Jaki smartfon do 2500 złotych warto kupić? To nie jest pytanie, na które łatwo odpowiedzieć. Może zabrzmieć to nieco dziwnie, ale producenci z coraz większą chlubą wołają na swoje smartfony do 2500 złotych „średniopółkowce”. Jeszcze kilka lat temu, za tę samą kwotę można było sięgnąć po jednego z najlepszych flagowców…
Dziś jednak taka cena nie robi na nikim wrażenia, zwłaszcza, jeśli nowe urządzenia sięgają już granic 6000 złotych (tak jak np. Samsung Galaxy Note 20 Ultra chociażby).
Czy konsument pragnący wydać zaledwie, czy też może aż, 2500 złotych jest w stanie zaopatrzyć się w dobrej jakości sprzęt? Ależ oczywiście, że tak… o ile jesteśmy w stanie pójść na delikatne kompromisy.
Partnerem materiału jest Media Expert
iPhone SE
Obecni posiadacze iPhone’ów 7 i starszych, nie mają zbyt wielu wyborów, jeśli nie chcą przekroczyć kwoty 3000 złotych. Jedynym wyjściem jest tu sięgnięcie po iPhone’a SE, który wcale nie jest rozwiązaniem złym, a wręcz przeciwnie – to świetna maszyna, ale zamknięta w kopule kilkuletniego auta. W końcu różnice w wyglądzie pomiędzy takim iPhonem 7, 8, a SE są nieznaczne, ale tak jak w przypadku pierogów – ważne to co w środku, nie na zewnątrz.
Sercem tego telefonu jest chipset A13 Bionic, wsparty przez 3 GB pamięci RAM i – w zależności od wybranej wersji – 64, 128 lub 256 GB pamięci wewnętrznej. Jest iOS w wersji 13 (wkrótce 14 i znając Apple – dostaniemy kilka lat wsparcia aktualizacjami), dual SIM (z czego jedna karta musi być eSIM), Bluetooth w wersji 5.0, NFC (a zatem Apple Pay) i całość napędza malutka bateria o pojemności 1821 mAh.
Ogniwo jest zresztą jedną z największych pięt achillesowych tego modelu, o czym wspominała zresztą Kasia w recenzji iPhone’a SE i co mogę poświadczyć własnymi doświadczeniami.
Wróćmy jeszcze na zewnątrz. iPhone SE to konstrukcja dla osób lubiących małe telefony, na co wskazuje malutki wyświetlacz Retina IPS LCD o przekątnej 4,7 cala i rozdzielczości 1334 na 750 pikseli. Z przodu mamy do tego wielkie ramki ponad i pod ekranem, ale nie szkodzi to ogólnej kompaktowości. Z tyłu z kolei umieszczono jedyny aparat 12 Mpix ze „światłem” f/1.8 i optyczną stabilizacją obrazu. Kamerka do „selfiaków” to prosty sensor 7 Mpix o przysłonie f/2.2. Cała obudowa ma certyfikację IP67.
Xiaomi POCO F2 Pro
Blisko 2 lata temu na rynku ukazał się na rynku prawdziwy jednorożec – Pocophone F1, który pod względem specyfikacji (najmocniejszy na rynku Snapdragon <3) był ideałem, ale jednocześnie do bycia idealnym brakowało mu całkiem sporo. Model ten cieszył się na wielu rynkach sporym uznaniem, dlatego wcale nie dziwi mnie to, że Xiaomi stworzyło jego następcę, który bardzo na poważnie potraktował określenie „zabójca flagowców”.
POCO F2 Pro to prawdziwa gratka dla osób, które po prostu lubią cyferki w specyfikacjach. Snapdragon 865 jako serce, 6 lub 8GB pamięci RAM, a do tego 128/256 GB na dane w standardzie UFS 3.1. Jest Bluetooth 5.1, gniazdo mini jack, skaner linii papilarnych pod ekranem, NFC, Wi-Fi 6, dual SIM oraz Android w wersji 10 z nakładką MIUI 11. Cały telefon napędza z kolei akumulator o pojemności aż 4700 mAh, który wspiera ładowanie Quick Charge 4+. Brzmi imponująco, zwłaszcza w tej cenie.
