W przerwie od ogrywania innych tytułów, trafiłem do bety Dragon Ball: The Breakers studia Dimps Corporation. Nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać, bo z marką nie miałem styczności od wielu lat. I, cóż, po 4 godzinach intensywnej zabawy mam bardzo mieszane odczucia. Cytując klasyka: tak średnio bym powiedział! Zapraszam do lektury!
Dragon Ball: The Breakers – co to właściwie jest?
Jeśli podobnie jak mi z marką Dragon Ball nie było Wam po drodze albo zupełnie nie kojarzycie nadchodzącego tytułu ekipy Dimps, już śpieszę z paroma słowami wyjaśnienia. Dragon Ball: The Breakers to nietypowa z racji stylu graficznego, choć korzystająca ze znanych schematów gra multiplayer, której premierę zaplanowano na 2022 rok.
Oczywiście, jak sam tytuł wskazuje, produkcja bazuje na japońskich komiksach Dragon Ball, które – de facto – swego czasu były w Polsce bardzo popularne. Łącznie na mapie rozgrywki ląduje 8 graczy. Siedmioro z nich to tzw. Ocalali – grupka nieszczęśników, która będzie musiała jak najszybciej uciec z mapy, unikając tzw. Najeźdźcy, czyli super potężnego antagonisty.
Ocaleli nie mają jednak żadnych nadludzkich mocy. Wyposażono ich w kilka przydatnych gadżetów oraz broni, a także umożliwiono korzystanie z pojazdów, aby szybciej przenosić się z punktu A do punktu B. Mogą też posługiwać się paroma unikatowymi przedmiotami, które okresowo wzbogacają ich portfolio umiejętności. Wśród nich jest m.in. możliwość kamuflażu poprzez transformację w… beczkę.
Celem bohaterów jest odnalezienie i uruchomienie wehikułu czasu, a następnie błyskawiczna ewakuacja. Muszą to zrobić zanim wszystkich wytropi Najeźdźca – ten z kolei staje się z każdą chwilą coraz potężniejszy, więc im dłużej trwa ucieczka, tym trudniej osiągnąć zwycięstwo. Do konkretnych mechanik przejdę jednak trochę później.
Dragon Ball: The Breakers zaprojektowano w niesamowitej, barwnej, kreskówkowej grafice, która idealnie oddaje ducha marki. Co prawda, nawet w tym obszarze zostało twórcom jeszcze trochę rzeczy do udoskonalenia, ale i tak jest bardzo dobrze.
Połączenie battle royale i Dead by Daylight?
No dobra, czas przejść do rzeczy. Po odpaleniu Dragon Ball: The Breakers niemal natychmiast nasunęły mi się skojarzenia z typowymi produkcjami battle royale, choć w nieco innym wydaniu, bo przypominającym bardziej formę rozgrywki z trybu Hazard Zone z Battlefield 2042. Podobny układ mapy, podobne cele do osiągnięcia – z tą jedną różnicą, że nie rywalizujemy z wrogą drużyną, tylko z jednym super potężnym antagonistą.
Mapa (w becie była dostępna tylko jedna) podzielona jest na kilka sektorów. Jak już wspomniałem, zadaniem Ocalałych jest znalezienie sposobu na uruchomienie wehikułu czasu. Pomysł może i nie był zły, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Ta gra po prostu szybko się nudzi.
Generalnie, schemat jest bardzo podobny. Pomimo przykuwającej wzrok kreskówkowej grafiki, czuć, że mamy tutaj do czynienia z odgrzewanym kotletem.
Całość rozgrywki opiera się na podobnych mechanikach, jak chociażby w bardzo popularnym Dead by Daylight. Nasza drużyna, składająca się z 7 ocalałych, to nie superbohaterowie, ale zwykli śmiertelnicy, wyposażeni w jakieś podstawowe gadżety i standardowe bronie. Pomimo swoich ograniczeń będą oni jednak zmuszeni stawić czoła jednemu z super łowców (w becie dostępny był na razie tylko Cell, ale mają się pojawić również inni antagoniści z uniwersum Dragon Balla).
