Przez ostatnie dni testowałem dla Was beta wersję Crash Team Rumble. Ta online bijatyka opiera się o gatunek „battle arena” i jest świeżym podejściem do serii. Czy warto czekać na finalną wersję gry?
Crash Team Rumble to battle arena w pełnej okazałości
Uczciwie rzecz ujmując, w ostatnim czasie niespecjalnie wyczekiwałem Crash Team Rumble, a raczej skupiałem się na chłonięciu kolejnych materiałów z Diablo IV oraz ogrywaniu Diablo Immortal. Dostałem jednak zaproszenie do beta testów Crasha i postanowiłem sprawdzić, co tam w trawie piszczy.
Trzeba przyznać, że jest to kawał dobrej gry i powinieneś się dobrze bawić na premierę pełnej wersji – niezależnie od tego, czy jesteś starym wyjadaczem, planujesz to kupić swojemu dziecku lub też studiujesz i w wolnych chwilach chcesz się rozerwać.
Crash Team Rumble to ta gra, która angażuje Cię w 100 procentach i jest świetnym wyborem na odmóżdżające spędzenie wieczoru po pracy/szkole/innych zajęciach. Tytuł ma wyjść już 20 czerwca tego roku i docelowo będzie mieć premierę na PlayStation 4 i 5 oraz Xbox One i Xbox Series X/S. Ja betę ogrywałem na PS5.
Crash Team Rumble to zupełnie nowe podejście do uniwersum
Uniwersum Crasha kojarzy się raczej ze zwykłymi grami zręcznościowymi, ale podejście, jakie zastosowano w Crash Team Rumble, jest dość unikatowe i intrygujące. Rozgrywka jest bardzo prosta, ale jeszcze lepsze jest to, że zanim rzucimy się w wir rozgrywania kolejnych meczów, mamy dosłownie pięciominutowy samouczek. Jeżeli regularnie czytacie moje recenzje, dobrze wiecie, jak bardzo nie lubię przydługich wprowadzeń do gry, co często jest domeną tytułów fabularnych, ale nie brakuje tego także w „sieciówkach”.
W Crash Team Rumble sam gameplay w gruncie rzeczy jest dość prosty. Gracze rozgrywają mecze, w których uczestniczą dwie drużyny po cztery osoby każda. Musimy zbierać owoce Wumpy i zanosić je do bazy, a wygrywa ta, która jako pierwsza zdobędzie ich określoną ilość.
Przed startem rozgrywki trafiamy do lobby, gdzie wybieramy nie tylko postać, np. Crasha lub Coco, ale także superumiejętność. Po załadowaniu mapy możemy nie tylko rozwalać skrzynki, ale także utrudniać życie rywalom bijąc oraz eliminując ich na chwilę z rozgrywki.
Postacie zostały zresztą podzielone na role i w ten sposób tytułowy Crash oraz Tawna to punkciarze, czyli herosy, mające za zadanie głównie zbieranie Wumpów. Dingodile to bloker i on powinien utrudniać życie rywalom, a Coco oraz Dr Neo Cortex to wzmacniacze – klasyczni suporci.
Oczywiście każdy z herosów może się skupiać np. tylko na eliminowaniu rywali lub tylko na zbieraniu owoców, ale jedni mają po prostu do danych zadań lepsze predyspozycje niż inni. To trochę jak w Overwatchu, a intensywność gry przypomina właśnie produkcję Blizzarda. Ciągle się coś dzieje i Crash Team Rumble jest mega angażujący.
Nowy Crash to także „nowe” areny
W beta testach Crash Team Rumble mogłem przetestować tylko trzy areny – Plażowanie, Kanion Klęsk oraz Wieże Tiki. Każda z nich różni się dość mocno od siebie. O ile dwie ostatnie zachowane są w podobnej stylistyce kolorystycznej, tak pierwsza znacząco od nich odstaje.
Po kilku meczach zauważyłem, że warto dobierać herosów nie tylko do drużyny oraz swoich predyspozycji, ale także areny. Jedne postacie lepiej sobie poradzą na Plażowaniu, a inne na Wieżach Tiki. Jest to w sumie klasyczna zagrywka, którą dobrze znamy np. z Valoranta.
W trakcie bety dostępnych było tylko pięciu herosów, ale docelowo w grze mają się znaleźć także inni, jak np. Dr. Nefarious lub Dr. Nitrus Brio. Producenci zapewniają, że będą regularnie rozbudowywać tytuł, więc pewnie w kolejnych miesiącach po premierze zostaną dodani kolejni bohaterowie, co nie będzie niczym dziwnym.
Crash Team Rumble to gra-usługa, co widać m.in. po wprowadzonym karnecie sezonowym. Chyba pora się przyzwyczajać, że to rzecz, która już na stałe zagościła w tego typu grach. Jeżeli jest on dobrze przemyślany, to w gruncie rzeczy nie ma w tym nic złego.
Crash Team Rumble to ciągła, dynamiczna akcja
Rozegrałem kilkanaście spotkań w Crash Team Rumble i za każdym razem miałem to samo uczucie – jest to niesamowicie wciągająca gra, która przykuwa graczy do fotela. Trudno się oderwać, ponieważ cały czas jest to uczucie „jeszcze tylko jednego spotkania”.
Podczas rozgrywki w Crash Team Rumble na ekranie dzieje się tyle samo, co w takim Overwatchu (czytaj: ciągła „nawalanka”). Dzięki temu gameplay jest bardzo dynamiczny, ale jednocześnie idealnie przystosowany do aren 4vs4. Zapewne w przyszłości w grze wylądują także inne tryby, które dodatkowo całość urozmaicą!
Ciekawe mechanizmy?
W Crash Team Rumble zastosowano kilka ciekawych mechanizmów. Podczas meczów możemy zbierać nie tylko punkty, ale także coś w rodzaju kluczy. Po zebraniu pięciu, ośmiu lub dwudziestu (w zależności od mapy), możemy zebrać z mapy ulepszenie, którym jeszcze łatwiej nam będzie wyeliminować rywali. Przykładem jest kula ze screena poniżej – więcej obrażeń, szybsze poruszanie się oraz zbieranie. To gamechanger, potrafiący odmienić losy rywalizacji na korzyść drużyny, która wykorzystuje to o wiele częściej.
Crash Team Rumble charakteryzuje się bajkową oprawą graficzną. Ta idealnie pasuje charakterem do całego uniwersum. Poza tym ma jeszcze jeden mocny atut – o wiele dłużej się starzeje. Graficznie jest to bardzo ładna produkcja, chociaż stylistycznie zapewne będzie o wiele bardziej odpowiadać młodszym graczom. Nie uważam jednak, żeby było w tym coś złego!
Czy czekać na Crash Team Rumble? Jeszcze jak!
Po tych kilku godzinach, spędzonych na testowaniu bety Crash Team Rumble wiem, że tytuł będę chciał także sprawdzić na premierę, gdzie ma być więcej herosów, map i jeszcze lepsza rozgrywka.
Gdybym w tym momencie miał ocenić cały tytuł, to śmiało dałbym mu bardzo mocne 8/10. W zasadzie poza tym, że czasem produkcja wczytywała się długo, to trudno jest się do czegoś przyczepić, mając na uwadze, że jest to tylko zamknięta beta.
Jeżeli dotychczas nie śledziłeś tego tytułu, to warto go dodać do własnej wish listy :).