Względem poprzedniego Pocophone’a poprawiono też materiały oraz ogólną jakość wykonania – zamiast wszędobylskiego plastiku, mamy szkło po obu stronach (Gorilla Glass 5) oraz metalową ramkę. Materiały te trzymają w ryzach ekran Super AMOLED o przekątnej 6,67 cala oraz rozdzielczości 2400 na 1080 pikseli. Na matrycy nie znajdziemy żadnego wycięcia, ponieważ kamerka 20 Mpix, f/2.2 wyjeżdża z górnej części obudowy.
Główny moduł fotograficzny, ten z tyłu, składa się za to 4 sensorów – głównego, szerokokątnego 64 Mpix z f/1.9, macro 5 Mpix z f/2.2, ultraszerokokątnego 13 Mpix z f/2.4 oraz tego odpowiedzialnego za nadanie obrazowi „głębi” – 2 Mpix z f/2.4. Żaden z aparatów nie ma jednak optycznej stabilizacji obrazu. Zabrakło też oficjalnej certyfikacji wodoszczelności.
Potencjalną alternatywą dla POCO F2 Pro jest też Realme X2 Pro, który jednak nie jest na ten moment łatwo dostępny w Polsce, ale należy chociaż o nim wspomnieć.
Xiaomi POCO F2 Pro w Media Expert
OnePlus Nord
OnePlus to marka, która do niedawna kojarzyła się z mianem „zabójcy flagowców”, czym producent szczycił się przez wiele lat. Wynikało to z bardzo przystępnej kwoty, na jaką wyceniano pierwsze sprzęty oraz oferowanej jakości i mocy, względem znacznie droższych urządzeń. Jednakże ceny kolejnych modeli OnePlus stopniowo rosły i tak doszliśmy do etapu, gdzie firma zrównała się z konkurencją, a taki OnePlus 8 Pro znajdziemy w sklepach od 4200 złotych. Seria Nord to pewnego rodzaju powrót do korzeni, choć bez podkopywania dołków flagowym modelom.
OnePlus Nord wyposażono w wyświetlacz Fluid AMOLED z przekątną 6,44 cala oraz rozdzielczości 2400 na 1080 pikseli, ze wsparciem HDR 10+, a także (po raz pierwszy w tym zestawieniu) odświeżaniu 90 Hz. Przód i tył urządzenia pokrywa Gorilla Glass 5 i telefon nie otrzymał oficjalnej certyfikacji wodoszczelności.
Smartfon napędza Snapdragon 765 z 6/8/12 GB pamięci RAM oraz 64/128/256 GB przestrzeni na dane (UFS2.1). System operacyjny to Android 10 z lekką nakładką OxygenOS w wersji 10.5.4. Jest też dual SIM, Bluetooth 5.1, NFC oraz czytnik odcisku palca pod ekranem. Zastosowany tu akumulator ma pojemność 4115 mAh i wspiera szybkie ładowanie, z czego 70% można naładować już w 30 minut. Warto tu też zaznaczyć, że OnePlus Nord wspiera 5G.
Co z aparatami? Tutaj mamy do czynienia z 4 modułami – głównym 48 Mpix ze światłem f/1.8 oraz optyczną stabilizacją obrazu, szerokokątnym 8 Mpix z f/2.3, macro 2 Mpix f/2.4 oraz sensorem „głębi” 5 Mpix z f/2.4. Selfie będziemy za to robić z poziomu dwóch kamerek – głównej, szerokokątnej 32 Mpix z f/2.5 i ultraszerokokątnej 8MP z f/2.5.
Jeśli jednak potrzebujecie prawdziwie flagowego doświadczenia, to możecie dorzucić zapłacić nieco więcej niż zakładają założenia tego artykułu – 2700 złotych i kupić sobie OnePlus 7 Pro, który teraz można dostać w takiej cenie.
Huawei P30 Pro
Huawei P30 Pro jest już blisko rok po premierze, ale jakby nie patrzeć to jeden z ostatnich telefonów tego producenta, który oficjalnie ma jeszcze wgrane usługi Google. Wszystkie modele od P40 wzwyż to wciąż świetne telefony, ale moim zdaniem działające na bardzo wybrakowanym Androidzie i przez to zwyczajnie trudno mi jest je polecać. Całe szczęście P30 Pro trzyma się do dzisiaj naprawdę dobrze i nadal jest to sprzęt godny zakupu.
