W pogoni za aktualizacją

update

Nie licząc tych użytkowników, którzy nie do końca zdają sobie sprawę z tego na jakim systemie pracują oraz tych, których obchodzi co najwyżej tyle, że mają Androida czy Windowsa, to na ogół ważne jest dla nas jak zapowiada się przyszłość pod względem software świeżo zakupionego urządzenia. Jednak czy ktoś z Was na poważnie zastanawiał się ile tak naprawdę daje potencjalnie wydłużony okres wsparcia?

Muszę przyznać, że swego czasu miałem na tym punkcie małą obsesję. Kiedy przychodziło mi kupić tablet czy telefon, to zawsze analizowałem cykl aktualizacji dla danego modelu do 2 generacji wstecz, oczywiście nie mogłem kupić nic, co na rynku jest dłużej niż pół roku, bo to oznaczało pół roku krótszy okres „życia” produktu. O ile w 2012 roku w przypadku smartfonów sytuacja z aktualizacjami stała się względnie klarowna, to moja „fobia” nie pozwalała mi kupić innego tabletu niż Nexus, bo w 2012 był chyba jedynym tabletem (no może oprócz Xoom), który dostawał większe, znaczące update.

Dzisiaj sobie myślę, że wtedy nieważne jak bardzo mierny byłby taki Nexus, to kupił bym go tylko ze względu na aktualizacje. Może faktycznie były to czasy, kiedy tabletom brakowało wiele do ideału, teraz się to zmieniło. Sprzęt działa znakomicie wyjęty prosto z pudełka. Oczekiwać można co najwyżej drobnych poprawek, które nie mają większego wpływu na komfort użytkowania. A jednak ludzie nadal pragną tych aktualizacji, rosnących cyferek w wersji systemu, które często nic nie zmieniają, a czasami nawet pogarszają działanie urządzenia.

iOS rządzi! W końcu dostaje szybkie aktualizacje

ios

Dłuższe wsparcie producenta bardzo często jest sztandarowym argumentem zwolenników iPadów w dyskusji na temat systemów mobilnych. Przyjrzyjmy się zatem ile nowości dał użytkownikom Apple w ciągu kilku ostatnich wersji „najbardziej zaawansowanego systemu mobilnego na świecie”.

ios_6_banner-5

Po prezentacji iOS 5 nawet zwolennicy tego systemu twerdzili, że powinien to być iOS 4.x zamiast kolejnej dużej cyfry. Największe zmiany, to centrum powiadomień na wzór belki z Androida, integracja z Twitterem, obsługa iCloud czy gesty multitouch na iPadzie. Z kolei szósta odsłona iOS dostała nową aplikację mapy, która okazała się być taką porażką, że poleciała za nią głowa Scotta Forstalla. Oprócz tego pojawiła się integracja z Facebookiem, dodanie aplikacji Passbook czy usunięcie Youtube, jako natywnej aplikacji systemu. Krótko mówiąc – szału nie było. Dopiero następna wersja była godna większej uwagi. Nie można zaprzeczyć, że w siódmej odsłonie iOS dokonał się ogromny przewrót, jeśli chodzi o stylistykę, jednak od strony funkcjonalnej aż takiej rewolucji nie przeprowadzono. Pojawiło się nowe menu wielozadaniowości, pasek szybkich ustawień czy nowe centrum powiadomień dostępne z ekranu blokady. Dużo zmian na plus, odświeżenie wyglądu po 6 latach musiało narobić szumu w branży i to właśnie dla takich zmian powinno się podnosić wersję o kolejną cyfrę i organizować duży event, a nie z powodu dodania dwóch aplikacji i poprawienia kilku funkcji. [Celowo zbagatelizowałem nieco zmiany związane z poszczególnymi programami, ze względu na to, że Google nie integruje swoich aplikacji z systemem, toteż nie są one uwzględniane w changelogu kolejnych wersji Androida i tak naprawdę ciężko byłoby zliczyć wszystkie usprawnienia, jakie się dokonują pomiędzy kolejnymi wersjami zielonego systemu, a co dopiero porównać je analogicznie ze  zmianami w iOS.]

