Rodzinę Galaxy S20 poznaliśmy w lutym bieżącego roku i od tamtego czasu na łamach Tabletowo pojawiła się recenzja najpotężniejszego modelu Samsung Galaxy S20 Ultra 5G oraz pośredniego, tj. Samsunga Galaxy S20+. Teraz nastał czas, żeby zapoznać się z najmniejszym przedstawicielem tegorocznej rodziny flagowców koreańskiego flagowca. Jak w moich rękach sprawdził się Samsung Galaxy S20?
Zanim przejdziemy do recenzji właściwej, zacznijmy od cyferek, czyli szczegółów dotyczących specyfikacji technicznej recenzowanego smartfonu.
Samsung Galaxy S20 – specyfikacja techniczna:
- wyświetlacz o przekątnej 6,2″, AMOLED, QHD+ (rozdzielczość 3200 x 1440 pikseli, 566 ppi), odświeżanie na poziomie 120 Hz z panelem dotykowym 240 Hz, pokryty Corning Gorilla Glass 6
- procesor Exynos 990 z ARM Mali-G77 MP11
- 8 GB pamięci RAM
- 128 GB pamięci wewnętrznej (dla użytkownika dostępne ok. 104 GB), obsługa kart pamięci do 1 TB
- Android 10 z One UI 2.1
- hybrydowy dual SIM (2x nanoSIM lub nanoSIM + slot kart microSD)
- NFC
- GPS, GLONASS, Galileo, Beidou, A-GPS
- dwuzakresowe Wi-Fi (802.11 a/b/g/n/ac/ax)
- Bluetooth 5.0
- aparaty tylne:
- ultraszerokokątny 12 Mpix f/2.2, bez OIS
- główny 12 Mpix f/1.8
- telefoto 64 Mpix f/2.0
- 3x zoom optyczny, 30x zoom cyfrowy
- nagrywanie wideo UHD 8K w 24 fps, slow motion 960 fps w HD lub 240 fps w FHD
- aparat przedni: 10 Mpix f/2.2
- ultradźwiękowy czytnik linii papilarnych w ekranie
- USB typu C (USB 3.2 Gen 1)
- głośniki stereo
- akumulator o pojemności 4000 mAh
- wymiary: 151,7 x 69,1 x 7,9 mm
- waga: 168 g
- IP68
Samsung Galaxy S20 w chwili publikacji recenzji kosztuje 3949 złotych.
Wideorecenzja
Wzornictwo i jakość wykonania
Zacznijmy może od tego, że Samsung Galaxy S20 jest dostępny w sklepach w trzech wariantach kolorystycznych – szarym, niebieskim i różowym. Tak się złożyło, że do mnie na testy trafił ten ostatni i chciałbym zacząć od krótkiego słowa na ten temat, jeszcze zanim odniosę się bardziej do ogółu urządzenia.
O tyle, o ile sam na pewno zdecydowałbym się na szarego Samsunga Galaxy S20, tak muszę przyznać, że „kolorowy” też prezentuje się bardzo dobrze. Sam róż jest delikatny, jakby pastelowy, a przy tym na całej powierzchni odbija światło we wszystkich kolorach tęczy, sprawiając wrażenie perłowego – mieni się pięknie, ale nie nachalnie. Pod kątem kolorów smartfon może naprawdę podobać się tym, którzy poszukują czegoś ciekawszego niż oklepane, bezpieczne kolory.
Pozwólcie, że poniżej podrzucę cytat Kasi wyrwany z recenzji Samsunga Galaxy S20 Ultra 5G – prawda, że kontrast między wizualnym dostosowaniem do potencjalnej grupy docelowej jest spory?
Samsung Galaxy S20 Ultra wizualnie może się podobać. Może trochę szkoda, że dostępny jest tylko w dwóch tradycyjnych wersjach kolorystycznych (czarnej i szarej), a mniejsze modele z serii Galaxy S20 również w ciekawszych, jak niebieska czy różowa. Rozumiem jednak, że najwyższym modelem z linii produktowej Samsung celuje głównie w biznesmenów, do których pastelowe barwy niekoniecznie przemawiają.
