Zachciało nam się z żoną tabletu. Właściwie to głównie jej, ale i ja widziałem parę powodów, dla którego akurat taki sprzęt byłby przydatny. Co do wyboru, dyskusji w zasadzie nie było – korzystamy z telefonów Apple, więc najlogiczniejszym wyborem był iPad. Pozostało pytanie – który? Premiera iPada mini 2021 spowodowała, że nabraliśmy wątpliwości i poprosiłem o możliwość wcześniejszego przetestowania sprzętu.
Hej, mini!
Do testów dostałem iPada mini w kolorze purpurowym. W pudełku, wbrew smartfonowym obyczajom ostatnich czasów, poza kablem znalazłem także ładowarkę z wyjściem USB-C o mocy 20 W, identyczną w formie z posiadaną przeze mnie starszą kostką 18 W. Sam tablet zawinięty został w zabezpieczający papier.
iPad mini po wzięciu do ręki leży w niej znakomicie – zarówno w układzie pionowym, jak i poziomym. Jest dość lekki, przy swoich 293 gramach właściwie nie różni się aż tak bardzo od co większych telefonów, jeśli chodzi o komfort użytkowania, choć większe rozmiary oczywiście robią swoje.
Grubość mini wynosi 6,3 mm, a płaska matowa ramka zapewnia dobry uchwyt – sprzęt nie przejawia tendencji do ślizgania się w dłoni i nie męczy nawet podczas dłuższego korzystania.
Ekran iPada mini 2021 ma przekątną 8,3″ i jest otoczony dość wąską ramką o identycznym rozmiarze na każdej z krawędzi. Na górnej ramce Apple umieściło wszystkie przyciski – wybudzania, z wbudowanym weń czytnikiem Touch ID i przyciski głośniej/ciszej oraz parę głośników, która wraz z drugą, identyczną, na dolnej krawędzi, tworzą układ stereo w położeniu poziomym.
Wracając na chwilę do obudowy, to z jej kolorem jest taki sam numer (tylko bardziej), jak był z zielonym w iPhonie 11 Pro. Tak, iPad mini jest w zasadzie purpurowy, ale żeby tę purpurę zauważyć, to trzeba spojrzeć pod odpowiednim kątem, inaczej jest po prostu grafitowa. Ot, purpurowy, a skromny. To niby detal, ale mini na renderach i prezentacji wyglądał znacznie lepiej niż w rzeczywistości i trzeba mieć tego świadomość, decydując się na zakup.
Bebeszki
iPad mini 6. generacji zbudowany został w oparciu o ten sam procesor A15 Bionic, który jest sercem iPhone’a 13. Apple nie chwali się oficjalnie wielkością pamięci operacyjnej, ale wiadomo, że jest jej 4 GB. Wariant, który dostałem do testów, ma 64 GB pamięci flash. Jest zatem szybko, a nawet bardzo szybko – iPadOS nie wymaga tak dużej pamięci operacyjnej, jak Android, do płynnej pracy.
Największa różnica między tegorocznymi telefonami, a mini tkwi jednak w ekranie – jest to ekran IPC LCD o proporcjach 3:2, z jasnością (według danych producenta) 500 nit i odświeżaniem 60 Hz. Jasność jest wystarczająca, by korzystać z ekranu w słońcu.
A 60 Hz? Tak się składa, że iPada mini testuję równolegle do iPhone’a 13 Pro i różnica jest widoczna. Nawet bardzo. Natomiast przechodzę między oboma urządzeniami bez problemów i zmiana odświeżania w niewielkim stopniu wpływa na komfort użytkowania – zresztą, podobne spostrzeżenia miałem także porównując inne urządzenia. Czyli: szkoda, że nie ma 120 Hz, ale nie warto z tego powodu załamywać rąk…
W użyciu
…tym bardziej, że iPad mini 2021 ma znacznie bardziej irytujące cechy. Jedną z nich jest położenie przycisku odblokowywania, który został umieszczony na samej górze urządzenia, zatem w takim miejscu, że nie da się wziąć tabletu i wygodnie odblokować go jedną ręką – wymaga to znacznej gimnastyki, podczas której urządzenie usilnie próbuje wydobyć się na wolność.
Po obróceniu do położenia horyzontalnego jest trochę lepiej, kciuk lewej dłoni mam akurat na przycisku, ale wymaga on wciśnięcia z siłą, która i tak wymusza przytrzymanie tabletu drugą ręką. Fatalnie wygląda użycie skanera Touch ID, gdy tablet leży – irytacja gwarantowana, sukces wątpliwy. Skoro już Apple MUSIAŁ zrezygnować ze względnie dobrze działającego okrągłego czytnika na przednim panelu, dlaczego skaner nie znalazł się w najbardziej logicznym miejscu, czyli na prawym panelu? Chyba tylko po to, by zrobić to inaczej niż androidowa konkurencja.
Tak, wiem, iPad Air też ma Touch ID na górze – nie sprawdzałem, ale przy większej obudowie być może jest to mniej irytujące.
