W sieci możemy dziś dostrzec, że czołowe serwisy internetowe opublikowały specjalne artykuły, a czasem nawet całe ich serie, dotyczące protestu polskich mediów przed uchwaleniem nowelizacji ustawy o prawie autorskim bez żadnych poprawek. Dlaczego im na tym zależy?
Nowelizacja ustawy o prawie autorskim
Aktualnie trwają prace nad uchwaleniem nowelizacji ustawy o prawie autorskim. Będzie miała ona wpływ na to, w jaki sposób wydawcy internetowi będą zarabiać na publikowanych przez siebie treściach. Jej podstawą jest unijna dyrektywa Digital Single Market (DSM), której wymogi muszą być uwzględnione w polskim prawie.
Wspomniana dyrektywa wymaga, by duże firmy technologiczne operujące w internecie były zobowiązane do płacenia za korzystanie z treści publikowanych w sieci. Wymóg ten jest logiczny, jako że przedsiębiorstwa Google, Microsoft czy Meta (właściciel Facebooka) wykorzystują publikacje wydawców w swoich usługach – na przykład modelach sztucznej inteligencji, które są szkolone na podstawie publicznie dostępnych treści, a także „zasysają” z nich dane do tworzenia podsumowań najświeższych informacji, które pojawiają się w formie skrótów w odpowiedziach na pytania wpisywane przez użytkowników w wyszukiwarkach.
Skoro więc Unia Europejska, a dalej ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych umożliwiają wydawcom zarabianie pieniędzy od Google i innych firm, to w czym problem?
Protest przeciwko braku kontroli
W tym momencie nowelizacja ustawy o prawie autorskim została przyjęta przez Sejm. Czeka ją teraz przeprawa przez Senat. Dlaczego media nie chcą, żeby regulacje uchwalono w niezmienionej formie?
Ustawa w obecnym brzmieniu zakłada, że duże firmy technologiczne będą na drodze negocjacji z poszczególnymi wydawcami ustalać wysokości wynagrodzenia, które będą obowiązywać Google, Microsoft czy Metę za korzystanie z pracy dziennikarzy publikujących artykuły w zatrudniających ich redakcjach. Wydawcy obawiają się, że nie będą mieli zbyt dużego wpływu na wysokość tych stawek.
Na przykład Google, mając ogromną przewagę nad dowolnym wydawcą w Polsce, będzie mogło sobie ustalić wysokość zobowiązania na poziomie, który trudno będzie zaakceptować przez wciąż słabnące media internetowe. Dany wydawca będzie miał związane ręce. Jeśli proponowane wynagrodzenie nie będzie sensowne, jedyną alternatywą będzie „wypisanie się” z usług Big Techów oferujących dostarczanie użytkownikom końcowym informacji bazujących na istniejących publikacjach.
W efekcie – na przykład takie Google – nie będzie karmić swojego AI artykułami danego wydawcy, ale i nie będzie linkować do nich, gdy poda odpowiedź na pytanie zadane przez użytkownika. A każdy wydawca jest świadomy tego, że w dzisiejszych czasach bycie widocznym dla Google to właściwie być albo nie być dla internetowej redakcji.
Dlatego media dołączają się do protestu, który wnosi propozycję dokonania poprawek w nowelizacji ustawy o prawie autorskim – tak by wydawcy mieli narzędzia wyrównujące szansę na uzyskanie satysfakcjonujących wyników negocjacji z Big Techami.
Google zapewnia, że Polska zostanie potraktowana tak samo jak 19 innych krajów europejskich, w których płacenie za licencjonowane treści już działa. Ta sama metodologia ma zostać wdrożona w naszym kraju.
Inni giganci technologiczni już od lat prowadzą programy wspierające wydawców. Jednak żaden nie będzie miał tak dużego wpływu na media działające w Polsce jak planowany system Extended News Previews (ENP), oferowany przez Google.
Kluczowa poprawka odrzucona
W związku z powyższym, Lewica zgłosiła poprawki do ustawy, które zapewniałyby wydawcom wsparcie państwa. W sytuacjach trudnych w roli mediatora mieliby wystąpić urzędnicy (na przykład UOKiK), upewniając się, że układ między mediami a potężnymi korporacjami nie krzywdzi interesów wydawców. Ta poprawka została jednak odrzucona 27 czerwca.
Polscy wydawcy biją więc na alarm. Dla niektórych dziennikarzy przyjęcie tych poprawek (lub nie) będzie miało wpływ na kształtowanie się całej kariery. A ponieważ sposób przekazywania wiedzy w internecie podlega zmianom, ich efektem mogą być zwolnienia w dużych redakcjach.
W ostateczności konsekwencje mogą być jeszcze bardziej znaczące. Zmiana funkcjonowania polskiego rynku newsowego, inicjowana z zewnątrz przez duże firmy technologiczne, może pójść w bardzo złym kierunku. Wydawcy proszą więc o ustawowe zapewnienie kogoś, kto będzie patrzył na ręce Google, Microsoftowi i Mecie, ale sami nie są w stanie przecież utworzyć takiego organu z odpowiednimi uprawnieniami.
To chyba da się zrobić, co?