Dość jednak o kolorze, słowo należałoby powiedzieć o samej bryle. Na przedniej tafli smartfonu nie znajduje się, na pierwszy rzut oka, nic ciekawego, podobnie jest z dosyć bezpiecznymi bokami wykonanymi z metalowej ramki o kolorze nieco bardziej intensywnym niż szkło użyte do wykończenia plecków. Dopiero tył zwraca uwagę czymś, czego obecności nie da się nie odnotować – sporą wyspą z trzema aparatami i lampką błyskową. Cóż, nie jest ona aż tak duża, ale trzeba się do niej przyzwyczaić.
Moim zdaniem nie jest ona odczuwalna jako kłopot pod kątem wizualnym (choć może to kwestia przywyknięcia), jednak jest dosyć kłopotliwa pod kątem użytkowania telefonu bez etui. Samsung Galaxy S20 położony na stole opiera się po prostu na aparatach, co nie tylko budzi moje obawy odnośnie ich trwałości, ale urządzenie po prostu… gibie się wtedy na boki. Sama wyspa jest dosyć spora i ułożona asymetrycznie, jest jednak na tyle wąska, żeby nie stabilizować położenia telefonu.
Poza wyspą z aparatami wszystkie detale są właściwie subtelne i po prostu mogą się podobać, jednak bliższy rzut oka sprawia, że trudno nazwać smartfon nudnym. Samsung Galaxy S20 jest świetnie wykończony, właściwie każda krawędź jest delikatna i zaokrąglona, metalowa ramka przy przejściu na boczną krawędź zwęża się subtelnie, ale przy tym smartfon nie jest miałki, o czym zdaje się przypominać sprytne wykończenie na prawej krawędzi, tuż przy przyciskach, czy elegancko dobrane wcięcia w ramce na antenę. Samsung Galaxy S20 całym sobą mówi, że przy jego projektowaniu traktowano go jak flagowca, a nie jego niepełnoprawnego brata.
Skoro już przy krawędziach jesteśmy, to nie sposób nie wspomnieć o tym, co się na nich znajduje. Na górnej, poza jednym z mikrofonów, znajduje się szufladka zdolna do pomieszczenia dwóch kart SIM lub karty SIM w akompaniamencie karty microSD. Nic nie znajdziemy po lewej stronie, żeby na prawej krawędzi odnaleźć dwa przyciski – kolejno łączony do głośności oraz blokady.
Dolna krawędź skrywa kolejny z mikrofonów, umieszczone centralnie gniazdo USB typu C oraz jeden z głośników (ulokowany po prawej stronie patrząc od góry). Samsung Galaxy S20 ma jednak drugi głośnik, skryty pod górną częścią ekranu, który służy nie tylko do rozmów, ale również do odtwarzania multimediów. Przypomnę, że na żadnej z krawędzi nie uświadczymy 3,5-milimetrowego gniazda jack.
Samsung Galaxy S20 jest w zasadzie bezramkowy, a kiedy ekran jest wyłączony to mamy wrażenie, że wyświetlacz w istocie sięga samych metalowych ramek. W praktyce jednak jest otoczony niewielkim, czarnym, nieznacznie tylko grubszym od dołu, pasmem czarnego szkła.
Tafla ekranu jest przerwana wyłącznie przez otwór na przedni aparat, co ważne – w centralnej części. Co jeszcze ważniejsze – mniejszy niż w przypadku rodziny Galaxy S10 ;). Trzeba jednak mieć na względzie, że ten AMOLED-owy wyświetlacz jest nieco zagięty na rogach, co może spotkać się z niezadowoleniem niektórych. Nie jest to oczywiście krzywizna znana chociażby z Samsunga Galaxy S7 edge, a ledwie delikatne zaokrąglenie, które nijak nie przeszkadza w codziennym użytkowaniu, uatrakcyjniając jednak wygląd urządzenia.
