Infinix to marka, która co prawda od kilku lat próbuje swoich sił na rynku mobilnym, ale w Polsce jest oficjalnie dostępna od zaledwie kilkunastu tygodni. Producent ma w swoim portfolio kilka ciekawych modeli ze średniej półki, jak również model Infinix Zero Ultra, który – przynajmniej z marketingowego punktu widzenia – ma za zadanie podgryzać bardziej flagowe urządzenia i walczyć z nimi ceną. Czy firmie udało się osiągnąć zamierzony cel? Czy model Infinix Zero Ultra faktycznie może powalczyć z droższymi konkurentami?
Design, ergonomia i jakość wykonania
Infinix Zero Ultra został zapakowany w dość duży, srebrny karton. Powiem szczerze, że dawno nie widziałem tak dużego opakowania na smartfon. Jednocześnie takie gabaryty opakowania pozwalają przypuszczać, że w środku znajdziemy coś więcej aniżeli jedynie smartfon – i tak w istocie jest.
Oprócz samego urządzenia, w środku czeka na nas silikonowe etui, przewodowe słuchawki na USB C, przejściówka z USB C na jack 3,5 mm, szpilka do wyjmowania tacki SIM, dokumentacja i naprawdę spora ładowarka z kablem USB C. Ta ostatnia nie bez powodu ma spore gabaryty – oferuje ładowanie z mocą do 180 W.
Infinix Zero Ultra występuje w dwóch wariantach kolorystycznych – perłowej bieli ze srebrnymi akcentami i nieco mniej rzucającej się w oczy czerni. Egzemplarz, który trafił mi się na testy, jest srebrno-biały i muszę powiedzieć, że na żywo prezentuje się całkiem nieźle.
Szczególnie do gustu przypadły mi nieregularne kształty i faktura na tyle urządzenia – efekt jest ciekawy i przykuwający uwagę, tym bardziej, że w zależności od światła mieni się na różne sposoby, tworząc niezwykłe efekty. Co więcej, ta faktura pozytywnie wpływa na chwyt urządzenia – jest ono mniej śliskie.
Tylny panel Infinix Zero Ultra to oczywiście szkło, choć producent nie chwali się z czym dokładnie mamy do czynienia. Korpus urządzenia wydaje się być plastikowy. Na górnej ramce z pewnością znalazła się plastikowa wstawka imitująca szkło, mająca wyłącznie charakter estetyczny. Smartfon wygląda elegancko, ale jednocześnie nie wyróżnia się z tłumu niczym, czego byśmy dotychczas nie widzieli u konkurencji. Zresztą, doszliśmy do takiego etapu, że większość urządzeń wygląda, jakby wyszły z kopiarki. Nie mam jednak zastrzeżeń co do odczuć, jakie mi towarzyszą po wzięciu sprzętu w dłoń – czuć, że to solidnie wykonany smartfon. Nie ma mowy o jakimkolwiek uginaniu, skrzypieniu czy innych niepożądanych rzeczach. Jedyne drobne uwagi mam do przycisków – charakteryzują się luzem.
Dobrego wrażenia nie psuje również niemała wyspa, na której wybijają się przede wszystkim dwa aparaty – duży, główny obiektyw i poniżej, mniejszy, ultraszerokokątny. Na tym wydzielonym kawałku znalazła się jeszcze dioda doświetlająca i malutki obiektyw wspomagającego aparatu.
Infinix Zero Ultra to nie jest z pewnością mały smartfon. Jego wymiary wynoszą 165,5×74,5×8,8 mm. To sporo i daje się to we znaki podczas pierwszych chwil użytkowania. Na szczęście, odpowiednio zaoblony tył sprawia, że sprzęt można dobrze i wygodnie złapać, choć obsługa pozostaje nadal kłopotliwa. Smartfon jest również całkiem nieźle wyważony, a sama waga 213 gramów niespecjalnie mi przeszkadzała.
Jedyne elementy sterujące urządzeniem znalazły się na prawej krawędzi. Zawiera ona w zasadzie dwa przyciski – nieco nad połową wysokości został umieszczony włącznik, a nad nim przycisk sterowania głośnością. Jak wspomniałem wcześniej, charakteryzują się one delikatnym luzem, choć samo ich działanie jest przyjemne, a klikanie precyzyjne.
Dodatkowo włącznik ma delikatny, jasnozielony akcent kolorystyczny. Wygląda to ciekawie, choć raczej nikt nie będzie na to zwracał większej uwagi. Na lewej krawędzi Infinix Zero Ultra nie znalazło się kompletnie nic. Wielka szkoda, bo u niektórej konkurencji można tutaj znaleźć dodatkowy, programowalny przycisk.