I tu miała się zacząć prawdziwa zabawa. Najeźdźca, łotr, „ten zły” – no nazwijmy go jak chcemy, ma jedno kluczowe zadanie – nie dopuścić do ucieczki pozostałych graczy. Nie planuje on jednak wybudować muru dookoła wehikułu czy „zabić” Ocalałych gadką na temat mitu Słowiańszczyzny w twórczości Adama Mickiewicza.
Najeźdźca posiada bowiem super moce, które umożliwiają mu błyskawicznie unicestawianie członków wrogiej drużyny. Może latać, strzelać, siać zniszczenie morderczymi kopniakami rodem z filmów z Jackie Chanem. Jest potężny i w zasadzie nie do pokonania.
Gracz sterujący Najeźdźcą zaczyna zabawę od postaci larwalnej. Z każdą chwilą zbiera jednak doświadczenie, a po uśmierceniu któregoś z Ocalałych ewoluuje w wyższą, znacznie potężniejszą formę. Łącznie form może przybrać cztery, a ostatnia z nich jest kwintesencją siły i mocy.
Niestety, nie odczułem znaczącej różnicy w jego potencjale. Tak naprawdę będąc larwą i tak byłem w stanie w ciągu paru chwil wykończyć przeciwnika. Z biegiem czasu dochodziły wprawdzie widowiskowe skille, byłem też bardziej mobilny, dzięki możliwości latania w powietrzu, ale suma summarum, czegoś mi tu zabrakło. Mam wrażenie, że twórcom brakowało wizji i kreatywności, choć samo wykonanie też pozostawia wiele do życzenia.
W każdym razie – celem naszego antagonisty jest wykończenie wszystkich graczy na mapie. Pozostali uczestnicy zabawy mają znacznie gorzej – muszą nie tylko ze sobą kooperować, ale także skutecznie unikać zagrożenia. I właśnie ten element wygląda bliźniaczo podobnie, jak we wspomnianym Dead by Daylight, aczkolwiek – żeby mieć jasność – Dragon Ball: The Breakers nie jest udaną kalką hitu Behaviour Interactive.
Dodatkowo (przynajmniej na razie), przed rozpoczęciem meczu możecie sobie oznaczyć preferowaną rolę w rozgrywce. Niestety jednak, chęć zagrania Najeźdźcą wyraża praktycznie każdy, dlatego też mnie udało się dopiero za szóstym razem.
Sterowanie jest intuicyjne – zarówno, jeśli mówimy o Ocalałych, jak i naszym Super Łowcy. Ot, kilka dostępnych umiejętności, proste kombinacje klawiszy – żadnej filozofii, żadnej większej logiki. Ocaleli mogą bronić się przed Najeźdźcą na kilka sposobów, choć najlepszą formą konfrontacji jest oczywiście ucieczka. Ma to zarówno swoje plusy, jak i minusy. Ostatecznie całość wypada miernie, mechanik i możliwości jest tutaj zdecydowanie za mało.
Jeśli jednak Super Łowca nas dopadnie, możemy wykorzystać jeden z zebranych na mapie przedmiotów i spróbować gdzieś odlecieć. Możemy też wykorzystać coś w rodzaju laserowego haka, który wystrzeliwujemy i przeciągamy się po nim, pokonując znaczne odległości. W przypadku bezpośredniego starcia, możemy zamówić małe bombardowanie punktu, w którym stoimy.
Przyznam szczerze, że wszystkie te dostępne opcje są raczej formą urozmaicenia zabawy, a nie realną bronią, którą można w jakikolwiek sposób odstraszyć Najeźdźcę. Skala jego siły jest tak nieproporcjonalna do całej reszty, że takie starcie i tak najczęściej kończy się zgonem.
Oczywiście, jeśli zginiemy, to inni gracze mają minutę, aby nas reanimować i przywrócić do życia. Po drugim zgonie umieramy jednak definitywnie, często oglądając średnio przyjemną cut-scenkę wchłaniania naszego ciała przez ogon Super Łowcy. W zasadzie to właśnie grafika jest najmocniejszą stroną Dragon Ball: The Breakers. Sam gameplay nuży, nie daje satysfakcji i sprawia wrażenie koszmarnie wybrakowanego.
Trudno też ocenić tę produkcję przez pryzmat jednej mapy i zaledwie kilku postaci. Na ten moment wygląda to źle. Gra oferuje ciekawe połączenie kilku sprawdzonych schematów, które powinny dostarczyć satysfakcjonującej rozgrywki na długie godziny, a jednak w tym wypadku to kompletnie nie zdaje egzaminu.