Egzemplarz testowy dotarł do mnie bez żadnej folii zabezpieczającej i z zadowoleniem stwierdzam, że nadal zdaje się prezentować nieskazitelnie, musimy jednak mieć na względzie, że takie dodatki wizualne stanowią zagrożenie pod kątem nawet najdrobniejszych rys.
Wyświetlacz – najmniejszy Galaxy S20 ma wyświetlacz godny phableta
Samsung Galaxy S20 został wyposażony w 6,2-calowy wyświetlacz AMOLED, pokrywający mniej więcej 89,5% przedniego panelu. Przyznam szczerze, że smartfon o tych gabarytach w zasadzie mnie nie przekonuje. Mam wrażenie, że jest taki trochę „ni z gruchy, ni z pietruchy”. Część z Was być może kojarzy, że po krótkiej przygodzie z Samsungiem Galaxy S10e byłem bardzo zadowolony z obcowania z tak poręcznym telefonem. Jednocześnie nie mam nic przeciwko smartfonom większym, patelniom, choć wiem, że wielu osobom to nie odpowiada.
Samsung Galaxy S20 jest jednak moim zdaniem za duży, żeby doceniać go jako smartfon drobny czy poręczny, a przy tym za mały, żeby ten drobny dyskomfort gabarytowy był usprawiedliwiony zaletami dużego wyświetlacza. Oczywiście to nie jest tak, że czegokolwiek mi brakuje na 6,2-calowym panelu, ale skoro i tak jest tutaj trochę za dużo obudowy na wygodny chwyt jedną ręką, to wolałbym sięgnąć po model z plusem.
Samsung Galaxy S20 nie jest przerośnięty, jak na standardy współczesnych smartfonów – on jest przerośnięty, jak na najmniejszego przedstawiciela rodziny. Co do chwytu, to musimy sobie uświadomić również jedną rzecz – samo urządzenie jest smukłe, zaokrąglone i śliskie. Można się do tego przyzwyczaić, poza tym to aktualnie standard we flagowych modelach, ale warto mieć to gdzieś z tyłu głowy.
Mówiąc o gabarytach muszę wspomnieć o mojej drobnej niekompatybilności z Samsungiem Galaxy S20. Kiedy trzymam telefon pionowo jedną ręką, na przykład podczas wideorozmowy, to odruchowo podpieram go od spodu małym palcem. W przypadku telefonów nieco mniejszych palec ten naturalnie ląduje mniej więcej w rogu urządzenia. Samsung Galaxy S20 jest jednak na tyle subtelny i delikatny, że mimowolnie kieruję go bliżej środka tak, aby chwyt był odrobinę pewniejszy. W związku z tym, idealnie… zasłaniam zlokalizowany tam mikrofon.
Równie niepewny chwyt zyskuję, kiedy próbuję ten palec skierować na gniazdo USB typu C tak, aby nie zasłaniać mikrofonu. Przez chwilę chciałem złożyć to na karb niefortunnie położonego mikrofonu, ale uświadomiłem sobie, że w istocie, w LG G7 ThinQ jest on umiejscowiony bliżej gniazda ładowania, ale… o jakieś dwa milimetry. Niech więc będzie, że to wina filigranowej, śliskiej obudowy o niefortunnych gabarytach ;).
Każdy ma swój gust i zgodność wymiarów ze swoimi preferencjami musi ustalić sam, więc jeszcze raz dla przypomnienia – 151,7 x 69,1 x 7,9 mm. Wróćmy jednak do samego wyświetlacza, czyli prężącego się dumnie panelu AMOLED o rozdzielczości QHD+ i częstotliwością odświeżania 120 Hz. Czy raczej albo jednym, albo drugim, a często żadnym.
Z poziomu ustawień do naszej dyspozycji oddanych jest kilka interesujących opcji dotyczących wyświetlacza, skupmy się jednak na dwóch. W jednym oknie ustawiamy rozdzielczość ekranu – HD+, FHD+ lub QHD+, czyli – odpowiednio – 1600×720 pikseli, 2400 x 1080 pikseli oraz 3200 x 1440 pikseli. W innym zaś możemy wybierać między „standardowym współczynnikiem odświeżania” oraz „wysokim współczynnikiem odświeżania”, czyli 60 a 120 Hz.