Góra Infinix Zero Ultra skrywa w sobie dodatkowy mikrofon do redukcji szumów, a na dole odnajdziemy centralnie umieszczony port USB C, tackę kart SIM, mikrofon i maskownicę głośnika. Wielka szkoda, że zabrakło miejsca na wyjście audio jack 3,5 mm, choć w zestawie jest odpowiednia przejściówka. Zarówno górna, jak i dolna krawędź są płaskie, a to oznacza, że można na nich spokojnie postawić smartfon w razie takiej potrzeby.
Przód Infinix Zero Ultra niemal w całości wypełniony jest wyświetlaczem o przekątnej 6,8 cala, który również został pokryty szkłem o zwiększonej odporności. Niestety, podobnie jak na tyle, również i to zastosowane jako ochrona wyświetlacza pozostaje nieznanego producenta.
Ekran jest obustronnie zakrzywiony, co sprawia, że urządzenie wygląda na nieco smuklejsze niż jest w rzeczywistości. Co prawda konkurencja potrafi to zrobić lepiej, redukując jeszcze bardziej boczne ramki, ale nie jest źle. Tak samo, jak w przypadku górnej i dolnej ramki, które może nie są najmniejsze, ale zdecydowanie bardziej pasują do flagowca, aniżeli do średniaka. Centralnie zostało też umieszczone niewielkie wycięcie w ekranie na aparat do selfie.
Hardware
Ekran | 6,8″ AMOLED 1080 x 2400 px,120 Hz |
Procesor | MediaTek Dimensity 920 (6 nm) |
Pamięć RAM/masowa | 8/256 GB |
Aparat tylny | 200 Mpix f/2.0 – główny 12 Mpix f/2.4 – ultraszerokokątny 2 Mpix – do wykrywania głębi |
Aparat przedni | 32 Mpix f/2.5 |
Bateria | 4500 mAh z ładowaniem przewodowym do 180 W |
Obsługa sieci | dual nanoSIM: 5G/4G/3G/2G |
Łączność | Wi-Fi 802.11a/b/g/n/ac/ax, Bluetooth 5.2, NFC |
Geolokalizacja | GPS, GLONASS, Galileo, Beidou, QZSS |
Wymiary | 165,5 x 74,5 x 8,8 mm |
Wodoszczelność i pyłoszczelność | uszczelniona konstrukcja, niepotwierdzona certyfikatem |
Waga | 213 g |
System | XOS 12 (Android 12) |
Cena | 2999 złotych |
Infinix Zero Ultra napędzany jest procesorem MediaTek Dimensity 920. Jest to 64-bitowa jednostka, wykonana w 6-nanometrowym procesie technologicznym i wyposażona w 8 rdzeni – 2 wysokowydajne taktowane zegarem 2,5 GHz i 6 bardziej energooszczędnych, taktowanych częstotliwością 2,0 GHz. Układ graficzny to Mali-G68 MC4. Warto jednak pamiętać, że to ponad roczny procesor, który już w chwili premiery nie był w stanie na równi rywalizować z najmocniejszą konkurencją.
Dopełnieniem jest szybka pamięć o rozmiarze 256 GB, którą można rozszerzyć o karty miroSD. Do tego dochodzi jeszcze 8 GB pamięci RAM. To sprawia, że na papierze wszystko wskazuje na to, że mamy tutaj do czynienia z dość wydajnym urządzeniem, które nie powinno sprawiać w codziennych czynnościach problemów.
Zestaw fotograficzny składa się z łącznie czterech sensorów. Tylny to potrójna konfiguracja obiektywów o wielkościach: 200 Mpix, 13 Mpix i 2 Mpix, zaś z przodu znajduje się kamerka o rozdzielczości 32 Mpix. W tym miejscu powiem też ciekawostkę – zastosowany procesor oficjalnie obsługuje aparat do 108 Mpix, a więc w Infinix Zero Ultra pokuszono się albo o marketingowe slogany, albo zastosowano niekonwencjonalne rozwiązanie – jeśli to drugie, to oby nie kosztem jakości. Bateria z kolei ma pojemność 4500 mAh.
Z redaktorskiego obowiązku wspomnę tylko, że Infinix Zero Ultra został wyposażony we wszelkie niezbędne moduły łączności. Znajdziemy tu wsparcie dla Wi-Fi 802.11 a/b/g/n/ac/ax, jak również dla Wi-Fi 6E, Dual SIM z dwoma slotami nanoSIM, Bluetooth w wersji 5.2 (z A2DP, LE i z aptX HD), możliwość udostępniania swojego łącza poprzez WiFi Hotspot/Tethering, Wi-Fi Direct. Nie zabrakło również cenionego przez wielu NFC, a także wsparcia dla sieci 5G.
Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony tym, jak dobrze sygnał zbierają anteny w Infinix Zero Ultra. Wszędzie tam, gdzie spodziewałem się być w zasięgu, to w nim byłem, a jednocześnie nie spotkała mnie żadna przykra niespodzianka w postaci braku usługi. Bez problemu zadziałało również VoLTE i VoWiFi. Przyzwoicie wygląda też obsługa 5G, chociaż nie ma też co ukrywać, że obecna infrastruktura nie pozwala w pełni ocenić możliwości smartfona pod tym względem.
Dodatkowo jakość prowadzonych rozmów stoi na bardzo dobrym poziomie i nie odbiega od tego, co jest standardem na rynku smartfonów. Często narzekam w recenzjach na głośnik do rozmów, zwracając uwagę, że jest on w mojej opinii zbyt cichy – tutaj jednak wydaje się być wszystko tak, jak należy.
Nie odnotowałem żadnych problemów z połączeniem Bluetooth czy WiFi – niezależnie od sprzętu, który chciałem sparować ze smartfonem, połączenie było silne i stabilne. Co prawda nie miałem okazji przetestować działania GPS na dłuższej trasie, ale kilkukrotnie sprawdzałem jego działanie na odcinkach około 30-kilometrowych i tutaj obyło się bez przykrych niespodzianek – nawigacja przy użyciu Google Maps była precyzyjna.
Ekran i multimedia
Tym, co mnie nieco rozczarowało, jest ekran w Infinix Zero Ultra. Owszem, mamy tutaj do czynienia z panelem OLED o rozdzielczości Full HD+ i przekątnej 6,8 cala, który na papierze wygląda całkiem nieźle. Nie zabrakło również szybkiego odświeżania w 120 Hz. Problemem okazuje się jednak sama jakość panelu OLED – mam wrażenie, że wróciłem do czasów, kiedy to nieważna była jakość takiego ekranu, a sam fakt wyposażenia sprzętu w OLED-owy wyświetlacz.
Odwzorowanie kolorów, jasność, kąty widzenia – to wszystko jest naprawdę bardzo przeciętne. Tak przeciętne, że zdarzało mi się widywać lepsze ekrany LCD. Nie pomaga również to, że system oferuje możliwość niewielkiej korekty ustawień wyświetlania. Minimalne odchylenie Infinix Zero Ultra w którąkolwiek ze stron momentalnie powoduje rozjechanie się kolorów, a ekran staje się mocno żółtawy. W zasadzie zalety ograniczają się do dwóch rzeczy – mamy tutaj prawdziwą czerń i wysoką częstotliwość odświeżania ekranu.
Producent nie chwali się również jasnością tego panelu, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że nie jest ona najwyższa. Nawet mój Mi Mix 3 z 2018 roku charakteryzuje się większą jasnością i zdecydowanie lepszą jakością obrazu niż to, co zostało zastosowane w Infinix Zero Ultra – to pokazuje, jak pokpiono ten element. Trudno mi również ocenić automatyczne działanie jasności ekranu – z racji niewielkiej jasności panelu, miałem na sztywno ustawioną ją w okolicach 80-90%, inaczej korzystanie w dobrze doświetlonych pomieszczeniach byłoby katorgą.
Nie zabrakło jednak tutaj systemowego wspomagania czytania w postaci trybu nocnego, redukującego męczący dla ludzkiego oka kolor niebieski – to już w zasadzie stało się standardem w świecie smartfonów.
Pozytywnie odbieram natomiast dźwięk, jaki wydobywał się z testowanego urządzenia. Mamy tutaj zestaw stereo, który faktycznie sprawuje się nieźle. Jest w miarę głośno i nieźle jakościowo. Wbudowane głośniki do pochłaniania multimediów nadają się bardzo dobrze.
Z uwagi na brak wyjścia audio jack 3,5mm zrobiłem odsłuch muzyki na dobrze mi znanych słuchawkach Bluetooth Huawei Freebuds Pro. Tutaj obyło się bez niespodzianek – czysto, przyjemnie i stabilnie. Fajnie, że mamy tutaj również możliwość dostosowania dźwięku poprzez korektor graficzny.
System, wydajność i komfort korzystania
Dochodzimy do miejsca, w którym mam najwięcej uwag. Po pierwsze, opisywany sprzęt dostarczany jest do klientów z preinstalowanym Androidem 12, ukrytym pod autorskim interfejsem XOS 12. To akurat nic złego, tym bardziej, że nie wszyscy producenci zdążyli jeszcze wypuścić aktualizacje dla swoich najważniejszych urządzeń. Gorzej jednak, że aktualizacje bezpieczeństwa zatrzymały się na lipcu – to jest akurat bardzo słabe.
