Tubi jest trochę jak Netflix, tyle tylko że za za darmo. A właściwie: bez abonamentu, bo ceną, jaką ponosi użytkownik, jest oglądanie reklam. Po tym, jak serwisowi udało się osiągnąć niemały sukces w Stanach Zjednoczonych i zaznaczyć swoją obecność w kilku innych krajach, dociera do Europy.
Tubi to darmowy serwis VOD. Trzeba tylko oglądać reklamy
Obecnie najpopularniejsze są abonamentowe serwisy VOD. Użytkownicy, którzy są gotowi na oglądanie reklam nierzadko mogą wybrać tańsze pakiety (między innymi SkyShowtime ma plan z reklamami, taką opcję w nowym cenniku uwzględnił też Player), ale wciąż wiąże się to ze stałą, comiesięczną opłatą.
W Tubi tymczasem nie ma żadnego cennika – pod tym względem jest to całkowicie darmowa platforma streamingowa. Oczywiście nic nie jest tak naprawdę za darmo. Ta usługa zarabia na reklamach, które wyświetlają się użytkownikom.
Aktualnie za platformą stoi australijski miliarder Rupert Murdoch, który kupił ją cztery lata temu. Jego ojczyzna to jeden z wielu krajów, w których działa już Tubi. Na liście tych ostatnich znajdują się jeszcze między innymi Stany Zjednoczone (gdzie udało się osiągnąć niemały sukces), Kanada, Meksyk czy też państwa Ameryki Południowej.
Platforma wchodzi do Europy (po raz drugi)
Teraz Tubi wchodzi na Stary Kontynent, a konkretnie do Wielkiej Brytanii. Otwarcie mówi się też o planach związanych z kolejnymi krajami Europy. Użytkownicy na Wyspach będą mogli oglądać na tej platformie około 20 tysięcy filmów i seriali, nie wyłączając z tego hitów takich wytwórni jak Disney, Lionsgate, NBC Universal, Sony Pictures Entertainment czy Warner Bros, obok oryginalnych produkcji.
Taka ekspansja pozwolić ma serwisowi osiągać jeszcze więcej, a już teraz może pochwalić się blisko 80 mln aktywnych użytkowników miesięcznie oraz takim samym całkowitym czasem oglądania, co Disney+.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że – jak przypomina Rzeczpospolita – Tubi już kiedyś było dostępne w Europie i to nawet w krajach UE. Było to jednak przed wykupieniem serwisu przez Murdocha i olbrzymimi inwestycjami, będącymi pokłosiem tej transakcji. Drugie podejście może więc okazać się znacznie bardziej udane.