Rzecz w tym, że jak podaje komunikat, wysoki współczynnik odświeżania nie jest obsługiwany w WQHD+. Oznacza to więc, że albo mamy 60 Hz i 566 ppi, albo 120 Hz i 425 ppi – oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby „zejść niżej” w celu zaoszczędzenia energii. Wrócimy do tego później, ale najpierw słowo o wyższym odświeżaniu.
Po raz pierwszy mam przyjemność korzystać ze smartfonu z odświeżaniem 120 Hz nieco dłużej i muszę przyznać – wizualnie to naprawdę robi robotę. Immersja zdaje się być lepsza, wszystko wygląda płynnie, miło dla oka i potrafi zrobić wrażenie, zwłaszcza, jeśli zestawimy to ze „standardowym” wyświetlaczem.
Realne użytkowanie zmusza jednak do skuszenia się na standardową częstotliwość odświeżania – nie dość, że wybranie 120 Hz znacząco skraca czas pracy na baterii oraz powoduje nagrzewanie się telefonu, to przy standardowym użytkowaniu nie wnosi aż tak wiele. Za mało, żeby rezygnować z dodatkowego czasu pracy.
Tym samym 120 Hz staje się dla mnie wyłącznie ciekawostką, ewentualnie funkcją uruchamianą w razie chęci pogrania w jakąś mobilną, nieco bardziej wymagającą grę. Przyznam szczerze, że sam parę tytułów wspierających 120 Hz pobrałem wyłącznie na potrzeby recenzji – sam nie sięgam po smartfonowe produkcje, a jeśli już, to raczej po te mało wymagające.
Mam jednak pewne zastrzeżenia od strony oprogramowania, choć w ogólnym ujęciu nakładkę One UI uważam za rewelacyjną. Gdy korzystamy z trybu FHD+ możemy łatwo przełączyć się na częstotliwość odświeżania 120 Hz – to jest chyba jasne. Gdy korzystamy z QHD+, to funkcja ta jest „wyszarzona” i niedostępna – trzeba zrobić parę dodatkowych kliknięć, aby najpierw ustawić obsługiwaną rozdzielczość.
Kiedy jednak korzystamy z częstotliwości odświeżania 120 Hz i chcemy włączyć wyższą rozdzielczość, to możemy to zrobić – choć smartfon oczywiście zakomunikuje przełączenie na FHD+ ze względu na brak wsparcia dla współdziałania tych ustawień. Szkoda, że w tę stronę – moim zdaniem realny i pożądany scenariusz użytkowania, to QHD+ i 60 Hz na co dzień, które przełącza się na FHD+ i 120 Hz w przypadku chęci zagrania w mobilną strzelankę.
Rozumiem, że zmiana parametrów wpływa na czas pracy na baterii, do czego wrócimy później. I choć jest to ciężki orzech do zgryzienia, to widzę proste rozwiązanie, które nieco ułatwiłoby mi przełknięcie tego kompromisu – dostęp do ustawień rozdzielczości i częstotliwości odświeżania obrazu z poziomu paska Szybkiego dostępu.
Przycisk rozdzielczości włączony mógłby „aktywować” nam rozdzielczość QHD+, wyłączony zaś wracać do FHD+ (użyteczności rozdzielczości HD+, poza walką o każdą jednostkę energii w sytuacji wyjątkowej, nie dostrzegam). Przycisk dotyczący ekranu mógłby natomiast „aktywować” 120 Hz. Do pełnego ideału brakowałoby jeszcze tylko, żeby obie funkcje mogły ustawiać się jako nadrzędne w zależności od tego, na którą z nich klikniemy – nie tak, jak działa to teraz.
W ten sposób można byłoby swobodnie korzystać z FHD+/60 Hz do codziennej pracy (w celu zaoszczędzenia energii), a przy tym łatwo przełączać się zarówno na QHD+ w przypadku chęci obejrzenia filmu, zdjęć czy pracy z tekstem o niewielkiej czcionce, jak i 120 Hz w razie uruchamiania jakiejś gry czy też chęci „zmarnowania” odrobiny energii na rzecz ładnego interfejsu.