Dragon Ball: The Breakers umożliwia stworzenie własnego Ocalałego – kreator postaci jest skromny, ale podejrzewam, że sporo się tutaj zmieni. Tym bardziej, że gra zaoferuje mikrotransakcje w postaci kosmetycznych dodatków.
Sporo błędów, ale to w końcu beta
W Dragon Ball: The Breakers napotkałem na sporo błędów natury technicznej. Najwięcej z nich dotyczyło niewłaściwego lub zbyt wolnego wczytywania się tekstur. Wiecie, pojawiające się znikąd drzewa na drodze, migotające obiekty, brak kolorów. Dwa razy grę wykrzaczyło do pulpitu.
Podczas polowania na innych graczy miałem też często problem z interakcją – pomimo namierzenia gracza i wydania komendy, moja postać lewitowała w powietrzu i reagowała z ogromnym opóźnieniem lub wcale. I nie były to problemy związane z serwerem czy kiepską optymalizacją, bo gra chodziła płynnie bez najmniejszego zarzutu.
Oczywiście, to tylko beta, a do premiery jeszcze trochę czasu, więc spodziewam się, że twórcom uda się naprawić najważniejsze problemy, a resztę zapewne dopieszczą popremierowe aktualizacje. Na ten moment jednak nie wieszczę wielkiego sukcesu. Dragon Ball: The Breakers zdaje się być skonstruowany źle już u samych fundamentów gameplay’u. Po czterech godzinach rozgrywki raczej nie wróciłbym na dłużej.
Balansowanie na krawędzi balansu
Tym, czego także się obawiam po kilku godzinach spędzonych w Dragon Ball: The Breakers, to balans rozgrywki. Zamysł podzielenia graczy na Ocalałych i Najeźdźcę – rozumiem! To, że gracze muszą kooperować, unikać zagrożenia, a Najeźdźca ma być kimś wyjątkowo potężnym – też rozumiem!
Jednak pod kątem czysto gameplay’owym nie wygląda to najlepiej. Cell ma gigantyczną przewagę i, jeśli orientuje się w topografii mapy, to tak naprawdę eliminowanie przeciwników przychodzi mu z dziecięcą łatwością. Wiem, co mówię – grając w drużynie Ocalałych przegrałem 5 na 6 meczy. Z kolei, gdy grałem Najeźdźcą, wygrałem wszystkie z 4 rozgrywek.
Z drugiej strony, taka hardcore’owa zabawa może się niektórym podobać. Sęk jednak w tym, że w zasadzie niemożliwe jest wygranie gry w pojedynkę. Jeśli więc stracimy większość drużyny, to tak naprawdę możemy się wyłączyć i zacząć nowy mecz. Mam nadzieję, że twórcy nad tym aspektem jeszcze popracują.
Myślę, że zdecydowana większość graczy będzie wolała grać Najeźdźcą niż Ocalałymi. Ocaleli (przynajmniej na razie) oferują znacznie mniej ciekawych rozwiązań. Kooperacja z innymi graczami jest tutaj zaimplementowana tylko z nazwy, bo w rzeczywistości każdy biega „po swojemu” i ginie na odludziu, gdzie nikt nie będzie mógł mu pomóc.
Najeźdźca z kolei musi liczyć tylko na siebie i na swoje super moce. Taka rozgrywka (w moim odczuciu) dostarcza znacznie więcej frajdy, choć – umówmy się – to i tak za mało, żeby po taką grę sięgnąć.
Podsumowanie
Po kilku godzinach spędzonych w becie Dragon Ball: The Breakers jestem pełen obaw. Jeśli twórcy poprawią nieco balans rozgrywki, doszlifują produkcję pod względem technicznym i wrzucą znacznie więcej zawartości, to być może gra zyska pokaźne grono fanów. Ja jednak na pewno się do nich nie zaliczę.
Pomimo zakurzonej już wiedzy na temat marki Dragon Balla bawiłem się trochę „na siłę”. Kto wie, może dla miłośników tej japońskiej serii, będzie to tytuł warty odhaczenia?
Tym bardziej, że gra trafi na PC, PS4, XONE i Nintendo Switch już w 2022 roku.