trawa wygląda bardzo dobrze. Trawnik jest skoszony dokładnie tak, jakbym tego oczekiwała od robota koszącego. Jedynie krawędzie wymagają dopieszczenia – Dreame A1 zostawia sporą odległość od krawędzi, w efekcie czego bez pomocy podkaszarki się nie obejdzie.
Nasz ogród jest mocno zaniedbany, nierówny, wysuszony i ogólnie można powiedzieć na jego temat bardzo dużo, ale raczej niewiele pozytywnego. Kupiliśmy dom dopiero co, więc spuśćmy zasłonę milczenia na to, jak wygląda trawa, i trzymajcie nas za słowo, że w przyszłym sezonie będzie o wiele, wiele lepiej. Jakkolwiek by teraz nie wyglądała – i tak trzeba o nią zadbać, podlewać i, przede wszystkim, kosić. I tu z pomocą przychodzi Dreame A1.
Większe zastrzeżenia mam do samej trasy przejazdu, bo odnoszę wrażenie, że panuje tu spory chaos. Mimo jednak tego chaosu, okazuje się, że jest w tym jakaś metoda – robot jeździ po różnych zakamarkach ogrodu, by ostatecznie ściąć trawę dosłownie wszędzie. Przy czym, tak jak mówię, jest tu sporo efektów zaskoczenia, bo w jednej chwili potrafi być w lewej części ogrodu, by po chwili być po skosie na drugim jego końcu. A najciekawsze jest to, że zostawia sobie na koniec koszenia kilka pasów w środkowej części ogrodu, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Intrygujące.
A co z przeszkodami, zapytacie? Dreame A1 jeździ bardzo ostrożnie, zachowując sporą odległość od nich. Powiedziałabym nawet, że mocno asekuracyjnie – momentami do przesady. A wiem to, bo znajomy kupił sobie Dreame A1, a w jego ogrodzie stoi spora huśtawka ogrodowa, do której podjeżdża, rozpoznaje i… omija szerokim łukiem.
A to też ciekawe, bo w moim ogrodzie jest studzienka, która ma dwie wystające rączki (pręty). Pomiędzy nimi jest tyle miejsca, że robot jest w stanie spokojnie między nimi przejechać, nie zahaczając o żadną z nich. I tak właśnie robi podczas koszenia. Gdy jednak jedzie linię dalej lub linię bliżej, czyli prosto na jedną z rączek, rozpoznaje ją jako przeszkodę i zawraca lub… nie rozpoznaje. Działa to losowo. Jedynym wyjściem z sytuacji jest dodanie strefy zakazanej w tym miejscu.
Swoją drogą szkoda, że aplikacja pokazuje wykryte przeszkody dopiero po zakończeniu koszenia – podczas jego trwania możemy się jedynie domyślać, po nieskoszonym terenie (który ma inny odcień niż skoszony), że w tym miejscu mamy do czynienia z jakiegoś rodzaju przeszkadzaczką. Myślę jednak, że to kwestia aktualizacji oprogramowania – jest to na pewno do zaimplementowania.
Wielokrotnie robot zaskoczył mnie tym, jak zwinnie obraca się tuż obok betonowych bloczków, stanowiących granicę działki. Chwilami, gdy wydawało mi się, że nie będzie w stanie zrobić obrotu tak, by się nie otarł, zaskakiwał mnie, robiąc to bez żadnego zająknięcia.
Aaa, i ważna rzecz. Dreame A1 podczas koszenia jest naprawdę cichy. Ok. 60 decybeli to głośność, jaką osiąga robot podczas pracy. W porównaniu do tradycyjnych kosiarek to właściwie sam szum. Super sprawa.
Kto bardziej spostrzegawczy, ten zauważy, że na mojej sztuce Dreame A1 jest jedna rysa. Ale to nie tak, że robot się w coś wpakował. Zrobił ją Kuba podczas mapowania ogrodu. Po prostu podjechał za blisko krawędzi i… ciach. No zdarza się.
Podczas działania robota koszącego mamy stały podgląd w aplikacji na to, jaką trasą jedzie, ile procent zadania zrealizował oraz ile procent baterii mu zostało. Podczas jednego cyklu koszenia zdarzyło się, że aplikacja nie chciała działać – stale pokazywała, że robot nie jest podłączony do aplikacji. Mogę to jednak zganić na internet, który najwidoczniej tego wieczoru zbyt słabo działał. A tu w sumie kolejna ciekawostka – Dreame A1 przez cały ten czas łączył się ze Starlinkiem, bo aktualnie tylko taki internet mamy tu dostępny.
Ciekawostką może być też fakt, że na korpusie robota Dreame A1 mamy panel, składający się z pokrętła i ekranu, znajdujący się pod pokrywą, którą podnosimy wciskając sporych rozmiarów, czerwony przycisk stop.
Z pomocą pokrętła i ekranu najczęściej będziemy wpisywać kod PIN, który potrzebny jest do działania robota. Gdy wpiszemy błędny lub po prostu robot straci połączenie z podłożem, zaczyna wyć alarm, który można wyłączyć wyłącznie wpisując kod PIN. Fajna sprawa – zwłaszcza, że taki, jakby nie było drogi gadżet, może być łakomym kąskiem dla złodziei.
