Jednym z częstych argumentów przeciwko pojazdom wyposażonym w silnik elektryczny jest ich skłonność do pożarów. Tesla właśnie zyskała ważny dowód w tej sprawie.
Płonące elektryki
Nie będę zaklinał tutaj rzeczywistości – auta elektryczne mają szereg zalet i wad względem tradycyjnych, spalinowych konstrukcji. Aby trzymać się tematu newsa, warto wspomnieć o jednym z minusów elektryków, jakim jest chemiczny skład akumulatorów i występująca przez to zdolność do utrzymywania ognia. Łącząc zawartość akumulatorów z ich sporą liczbą w nadwoziu otrzymujemy mieszankę, którą bardzo trudno jest ugasić, kiedy pożar już wybuchnie.
Aby poradzić sobie z pożarem auta elektrycznego, potrzeba od 11 do 30 tys. litrów wody wymierzonej bezpośrednio w akumulatory. Służby pożarnicze wciąż szukają idealnego sposobu i nowych technik, które pomogą szybciej i lepiej radzić sobie z palącymi się elektrykami. Czy jednak konstrukcje Tesli i innych pojazdów z silnikiem elektrycznym są o wiele bardziej narażone na pożar? Firma Elona Muska ma już częściową odpowiedź na to pytanie.
Tesle palą się rzadziej
W najnowszym raporcie związanym z wpływem Tesli na środowisko, firma postanowiła porównać pewien parametr: ile aut na miliard mil pokonanych na amerykańskich drogach ulega pożarowi. Dotyczy to zarówno incydentów spowodowanych wewnętrzną usterką auta jak i ingerencji źródeł zewnętrznych – na przykład będących efektem wypadków. Okazuje się, że średnia amerykańska w tej kwestii wynosi (po zaokrągleniu) 59 aut. Dla aut Tesli średnia jest ośmiokrotnie niższa i wynosi 7 aut.
Wychodzi więc na to, że jeśli jesteś właścicielem auta elektrycznego, nie warto brać na poważnie informacji o częstszych pożarach. Ciekawi mnie tylko, jak zmieni się statystyka po kilku latach i po uwzględnieniu innych producentów.
Jak szybko Model 3 i Model Y tracą zasięg?
Pozostając w klimatach okołoakumulatorowych – Martin Viecha, specjalista od relacji z inwestorami w Tesli udostępnił niedawno na Twitterze/X wykres przedstawiający, jak zużywają się baterie w sprzedawanych poza Chinami modelach 3 i Y w wersji Long Range. Co ciekawe, widać na nim, jak system przez pierwsze kilka tysięcy kilometrów celowo unika wskazania stopnia degradacji – najprawdopodobniej po to, żeby właściciel samochodu nie przeraził się naturalnym procesem zachodzącym w ogniwach.
Jeżeli zastanawia Was natomiast postrzępiona końcówka wykresu, są dwie możliwości. Pierwsza – Tesla ma w tym przedziale o wiele mniej aut do przebadania. Druga – po takim przebiegu pojawiają się pierwsze większe rozbieżności w zużyciu baterii. Niemniej jednak wyniki są obiecujące. Wynika z nich bowiem, że po ok. 320 tys. pokonanych kilometrów średni poziom zużycia baterii wynosi ok. 16%.
Innym źródłem informacji o akumulatorach jest użytkownik portalu X o nazwie eivissacopter. Z pomocą ankiety na Google Docs stara się on zebrać informacje o zużyciu baterii w Teslach, nie tylko modeli 3 i Y. Jego dane obejmują ponad 1600 aut i precyzują również, jakie dokładnie baterie znajdują się w samochodzie.
Wygląda na to, że właściciele baterii Panasonic w wariancie E3D mają powody do radości – według tych wyliczeń, baterie osiągną degradację na poziomie 30% po ponad 19 latach od momentu ich pierwszego uruchomienia i przy przebiegu ok. 480 tys. kilometrów. Najgorzej, choć wcale nie tragicznie wypadają litowo-żelazowo-fosforanowe baterie CATL, które osiągną podobny poziom zużycia, co Panasoniki po 14 latach i przy przebiegu rzędu 336-352 tys. kilometrów.
Dzisiaj zatem dowiedzieliśmy się dwóch rzeczy. Po pierwsze, auta elektryczne wcale nie płoną częściej niż pojazdy spalinowe. Po drugie, stan akumulatorów po latach użytkowania Waszej Tesli wcale nie musi wyglądać tragicznie.