Unia Europejska rozważa już zakaz sprzedaży aut spalinowych, który ma zostać wprowadzony w następnej dekadzie. Niestety, nie jesteśmy jeszcze gotowi na taką rewolucją w motoryzacji.
Nadjeżdża zakaz sprzedaży aut spalinowych
Przyszłość jest bezemisyjna i raczej nic wskazuje, aby miało się to zmienić. Według obecnych opinii, po drogach będą poruszać się auta czerpiące energię z dużych akumulatorów i niewykluczone, że również zasilane wodorowymi ogniwami paliwymi.
Dążenie do elektryfikacji widać już teraz. Rośnie liczba ładowarek, a producenci zaczynają wręcz zalewać rynek nowymi elektrykami. Dotyczy to nawet firm, które do niedawna swoje przychody opierały przede wszystkim na modelach spalinowych.
Cały proces przejścia na samochody bezemisyjne zamierza przyspieszyć Unia Europejska. Jak mogliśmy się wcześniej dowiedzieć, planowany jest zakaz sprzedaży aut spalinowych. Ma on wejść w życie już w 2035 roku i będzie dotyczył wyłącznie nowych samochodów.
Stacje ładowania to wciąż poważny problem
Co prawda, wspomniany zakaz ma obowiązywać za 14 lat, ale tak naprawdę czasu jest niewiele. Tym bardziej, że przed wieloma krajami członkowskimi jest mnóstwo pracy, aby przygotować infrastrukturę na zbliżającą się dużymi krokami elektryczną rewolucję.
Jak wynika z danych opublikowanych przez Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów (ACEA), istnieje ryzyko rozwoju „dwutorowej Europy” w dążeniu do elektromobilności. Bogatsze kraje nie powinny mieć problemu z wbudowaniem odpowiedniej liczby szybkich ładowarek. Gorzej jednak z pozostałymi państwami, w tym również z Polską.
Ponad 70% punktów ładowania w UE znajduje się na terenie zaledwie 3 krajów – Holandia, Francja i Niemcy. Należy zaznaczyć, że łącznie zajmują one około 23% powierzchni Unii Europejskiej. Co zresztą? Cóż, często jest naprawdę słabo. Przykładowo w Polsce znajduje się marne 0,8% wszystkich stacji ładowania.
Oczywiście planowany zakaz sprzedaży aut spalinowych powinien odczuwalnie przyspieszyć proces powstawania nowych punktów ładowania. Obawiam się jednak, że wyznaczony 2035 rok to zdecydowanie za wcześnie dla biedniejszych krajów. Czyżby kolejny, niekoniecznie przemyślany plan UE? Niewykluczone, że tak.