Pierwsze zgrzyty pojawiają się już podczas pierwszego uruchomienie i konfiguracji, gdzie – oprócz standardowych czynności – jesteśmy atakowani o założenie konta na platformie producenta. System Android został tutaj znacząco przykryty producencką nakładką XOS 12, która żywcem przypomina mi to, co oferowali chińscy producenci przed kilkoma latami. Wiele powielonych aplikacji, nieprzetłumaczonych interfejsów, własne platformy, gdzie skorzystanie z nich wymaga założenia konta, dużo preinstalowanego bloatware’u – w moich oczach nie wygląda to zachęcająco.
Sam interfejs mnie nie odrzuca, to po prostu inne podejście i nie miałem problemu, żeby się do tego dostosować. Bardziej drażni mnie to, jak bardzo jest to niedopracowane.
Decydując się na zakup smartfona oficjalnie dostępnego na naszym rynku oczekiwałbym, że całość interfejsu jest przetłumaczona na język polski, a tak niestety nie jest. No i te dodatkowe aplikacje, sklepy producenta, galerie motywów – wszystko niedostępne bez założenia konta.
Oczywiście, jakby tego było mało, jesteśmy zalewani reklamowymi powiadomieniami, które zachęcają nas do instalowania kolejnych, mało przydatnych aplikacji. Nie miałem wielkich oczekiwań co do tego oprogramowania, ale nie ukrywam, że mocno się rozczarowałem. Co więcej, wiele rzeczy jest tutaj zrobionych po swojemu – układ ustawień mocno odbiega od tego, do czego jesteśmy wszyscy przyzwyczajeni. Może to kwestia tłumaczenia interfejsu, a może własnego podejścia do tematu – trudno mi się było przyzwyczaić.
Nie urzekły mnie również możliwości konfiguracyjne samej nakładki. Ustawianie liczby kolumn czy wierszy jest, ale opcji nie ma zbyt wiele. Sytuację ratują nieco motywy, ale one głównie skupiają się na zmianie wyglądu, a skorzystanie z nich wymaga założenia konta i pobrania ich z dedykowanego sklepu z motywami. Na szczęście smartfon nieźle współpracuje z zewnętrznymi launcherami, więc gdyby ktoś miał większe potrzeby, to spokojnie obejdzie ograniczenia.
System możemy obsługiwać za pomocą gestów albo klasycznych, ekranowych przycisków. Te pierwsze działają sprawnie i precyzyjnie. Są również dobrze zoptymalizowane i zintegrowane w systemie, co sprawia, że nie znalazłem żadnego powodu, dla którego miałbym korzystać z paska nawigacyjnego, który zabiera cenne miejsce na ekranie.
Nie zabrakło tutaj również trybu ciemnego, który z uwagi na ekran OLED jest nie tylko efektowny, ale również efektywny. Patrząc na inne elementy oprogramowania, jestem pozytywnie zaskoczony tym, jak dobrze jest on zintegrowany i zaadaptowany. Jest on bezbłędnie wykrywany przez aplikacje firm trzecich, co wcale nie jest takie oczywiste.
Mamy tutaj również namiastkę Always on Display, dzięki któremu możemy podglądnąć status i powiadomienia na wygaszonym ekranie. To taki ambientowy ekran, który odpala się po tapnięciu w wyświetlacz lub poruszeniu smartfonem. Jego aktywacja jest wykrywana dość dobrze, ale szkoda, że nie można ustawić działania AoD na stałe.
System w Infinix Zero Ultra oferuje również szereg specjalnych funkcji, które w dużej mierze rozszerzają możliwości użytkowe. Można na przykład skorzystać z dodatkowego, ekranowego, wysuwanego podręcznego menu ze skrótami do najpilniejszych rzeczy. Oprócz tego mamy możliwość klonowania aplikacji czy korzystania z nich w pływających oknach. Nie zabrakło też dedykowanego grom trybu.
Inifnix Zero Ultra został wyposażony w 8 GB pamięci RAM. Nie sposób narzekać na taką ilość RAM-u, ale nie robi ona już dzisiaj żadnego wrażenia. Dzięki systemowemu wsparciu, możemy jednak powiększyć tę pamięć o maksymalnie dodatkowe 5 GB za sprawą przestrzeni dyskowej. Nie wiem dlaczego producent uważa to za coś niesamowitego, ale nawet na opakowaniu widać wzmiankę o opcji pamięci operacyjnej w postaci 8+5 GB.
Uczciwie muszę natomiast powiedzieć, że pod względem zachowywania działań w tle, smartfon spisywał się bardzo dobrze. Jak zawsze podkreślę jednak, że nie trzymam w RAM nie wiadomo jak wiele wymagających programów, ale nawet te dłuższą chwilę nie używane aplikacje, czekały na mnie w gotowości.