Bez tytułu

Ale czy Google jest coś lepsze?

android-evolution

O ile od Apple oczekujemy dużej aktualizacji iOSa raz do roku przy okazji WWDC, o tyle wyszukiwarkowy gigant postawił sobie poprzeczkę jeszcze wyżej, bowiem od 2012 roku dostajemy dwa znaczące update’y rocznie. Jeden przy okacji Google I/O pod koniec czerwca, a drugi późną jesienią, kiedy pojawia się nowy telefon z rodziny Nexus. Począwszy od rewolucji interfejsu w Ice Cream Sandwich i dopełnienia jej rozszerzonymi powiadomieniami oraz „Project Butter” w Androidzie 4.1, druga odsłona Jelly Bean z numerkiem 4.2 przynajmniej w moim odczuciu była bardzo rozczarowująca.  Dostaliśmy możliwość tworzenia wielu kont użytkowników na jednym urządzeniu. Wiem, że wiele osób z tego korzysta, ale dla mnie tablet jest tak samo osobistym urządzeniem, jak smartfon i nie mam zamiaru się nim z kimś dzielić, ponadto stały się one tak tanie i ogólnodostępne, że w gospodarstwie domowym można bez problemu pokusić się o drugie takie urządzenie. Inną nowością były widgety na ekranie blokady, co nie było wcale złym pomysłem zważając na to, że Android króluje widgetami, jednak jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Jeden widget na jeden ekran, w dodatku niezbyt wygodnie aktywowany. Nie mam pojęcia, jak to się mogło przyjąć i szczerze próbowałem z tego rozwiązania korzystać, ale nie byłem w stanie i tak na dobrą sprawę to mogłoby go tam nie być. Chyba lepszym pomysłem byłyby widgety w obszarze powiadomień, który zresztą także doczekał się odświeżenia. Pojawiły się  kafelki szybkich ustawień, w których jednak praktycznie nic nie dało się ustawić… Jeżeli dobrze pamiętam to dopiero Android 4.3 dał możliwość wyłączenia WiFI czy Bluetooth  poprzez przytrzymanie przełącznika, co właściwie było jedyną zmianą z punktu widzenia typowego użytkownika, a sam Jelly Bean 4.3 został wymuszony prezentacją drugiej generacji Nexusa 7. KitKat był najbardziej wartościową aktualizacją od czasu Androida 4.1. Dostaliśmy nieco odświeżony interfejs wraz z trybem immersyjnym z chowającym się paskiem nawigacyjnym, wybór domyślnej aplikacji SMS, pełnoekranowe okładki płyt na ekranie blokady podczas odtwarzania muzyki, czy nowe emotikony. Cały wizerunek aktualizacji Androida jest o tyle lepszy od iOS, że tutaj główne cyfry zmieniają się naprawdę rzadko, a pierwsza po przecinku jest zazwyczaj kojarzona z eliminacją błędów, aniżeli dodawaniem nowych funkcji i elementów systemu. Teoretycznie wszelkie wyrazy rozczarowania niewielką ilością zmian Google może usprawiedliwiać właśnie w ten sposób. Zresztą trend narzucania większego tempa we wzroście pierwszej cyfry wersji systemu jest ciągle lansowany przez środowiska branżowe. Od premiery Ice Cream  Sandwich każda kolejna wersja systemu miała nosić liczbę 5.0. Androidem 5.0 miał być Jelly Bean 4.1, Jelly Bean 4.2, i  4.4 KitKat. Sądzę, że jeszcze dostaniemy przynajmniej dwie edycje zielonego systemu zanim na jego czele ukaże się cyfra 5.