Wracając jeszcze do mini, to lokalizacja wszystkich przycisków na górnej/lewej krawędzi ma jeszcze jeden nieoczekiwany efekt: zrobienie zrzutów ekranu stało się niewygodne, co jest dla mnie, jako recenzenta, irytujące.
Ponarzekałem, a teraz czas na parę dobrych wieści. System iPadOS jest na tyle podobny do iOS, że bez problemu się w nim odnajduję, choć to pierwszy iPad od dawna, z jakim mam do czynienia, a żadnego nie używałem dłużej niż kilka chwil. Aplikacje działają szybko i można je umieścić na podzielonym ekranie – nic nowego, oczywiście, takie rzeczy są i u konkurencji. Przede wszystkim jednak te aplikacje są, często w specjalnych wersjach dla iPadów.
Bez problemu znalazłem Lightrooma i Photoshopa w bogatszych wersjach dla tabletu, są też konkurencyjne Affinity Photo i Pixelmator Pro. Żona znalazła bogactwo aplikacji do zapisu nutowego (ostatecznie padło na forScore) – rosnąca i coraz trudniejsza w opanowaniu sterta papierowych nut jest głównym powodem, dla którego zamierza zastąpić je cyfrowymi odpowiednikami.
Pierwsze wrażenia są takie, że, czego bym nie potrzebował, jest na to (jak w starym sloganie reklamowym) aplikacja – diametralna różnica w stosunku do różnych tabletów z Androidem jest taka, że w ich przypadku w niektórych dziedzinach wybór jest ograniczony.
Rozmiar 8″ wydaje się dla mnie wystarczający – raczej na korzyść mobilności niż możliwości, gdyż akurat w programach graficznych im ekran większy, tym lepszy, ale zaletą iPada mini jest to, że mieści mi się w torbie foto z resztą sprzętu i może być pod ręką w razie potrzeby.
Zaznaczę od razu, że nie przeszkadza mi lekki jelly effect widoczny na ekranie podczas przewijania zawartości strony w orientacji pionowej – po pierwsze, ledwo go zauważam, a po drugie, nie ma go w orientacji poziomej, a tak głównie używam miniaka.
Natomiast dla żony iPad mini wydaje się za mały – mimo wysokiej rozdzielczości ekranu zapis nutowy jest na nim prezentowany w rozmiarze trudnym do praktycznego użycia – np. nuty szesnastki zlewają się ze sobą i wymagają dużej uwagi do poprawnego odczytu. Zdecydowanie brakuje tu dodatkowych cali przekątnej i rozsądnym minimum wydaje się raczej najtańszy iPad lub iPad Air.
Oczywiście zainstalowaliśmy też programy mniej wymagające. iPad mini świetnie zastępuje nam czytniki Kindle, dzięki większemu ekranowi odbiór ebooków jest bardzo przyjemny, mimo że LCD bardziej męczy oczy niż eInk.
Po podłączeniu do monitora złączem USB-C (które może też działać jako DisplayPort) dało się obejrzeć odcinek „Fundacji” z Apple TV+ na dużym ekranie wprost z mini. Nawet zwykła przeglądarka internetowa zyskała na użyteczności, odkąd Safari nauczyło się obsługiwać pluginy (i jest nawet z czego wybierać) w iOS/iPadOS 15.
Do czego jeszcze użyjemy iPada mini dopiero się okaże – tak naprawdę właściwe testy dopiero zaczynamy.
Kamera
W porównaniu z możliwościami fotograficznymi iPhone’a 13 Pro, iPad mini potrafi niewiele – aparat z tyłu ma specyfikację akurat taką, aby sensownie zeskanować dokument czy awaryjnie zrobić zdjęcie; i nic więcej.
Znacznie większe wrażenie robi kamera przednia – to niby tylko 10 Mpix, ale z bardzo szerokim kątem widzenia – tak szerokim, że podczas zdjęć z użyciem całego sensora wprowadza ogromne zniekształcenia perspektywy.
Jej sensem istnienia nie jest jednak robienie zdjęć, tylko komunikacja – podczas rozmów w FaceTime algorytmy elegancko wykonują zbliżenie na rozmówcę, kompensując przemieszczanie się albo rozszerzając kadr, gdy znajdzie się w nim dodatkowa osoba – przetestowałem to z synem i działało to znakomicie: płynnie i naturalnie. Podoba mi się to tak bardzo, że pojawia się pytanie: dlaczego to nie jest standardem?
W stronę recenzji
iPad mini towarzyszy mi od 3 dni. Dziś go po raz pierwszy doładowałem po tym, jak bateria zjechała poniżej 25%. Nie widzę, póki co, by miał stać się dla mnie urządzeniem niezbędnym, choć może być bardzo użyteczny. Ma dużo zalet i parę wad.
Cenowo mini wypada tak sobie: 2599 złotych za najprostszy wariant z 64 GB pamięci i WiFi, 4199 złotych za wersję 256 GB cellular, do tego 619 złotych za Pencil i robi się z konkretna kwota.
Mamy jeszcze prawie dwa tygodnie, by zdecydować, czy to sprzęt dla nas.