Z różnych względów trudno mi też określić, czy jest to wymagająca nakładka. Nie ukrywam, że ze smartfona z Dimensity 920 korzystam pierwszy raz i nie za bardzo wiem, czego się po nim spodziewać. Wszyscy doskonale wiemy, jak mało miarodajne są benchmarki, jeśli chcemy je odnieść do realnych scenariuszy codziennego użytku. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że smartfon oferuje całkiem dobrą kulturę pracy – oznacza to, że reaguje szybko, sprawnie i rzadko kiedy zdarzają mu się chwile zawahania.
Nie jest jednak idealnie, rzadko bo rzadko, ale zdarzają się chrupnięcia animacji, a bardziej wymagające czynności, jak wczytywanie ciężkich dokumentów PDF, potrafią nieco zaleźć za skórę urządzeniu. Gdybym miał się do czegoś odnieść to powiedziałbym, że korzystam, albo z średniaka, albo z flagowca sprzed około 2, może 3 lat – takie mam odczucia. Natomiast naprawdę nie ma powodów do narzekań – jeśli do tego dołożymy wysokie odświeżanie ekranu, to Infinix Zero Ultra sprawia ogólnie dobre wrażenia.
O tym, że nie jestem mobilnym graczem, wspominam w każdej recenzji. Nie mogłem jednak nie sprawdzić, jak zachowuje się Infinix Zero Ultra w roli mobilnej maszynki do grania. Z moich obserwacji wynika, że smartfon całkiem sprawnie radzi sobie w większości gier, choć ewidentnie widać, że nie wszystkie tytuły działają z największa płynnością i z najwyższymi możliwymi detalami.
Sprzęt sprawdziłem w PUBG, Asphalt 9, Call of Duty Mobile, Real Racing 3 i Formula 1 – wszystkie te tytuły były grywalne, choć dłuższa zabawa powodowała lekkie nagrzewanie urządzenia. Co ważne, nawet dłuższe sesje nie powodowały spadku wydajności, co uważam za naprawdę dobrą cechę.
Zresztą, sama tendencja do wspomnianego nagrzewania nie jest zbyt wielka. Podczas codziennych czynności nie sposób zagrzać tego urządzenia. Infinix Zero Ultra staje się lekko ciepły dopiero w chwili bardziej intensywnego użytkowania, grania lub odpalenia benchmarków. Te ostatnie pokazują jednak świetną rzecz – być może nie jest najwydajniej, ale cały czas tak samo stabilnie, nawet pod długotrwałym obciążeniem.
Fajnie wypadły wibracje. Mamy tutaj do czynienia z haptyką, która sprawia całkiem dobre wrażenie. Wibracje są przyjemne i dobrze wyczuwalne. Informacja zwrotna jest bardzo precyzyjna, ale jednocześnie nie zabrakło miejsca dla nieco bardziej miękkiej wibracji. Pod tym względem naprawdę nie mogę złego słowa powiedzieć.
Aparat
Infinix na stronie internetowej chwali się imponującym postępem fotograficznym, jaki dokonał się w urządzeniach marki. Testowany przeze mnie model został wyposażony w potrójny zestaw aparatów. Główny obiektyw to ten, który ma sprawiać, że użytkownicy zwrócą szczególną uwagę na ten model. Mowa bowiem o sensorze o wielkości 200 Mpix i przysłonie f/2.0, który dodatkowo posiada optyczną stabilizację obrazu (OIS). Zdjęcia wykonywane za jego pomocą zapisywane są standardowo w rozdzielczości 12,4 Mpix.
Główny moduł wspierany jest przez ultraszeroki obiektyw o wielkości 13 Mpix, przysłonie f/2.4 i kącie patrzenia 120°. Tutaj na próżno jednak szukać optycznej stabilizacji obrazu. Ostatni z modułów to aparat wspomagający o rozdzielczości 2 Mpix, który ma za zadanie zbierać informacje o głębi – mówiąc szczerze, mogłoby go w ogóle nie być.
Aplikacja do aparatu jest dość przewidywalna i raczej niczym nie powinna nikogo zaskoczyć. Podoba mi się jednak to, w jaki sposób pogrupowano ustawienia – jest tutaj naprawdę przejrzyście. Zarówno stylistyka aplikacji, jak i możliwości nie odbiegają za bardzo od tego, co oferuje konkurencja, więc nikt nie powinien mieć problemów z przyzwyczajeniem się do interfejsu.
Nie jest to pierwszy raz kiedy mam do czynienia ze smartfonem z obiektywem 200 Mpix. Ostatnio testowałem bowiem Motorolę Edge 30 Ultra, która miała sensor o tej samej rozdzielczości. Jeśli ktoś czytał tamtą recenzję, doskonale wie, że magia cyferek na mnie nie zadziałała – uważam, że więcej w tym wszystkim marketingu niż faktycznych możliwości. Co zatem czeka nas korzystając z Infinix Zero Ultra? Już spieszę z wyjaśnieniami.