The-evolution-of-Android-came-along-from-Eclair-2.1-on-Nexus-One-to-4.4-KitKat

Hype

Zarówno w przypadku Apple i Google doszedłem do wniosku, iż kolejne wersje tych systemów nie są tworzone z potrzeby usprawnienia działania czegokolwiek, lub dodania brakujących funkcji, a przede wszystkim dla samego faktu dokonania aktualizacji; narobienia szumu medialnego oraz pośrednio zachęcenia konsumenta do nabycia nowego produktu z nowym systemem. Żyjemy w takich czasach, gdzie marketing góruje nad zdrowym rozsądkiem. Co roku rzesze konsumentów zmieniają urządzenia, bo ich smatfony czy tablety nie doczekały się upragnionej aktualizacji lub owa aktualizacja była okrojona względem nowego modelu urządzenia z fabrycznie wgranym najnowszym softem. Spójrzmy na prosty przykład przereklamowania aktualizacji. Weźmy pod lupę użytkownika urządzenia z rodziny Nexus. Osobnik ten wykazuję pełnię zadowolenia ponieważ wie, że przez najbliższe 18 miesięcy będzie miał zapewnione wsparcie Google i zawsze jako pierwszy dostanie nowe funkcje zawarte w kolejnej odsłonie Androida. Teraz spójrzmy na użytkownika tabletu z serii Galaxy Note, który śmieje się tamtemu w twarz. Dlaczego? Ponieważ tablety z serii Galaxy Note na starcie posiadają więcej funkcji użytkowych niż Nexus otrzyma przez te 18 miesięcy, wadą będzie to, że nie będzie mógł się pochwalić  cyferką w ustawieniach. Oczywiście są przypadki niekompatybilnych aplikacji z przestarzałą wersją systemu, ale w Androidzie wystarczy posiadać przynajmniej ICS, żeby cały Google Play stał przed nami otworem. Aplikację wymagające wyższego API można policzyć na palcach jednej ręki.

NexusNoteTymczasem w Redmond

Odwrotnie niż u Apple i Google, w Microsofcie na aktualizację z pewnością warto czekać i wypadałoby mieć na uwadze to, jak długie zapowiada się wsparcie dla urządzenia z Windows Phone. Tu aktualizacje są robione jak najbardziej z konieczności usprawnień. Zwłaszcza niedawno zaprezentowana wersja Windows Phone 8.1 bardzo przybliżyła Microsoft do reszty stawki. Długo wyczekiwane menu powiadomień, asystent głosowy Cortana, czy ustawienie obrazu jako tła dla kafelków. Jeśli chodzi o zasadność aktualizacji to bez porównania Microsoft jest w tej chwili na pierwszym miejscu. Aczkolwiek chwalenie się możliwością ustawienia tapety na ekranie startowym przypomina mi spotkanie trzech producentów, gdzie Microsoft się spóźnia o pół godziny i zamiast cicho przemknąć z tyłu wchodzi trzaskając za sobą drzwiami i rozsiadając się na fotelu kładzie nogi na stole pełen dumy ze swojego „wejścia”. Niech to będzie mój komentarz porównujący tempo dodawania funkcji w WP. Ten system wciąż dojrzewa, więc nie ma za bardzo jak porównywać zmian dokonujących się w WP względem iOS czy Androida.

wp7screenshot

Tworząc roczny model aktualizacji producenci sami sobie szkodzą

Zakładając, że programiści obydwu głównych drużyn mieliby mniej napięte terminy wypuszczania kolejnych wersji, na pewno dostawalibyśmy lepsze jakościowo produkty. Gdyby Google nie musiało dwa razy do roku aktualizować swojego systemu, programiści nie byliby ograniczeni do wprowadzania zmian, których napisanie musi zostać ukończone w ciągu pół roku, update’y byłyby rzadsze, ale niewątpliwie bardziej treściwe. A gdyby Apple nie było zmuszone do wprowadzenia na rynek iOS 7 wraz z premierą kolejnej generacji iPhone, na pewno sam soft zostałby dopracowany na tyle, żeby uniknąć takiej fali rozczarowania, jaką przyniosła ostatnia odsłona systemu Apple.  Aktualizacje mogłyby pojawiać się niespodziewanie, tak jak teraz dzieje się z drobnymi łatkami, których nikt nie gloryfikuje, jednak wtedy producenci straciliby swój oręż w walce z konkurencją. Niestety, ale producenci już dawno odebrali nam naturalny system usprawniania działania naszych sprzętów pod względem software, na rzecz sztucznie stworzonych corocznych lub co półrocznych cykli.