Dodam jeszcze tylko, że do sterowania robotem koszącym używamy dokładnie tej samej aplikacji, która służy do obsługi odkurzaczy inteligentnych Dreame, czyli Dreame Home. To z jej poziomu ustawimy strefy zakazane, kierunek koszenia, żądana wysokość ściętej trawy, etc. To tutaj także włączymy opcję, dzięki której robot będzie wracał do bazy, gdy deszcz zacznie padać podczas jego pracy (funkcja domyślnie jest włączona).
Oczywiście, aby zdalnie sterować robotem, musi mieć połączenie z WiFi. Jeśli takowego nie jesteśmy w stanie zagwarantować, jest możliwość dokupienia odpowiedniego modułu do Dreame A1, który zdalne połączenie umożliwi.
Dreame A1 w praktyce
Poniżej opisałam dwa pełne cykle koszenia, byście mogli konkretnie zobaczyć, jak dokładnie wygląda praca Dreame A1.
Starcie pierwsze – nie sądziłam, że sobie poradzi!
Jak to zazwyczaj w przypadku moich testów bywa – sprzęt łatwo nie miał. Ostatni raz trawa koszona była kosiarką spalinową pięć dni przed przeprowadzanym testem (była tak wysoka, że aż się o to prosiło), po czym… padła (złośliwość rzeczy martwych). Przez to to też przez tych kilka dni trawa zdążyła już swoje odrosnąć. Miała ok. 10 cm (to jest zresztą maksymalna wartość, na którą Dreame rekomenduje wypuszczanie robota). Ustawione 5 cm i jedziemy z tym! Dość optymistycznie, jak się później okazało, robot dał znać, że koszenie potrwa ok. 3 godziny i 14 minut. Do skoszenia było ok. 400 m2.
Robot rozłożył sobie to na kilka cykli baterii. Po pierwszym, po skoszeniu 38,1% obszaru (150,4 m2) w dwie godziny, miał 15% i wrócił, by się naładować, co zajęło mu godzinę (do 94%, kiedy to wrócił do kontynuowania zadania koszenia). Po drugim, po skoszeniu 66,5% obszaru (262,7 m2) w godzinę i 48 minut, miał 14%, gdy pojechał się ładować, co zajęło mu kolejną godzinę. Po doładowaniu się do 94% ponownie wrócił do koszenia, które trwało godzinę i 50 minut i skosił 82,% obszaru (325,7 m2). Zostało mu jeszcze 16%, ale ponownie wrócił do bazy, by już na ostatnim cyklu ładowania dokończyć koszenie. Było już jednak późno (dochodziła 22), więc nie zdecydowałam się na dokończenie testu – i tak było już ciemno.
Jak zatem możecie zauważyć – trwało to naprawdę długo. Jest jednak kilka aspektów, które tłumaczą sytuację: pierwotna wysokość trawy, ustawiona wysokość koszenia, nierówności terenu i przeszkody, które robot musiał omijać. Dreame A1 eksploatowany był zatem do granic możliwości.
Po co to wszystko? Ano po to, by z całą stanowczością móc stwierdzić, że Dreame A1 poradzi sobie z nawet tak wymagającym zadaniem. Będzie jeździł długo, ale uparcie – tak, by zrealizować założony cel, którym jest ścięcie całego trawnika na żądaną wysokość. I rzeczywiście to realizuje.
Starcie drugie, czyli prawie bułka z masłem
Starcie drugie poszło dużo bardziej gładko, bo i zastana trawa była już odpowiednio podkoszona. I to już można uznać, że były to warunki zbliżone do rzeczywistych (zbliżone, bo zostało kilka kępek trawy z poprzedniego, niedokończonego cyklu koszenia). Jak w takim przypadku poradził sobie Dreame A1, ile trwało koszenie, ile cykli ładowania zaliczył w międzyczasie?
Zapowiadało się świetnie – po pół godziny robot skosił 25,4% powierzchni, mając jeszcze 80% zapasu energii, co dawało spore nadzieje na to, że Dreame A1 uda się skosić cały trawnik za jednym zamachem. Po 1,5 godziny było to już 54,3% z zapasem 41%, co już te szanse znacznie obniżały. Ostatecznie robot zjechał na ładowanie, gdy skosił 62,7% obszaru. Oczywiście poczekałam aż naładuje się do pełna i automatycznie ruszy dokończyć misję.
Przez to, że robot jeździ dość chaotycznie i wielokrotnie (zupełnie niepotrzebnie) przejeżdża tą samą trasą, traci sporo energii. W efekcie, w połowie kolejnego (drugiego) cyklu koszenia miał skoszone zaledwie 75% obszaru, a pod koniec, gdy wrócił się ponownie ładować, 82%. Oznacza to, że skoszenie całego obszaru nastąpiłoby w kolejnym cyklu koszenia.
Jest szansa, że z każdym kolejnym cyklem koszenia robot, dzięki wykorzystaniu sztucznej inteligencji i lepszym utrzymaniu trawnika w formie, będzie kosił krócej i mniej razy zjeżdżał na ładowanie. Tego już jednak w trakcie trwania promocji, o której chciałam Wam powiedzieć, nie zdążę przetestować.
Dreame A1 teraz w promocji!
Jeśli jesteście zainteresowani zakupem Dreame A1 musicie wiedzieć, że do końca lipca (czyli zostało już niewiele czasu!) robot koszący jest w fajnej promocji. Kupując go na dreame-polska.pl za złotówkę dostaniecie odkurzacz automatyczny Dreame F9 Pro!
Materiał powstał przy współpracy z Dreame – zawiera lokowanie promocji na robota koszącego Dreame A1