Okazuje się, że jest dokładnie tak samo, jak w przypadku Motoroli, zachowując wszelkie proporcje cenowe i doświadczenie obu producentów. Efektem są zdjęcia, które absolutnie w żadnym miejscu nie powodują zachwytu, często pozostawiając na mojej twarzy lekki grymas niezadowolenia. Jest przeciętnie i nie mam zamiaru zakłamywać rzeczywistości.
Szczegółowość jest średnia, odwzorowanie kolorów nie zachwyca, a algorytmy nie zawsze potrafią odpowiednio zadziałać w postprodukcji. Co gorsze, aplikacja i jej automatyka bardzo często błędnie dobiera tak podstawowe parametry jak balans bieli, sprawiając, że zdjęcia mocno odbiegają od tego, jak wygląda otoczenie.
Jeśli fotografujemy w ciągu dnia lub przy odpowiedniej ilości światła, to od czasu do czasu uda nam się wykonać naprawdę satysfakcjonujące zdjęcie. Nie jest to jednak regułą, a to sprawia, że często musiałem powtarzać – nawet kilkukrotnie – wykonanie zdjęcia, jeśli akurat fotografowałem coś, na jakości czego mi mocno zależało. Sytuacji wcale nie poprawia tryb 200 Mpix – owszem, detali odrobinę przybywa, ale nie na tyle, żeby mogło to zmienić moją opinię na temat tego aparatu.
Jeśli już w ciągu dnia nie byłem zadowolony, to miałem ogromne obawy po zmroku. Na szczęście, zjazd jakościowy nie jest aż tak duży, jaki myślałem, że będzie. Jasne, detali jest mniej, pojawia się sporo szumów, ale akurat automatyka i algorytmy zdjęć nocnych potrafią znacząco poprawić sytuację.
Co więcej, tryb ten potrafi się uruchomić automatycznie, choć jest on czasami zbyt leniwy w swoich poczynaniach – postprodukcja mogłaby zadziałać szybciej. Mówiąc szczerze bardziej jestem zadowolony z efektów po zmroku niż za dnia.
Nie mam z kolei uwag do obiektywu ultraszerokokątnego. Założyłem, że nie będzie to wybitny aparat i być może to był klucz do tego, że nie jestem rozczarowany. To obiektyw, który daje nam po prostu szerszą perspektywę i tyle – nic więcej.
Zdjęcia wykonane za jego pomocą oferują akceptowalną jakość. Pamiętać należy, że zabrakło tutaj stabilizacji optycznej, co oznacza, że podczas korzystania z tego sensora wypada zachować stabilność – w innym wypadku dorobimy się poruszonych fotografii.
Obiektyw ten jest również wykorzystywany do fotografii makro i sprawdza się w tej kwestii dość przeciętnie. Aplikacja podpowiada, że ostrość jest już łapana od około 2,5 cm od obiektu, choć w rzeczywistości trzeba się oddalić o dodatkowy centymetr.
Sprzęt nie oferuje teleobiektywu, ale z racji wykorzystania 200-megapikselowej matrycy producent postanowił zaimplementować 2-krotne zbliżenie hybrydowe, wykorzystując crop z matrycy. Jakość takich fotografii jednak nie zachwyca – jest ona słabsza od fotografowania bez przybliżenia.
Gdybyśmy jednak potrzebowali jeszcze większego przybliżenia, to aplikacja pozwala na 10-krotny zoom cyfrowy, ale wtedy takie fotografie nie nadają się do niczego innego, jak do zgrubnego rozpoznawania kształtów.
Żeby jednak nie narzekać za bardzo, pozytywnie zaskoczyła mnie jedna rzecz. W tej całej swojej fotograficznej przeciętności, Infinix Zero Ultra jest niezwykle stabilny, a co lepsze, nie schodzi poniżej pewnego poziomu. To zaskakujące, bo testując inne, często lepsze smartfony, zdarza mi się być zły na niektóre ujęcia, bo znacząco one odbiegają od ogólnego poziomu. Tutaj nie ma z tym problemu.
I, nie zrozumcie mnie źle, nie w tym rzecz, że jest tak słabo, że się gorzej nie da, bo tak nie jest. Mówię to z pełną powagą i w pozytywnym wydźwięku – jeśli nie oczekujecie super możliwości fotograficznych, to się nie rozczarujecie, a zyskacie naprawdę godną zaufania maszynkę do pstrykania zdjęć.
Słabo natomiast wypada wideo. Niby mamy do czynienia ze stabilizacja optyczną, ale nie podoba mi się to, jak ona działa. Być może to kwestia tego, że dodatkowo pomaga w tym wszystkim elektronika, ale nie widzę specjalnej poprawy nawet po jej wyłączeniu, więc trudno mi określić przyczynę problemu. Dobrze działa autofokus, wideo jest płynne i można je nagrywać w maksymalnej rozdzielczości 4K, ale niestety tylko w 30 klatkach na sekundę – tutaj spore rozczarowanie, że zabrakło opcji 60 FPS.