Smartfon ten jest wyposażony w ekran OLED o przekątnej 6,47 cala oraz rozdzielczości 2340 na 1080 pikseli. Przód i tył to szkło, łączone przez metalowe obramowanie. Jest też oficjalna certyfikacja wodoszczelności w formie IP68.
P30 Pro napędza autorski procesor Kirin 980 i 6/8 GB pamięci RAM oraz 128/256/512 miejsca na dane użytkownika (UFS 2.1). Podstawowo telefon wyszedł z Androidem 9.0 z EMUI 10, ale dostał już swoją łatkę do Androida 10. Jest też Bluetooth 5.0, NFC, dual SIM. Bateria ma z kolei pojemność 4200 mAh i wspiera szybkie ładowanie – około 70% w 30 minut.
Aparaty to akurat bardzo mocna strona P30 Pro i prawdopodobnie to urządzenie o najlepszej jakości zdjęć w tym zestawieniu. Możecie zobaczyć, jak to wygląda w naszej recenzji. Za efekt ten odpowiadają 3 moduły – główny, szerokokątny 40 Mpix o „świetle” f/1.6 z optyczną stabilizacją obrazu, peryskopowy 8 Mpix z f/3.4 z optyczną stabilizacją obrazu oraz pięciokrotnym zoomem optycznym, a do tego ultraszerokokątny 20 Mpix z f/2.2.
Coś ponad 2500 złotych?
Oczywiście granica umowna 2500 złotych może zostać odpowiednio nagięta, jeśli możecie sobie pozwolić na to, żeby dorzucić stówkę czy dwie ekstra. Niestety, w kategorii 2500-3000 złotych nie ma jakichś specjalnie wyróżniających się propozycji, które przypadły mi do gustu na tyle, żeby móc je zarekomendować.
Na ten moment, z miejsca łatwo mi polecić LG Velvet (około 2600 złotych), a jeśli szukacie innego iPhone’a niż SE, to możecie spróbować szarpnąć się na model XR (około 2800 złotych)… i to by było na tyle.
Jeśli jednak macie jakieś dodatkowe propozycje, które mogły mi umknąć, to oczywiście dawajcie znać w komentarzach.
iPhone XR w Media Expert
Quo vadis, średnia półko?
Trzeba przyznać, że liczba zaprezentowanych tu modeli nie napawa optymistycznym nastrojem, ale też i producenci niespecjalnie często atakują ten pułap cenowy. To w sumie dość zabawne, że jest sporo telefonów w kategoriach do 1000 czy 1500 złotych, a reprezentantów „średniej półki” lub „średniej półki premium” już praktycznie nie ma, albo są to zeszłoroczne flagowce.
Nie ma pomostu, jest tylko budżetowy wóz i flagowy przewóz, bo dalej w sklepach wiszą już urządzenia, których cena często zaczyna się najczęściej cyfrą 4 z przodu, więc przeskok jest wręcz powalający. Widocznie potencjalny nabywca nie jest zainteresowany takimi urządzeniami, a jednak z racji rosnących cen flagowców, naturalnie robi się dla nich miejsce.
Jest jednak problem innego rodzaju – gdyby takie telefony istniały, to co producent miałby tam zaoferować? Wcielmy się w potencjalnego twórcę smartfonów.
Jeśli nie postawimy wyraźnej przepaści w technologii czy funkcjach między „średniopółkowcem” a flagowym doświadczeniem, to praktycznie sami krzywdzimy swoje portfolio. Gdybyśmy stworzyli świetny model za 2500-3500 złotych z dużą ilością ważnych dla konsumenta funkcji oraz mocną specyfikacją, to kto sięgnąłby po urządzenia za ponad 5000? To jest problem, z którym nikt jakoś nie decyduje się walczyć i prawdopodobnie wynika to po prostu z małego zainteresowania „średniakami premium”.
Zobaczymy jednak co przyniesie czas, ponieważ na ten moment znajdujemy się w okresie, gdzie premier technologicznych jest jak na lekarstwo. Kto wie, co producenci trzymają dla nas w swoich laboratoriach? Na ten moment ciężko jednak powiedzieć, żeby wybór w cenie do 2500 złotych był przytłaczający, choć nie jest też on okropny.