W aktualnej sytuacji okazuje się, że Samsung Galaxy S20 pracował u mnie głównie na rozdzielczości FHD+ przy 60 Hz, bo tak było najwygodniej (również ze względu na baterię). Wychodzi więc na to, że nie wykorzystywałem ani jednej z topowych cech wyświetlacza.
Odchodząc od tego tematu, warto byłoby powiedzieć co nieco o samym wyświetlaczu AMOLED, którego zwolennikiem jestem już od paru dobrych generacji. Wyjątkowo cieszy mnie więc głębia czerni (zwłaszcza, że jestem fanem zarówno AoD, jak i ciemnego motywu – tutaj wygląda to znacznie lepiej niż na prywatnym LG G7 ThinQ), jestem także pogodzony ze sztucznym podbijaniem kolorów. Cóż, nie mam nic przeciwko temu, żeby smartfon obrazki prezentował efektownie, a nie naturalnie – zwłaszcza, że można to dopasować w poziomu ustawień.
Niemniej, wyświetlaczowi z Samsunga Galaxy S20 zwyczajnie nie da się odmówić tego, że jest świetny. Maksymalna jasność zachwyca, podobnie jak głębia czerni, a pozostałe parametry są co najmniej bardzo dobre. Po każdej krótszej lub dłuższej przygodzie z AMOLED-em przypominam sobie, dlaczego tak wielu osób plasuje tę technologię nad popularnymi IPS-ami, a Galaxy S20 jest świetnym reprezentantem tej myśli.
Samsung Galaxy S20 oferuje filtr światła niebieskiego, możliwość wyboru trybu ekranu (czyli „złagodzenie” cukierkowatości wyświetlacza AMOLED, kontrola balansu bieli wraz z manipulacją koloru), nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby skorzystać z gestów zamiast standardowych przycisków na dolnej belce.
Podobnie zresztą jak Kasia, niemal po trafieniu urządzenia w moje ręce pokusiłem się o tryb ciemny oraz gesty, a krótkotrwałe próby sprawdzenia pozostałych opcji natychmiast kończyły się fiaskiem. Ze swojej strony pozwolę sobie jeszcze wyróżnić opcję zwiększenia czułości dotyku (może być przydatna w przypadku szkieł czy folii), ochronę przed przypadkowym dotknięciem (funkcja częściej irytująca niż przydatna), konfigurowalny Always on Display oraz Ekran krawędziowy. Ten ostatni to nie tylko panel przy krawędzi z przydatnymi narzędziami czy wybranymi aplikacjami, ale także podświetlanie krawędzi w razie przyjścia powiadomienia.
Na samym końcu gwoli ścisłości dodam, że nie uświadczyłem żadnej wady ekranu.
Działanie i oprogramowanie – Samsung Galaxy S20 przypomniał mi, dlaczego lubię One UI
Samsung Galaxy S20, choć jest najmniejszym przedstawicielem rodziny koreańskich flagowców, to pod kątem specyfikacji jest flagowcem pełną gębą. Za płynną pracę całości odpowiada procesor Exynos 990 z ARM Mali-G77 MP11, który – co by nie mówić – radzi sobie rewelacyjnie. Wiele osób słusznie punktuje, że jeszcze lepszym wyborem byłby Snapdragon ze stajni Qualcomma, ale od strony płynności działania temu układowi nie można zarzucić nic – co innego w testach syntetycznych, ale o tym za chwilę. Żadnego problemu nie sprawił też multitasking, a to za sprawą 8 GB pamięci RAM. Więcej niż wystarczająco.
Część z Was na pewno jest zainteresowana tym, jak Samsung Galaxy S20 wypadł w benchmarkach – poniżej możecie rzucić okiem na wszystkie wyniki oraz zrzuty ekranu ze stosowanych aplikacji. Początkowo chciałem zestawić te wyniki z tym, co oferuje Samsung Galaxy S20 Plus, ale… zobaczcie sami. Rzutem na taśmę dodaję rezultaty z AndroBench – tak, żeby nie mnożyć galerii i tabelek.