Nie mogę za to złego słowa powiedzieć na aparat do selfie. Co prawda kolorystyka, szczególnie za dnia, nieco się rozjeżdża, ale zdjęcia nie wyglądają źle. Zarówno pod względem jakości, szczegółów i kolorystyki nie pozostałem rozczarowany. Pamiętajcie jednak, że nie jestem fanem robienia sobie selfie, więc moje wymagania dla tego obiektywu zazwyczaj są mało wygórowane.
Z tym aparatem wiąże się jednak jedna niespodzianka. Infinix Zero Ultra ma bowiem diodę doświetlającą zintegrowaną w górnej ramce ekranu. Oznacza to, że możemy skorzystać z flasha również podczas wykonywania selfie – za to należy się ogromny plus. Szkoda jednak, że nie postanowiono wykorzystać tego dodatku jako diodę do powiadomień – to byłoby ekstra.
Czytnik biometryczny
Infinix Zero Ultra został wyposażony w optyczny czytnik linii papilarnych, który został umieszczony pod ekranem. Podoba mi się jego umiejscowienie dość blisko dolnej krawędzi, co sprawia, że czytnik jest zawsze w zasięgu kciuka. Jego działanie również pozostaje bez zastrzeżeń – czytnik jest niesamowicie szybki i do tego dość precyzyjny.
System oferuje również opcję odblokowania smartfona przy pomocy twarzy. Rozwiązanie to oparte zostało wyłącznie o przedni aparat do selfie, co oznacza, że trudno mówić o jakimkolwiek stopniu zabezpieczenia. Korzystając jednak z tej funkcji otrzymujemy dość łatwy i wygodny dostęp do telefonu.
Bateria
Zaskoczony jestem ogniwem, jakie znalazło się w Infinix Zero Ultra. Patrząc na gabaryty urządzenia, szczególnie jego grubość, byłem przekonany, że producent zastosował naprawdę spore ogniwo. Okazuje się jednak, że akumulator, jaki został zamontowany w testowym Infinix Zero Ultra, ma pojemność 4500 mAh. Wartość ta nie powala – zarówno na papierze, jak i w praktyce. Od razu jednak zaznaczam, że nie doświadczyłem sytuacji, abym nie skończył roboczego dnia, co oznacza, że nie jest jednak wcale aż tak źle.
Pod względem użycia baterii jest bardzo ciekawie. Dawno nie korzystałem z urządzenia na Androidzie, które tak dobrze zarządzałoby energią w tak zwanym standby’u, jednocześnie nie pomijając powiadomień. Kiedy smartfon leży sobie spokojnie nieużywany, to w zasadzie zjazd baterii jest niezauważalny – w nocy, przez około 5-6 godzin, nie ubywało więcej niż 1%.
W zasadzie drenaż baterii odbywa się wtedy, kiedy ekran zostanie podświetlony, a procesor zacznie działać na nieco większych obrotach. W trakcie testów okazało się, że Infinix Zero Ultra jest w stanie zapewnić mi około 5-6 godzin włączonego ekranu, co może nie jest wynikiem wybitnym, ale z pewnością nie ma też tragedii.
Warte odnotowania i zarazem ciekawe jest to, że są to wartości niemalże stałe – niezależnie czy drenaż do zera odbywał się w ciągu jednego, dwóch czy trzech dni, zawsze było to około 5-6 godzin włączonego ekranu. To tylko potwierdza niewielkie zapotrzebowanie na energię podczas spoczynku. Podczas dwutygodniowych testów nie zdarzyła się też ani jedna niemiła niespodzianka w postaci nadmiernego rozładowywania – to akurat dobrze świadczy o testowanym urządzeniu.
Gdyby jednak komuś było mało, to z pomocą przychodzi ultraszybkie ładowanie. Infinix Zero Ultra obsługuje bowiem przewodowe ładowanie z mocą do 180 W. Co więcej, takowa ładowarka została dołączona do zestawu – brawo! Co to oznacza?
W praktyce tyle, że ładowanie od zera do 100% zajmuje około 12-13 minut – to jest niewiarygodne. Co ciekawe, takie szybkie ładowanie, wbrew informacjom od producenta, wcale nie powoduje zbyt dużego nagrzewania.
Na pokładzie zabrakło jednak ładowania bezprzewodowego, co akurat mi nieco przeszkadzało.
Ciekawy i fajny średniak, nic ponadto
Te dwa tygodnie, które przyszło mi spędzić z Infinix Zero Ultra, uświadomiły mi, że być może wcale nie potrzebujemy flagowych smartfonów. Okazuje się, że dzisiejsze mocne średniaki, które może nie błyszczą w żadnej konkretnej dziedzinie, idealnie nadają się do codziennych zadań. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy producent stara się usilnie nas przekonać do tego, że ma do zaoferowania coś więcej, niż jest w rzeczywistości.
Takie mam odczucia po testach Infinix Zero Ultra. Znałem specyfikację przed testami, przeczytałem kilka innych recenzji w sieci i w zasadzie sam w to uwierzyłem, że na testy dostałem quasi-flagowca, który po prostu jest agresywnie wyceniony, ale jednocześnie na poważnie będzie w stanie podgryzać droższą konkurencję. Niestety, nic z tych rzeczy.
Powiedzmy to sobie wprost – Infinix Zero Ultra zdecydowanie jest bliżej do średniaków niż prawdziwych flagowców. Sprzęt ma niewiele mocnych punktów – w zasadzie zaliczyłbym do nich stabilny czas pracy i ultraszybkie ładowanie. No dobrze, pochwalę jeszcze wibracje haptyczne i dźwięk stereo. To jednak za mało, żeby móc realnie walczyć z flagową konkurencją. Ba, powiem więcej, niejednokrotnie konkurencyjne średniaki okazują się w niejednym aspekcie lepsze od produktu Infinix.
Z pewnością na taki odbiór przeze mnie urządzenia ma wpływ kilka rzeczy – ekran OLED nie dość, że nie jest zbyt jasny, to dodatkowo jego jakość nie przypadła mi do gustu. Oprogramowanie jest niekompletnie przetłumaczone i bombarduje reklamami – to nie świadczy o nim zbyt dobrze.
Zresztą, fatalnie też świadczy o oprogramowaniu fakt, że lipcowe łatki bezpieczeństwa są nieaktualne. Pojawia się zatem pytanie, w jakim stopniu będzie wspierany Infinix Zero Ultra? Aparat też nie przekonuje, ale akurat tutaj nie mam wielu pretensji – jeśli nie przywiążemy się zbytnio do rozdzielczości 200 Mpix, nie pozostaniemy rozczarowani.
Kluczowa w tym wszystkim jest również cena. Infinix Zero Ultra został wyceniony na 2999 złotych. Uważam, że to sporo, patrząc na to, jak wypadł on w testach. Nie mogę jednak odmówić dobrej prezencji temu urządzeniu. Infinix Zero Ultra wygląda naprawdę dobrze pod względem stylistyki – płaskie krawędzie dolna i górna, do tego zakrzywiony ekran i niewielkie, niemal symetryczne ramki, sprawiają, że urządzenie naprawdę może się podobać. Ale czy to powód, dla którego warto wydać takie pieniądze?
Mam spory problem z oceną tego smartfona. To bez wątpienia niezły sprzęt, ale nie wiedzieć dlaczego, miałem zdecydowanie większe oczekiwania względem niego. Być może ten szeptany marketing, który pojawił się w mediach zaraz po premierze sprawił, że liczyłem na coś więcej.
Nie zrozumcie mnie jednak źle – Infinix Zero Ultra to wcale nie jest zły smartfon. To dobre urządzenie, które jednak jest po prostu średniakiem. Jeśli w tych kategoriach podejdziemy do tematu, to nie powinniśmy być rozczarowani.
Dla kogo jest to zatem smartfon? Myślę, że ktoś, kto celuje w wyższą półkę średniaków, znajdzie w tym smartfonie mocnego kandydata. Niezłe wykonanie, świetny desing, ultraszybkie ładowanie to zdecydowanie cechy warte podkreślenia. Nie zapominajmy również o tym, że wiele z opisanych w tej recenzji niedogodności czy ułomności może zostać rozwiązanych za pomocą aktualizacji, a wtedy Infinix Zero Ultra mocno zyska.
Do tego jednak czasu naprawdę trudno jest mi zarekomendować ten sprzęt – myślę, że konkurencja w postaci Nothing, Oppo, OnePlusa, Xiaomi czy realme jest w stanie zaoferować więcej w podobnej cenie, albo chociaż zaprezentować podobny poziom zauważalnie taniej.
Pomimo niemałego narzekania na ten sprzęt w tej recenzji, powiem całkowicie uczciwie, że bardzo dobrze mi się z niego korzystało przez cały ten czas. To pokazuje, jak wiele zależy od tego, jakie oczekiwania i jak wysoką postawimy poprzeczkę przed smartfonem. Na koniec testów doceniłem też to, że na sprzęcie tym mogłem w zasadzie zawsze polegać i ani razu nie sprawił mi on niemiłej niespodzianki.
A jakie Wy macie zdanie na ten temat? Czy ciekawy design, ultraszybkie ładowanie i niezła wydajność może zatuszować spore braki w innych obszarach? Dajcie koniecznie znać w komentarzach, co o tym sądzicie.