Nawet przy najlepszym z wyników nie udało mi się przekroczyć rezultatu, jaki osiągają ludzie na poprzedniej generacji! Co ciekawe, ten pomiar miał najlepszy wynik dla testu pojedynczego, ale najniższy dla wielu rdzeni. Historia pomiarów pokazuje zaś, jak bardzo nagrzewanie się smartfonu potrafi wpłynąć na wyniki benchmarków. Przyznam szczerze, że zupełnie nie wiem jak się do tego odnieść. Poniżej rezultaty z benchmarku 3DMark w trybie Sling Shot Extreme.
Cóż, rezultaty z benchmarków są… co najwyżej dobre. Po flagowcu można byłoby oczekiwać czegoś więcej, prawda? Nie wiem jak się do tego odnieść – w codziennym użytkowaniu smartfon zachowuje się, jak na flagowca przystało. Moje podejrzenia kierują się w stronę throttlingu – smartfon po benchmarkach potrafił być odczuwalnie ciepły, znacznie bardziej niż przy nawet intensywnym, ale niesyntetycznym użytkowaniu. Być może to właśnie temperatura aż tak zaniża rezultaty?
Jeśli wśród czytelników jest ktoś, kto korzysta z Samsunga Galaxy S10 oraz Samsunga Galaxy S20, to będę bardzo wdzięczny za podrzucenie w komentarzu Waszych rezultatów z powyższych testów syntetycznych. Wtedy rozwieją się wątpliwości czy takie efekty są powtarzalne na wszystkich egzemplarzach.
No dobrze, zostawmy benchmarki, przejdźmy do warstwy systemowej. Choć sam na co dzień korzystam z nakładki LG, i jestem z niej w gruncie rzeczy całkiem zadowolony, to każda styczność z flagowcami Samsunga przypomina mi, że od strony użytkowej One UI jest wręcz świetny. Nakładka producenta w wersji 2.1 nie tylko jest bardzo ładna i funkcjonalna, ale zapewnia responsywną, niezakłóconą żadnymi problemami pracę smartfonu.
Skoro jednak przy użytkowaniu jesteśmy, to dość tej słodyczy. Choć rzeczywiście, płynność pracy nie pozostawia absolutnie nic do życzenia, to nieco inaczej jest z kulturą pracy. Smartfon po prostu się… grzeje. W przypadku częstotliwości 60 Hz problem nie jest aż tak dokuczliwy, choć nadal odczuwalny w przypadku intensywnego czy dłuższego wykorzystywania smartfonu, ale w przypadku odświeżania na poziomie 120 Hz właściwie nie ma chwili, żeby złapany smartfon nie był choć trochę ciepły.
To karygodny błąd i, choć telefon „nie parzy”, to jest to duży dyskomfort, a dodatkowo nagrzewanie się negatywnie wpłynie na żywotność urządzenia na jednym ładowaniu (do tego wrócimy później). Ogromny minus w sekcji dla Samsunga Galaxy S20, jeśli chodzi o parametr „codzienne użytkowanie”. Mam nadzieję, że producentowi uda się jakoś powalczyć z tym problemem wraz z następnymi aktualizacjami.
Jeśli jednak „zejdziemy” na odświeżanie 60 Hz i odstawimy na chwilę w niepamięć temperatury w chwilach intensywnych, Samsung Galaxy S20 sprawdza się rewelacyjnie. Nie ma mowy o jakichkolwiek zadyszkach, nie trzeba wspominać, że nie trzeba czekać ani na ładowanie się aplikacji, ani na wczytanie ich w przypadku przełączania się między nimi. Wszystko działa jak należy, a przez cały okres testów nie uświadczyłem ani jednej chwili krótkiego zamyślenia czy spowolnienia.
Jak już wspomniałem, bardzo lubię One UI 2.1. Niemniej jednak, trochę szerzej na jego temat wypowiadała się Kasia w przywoływanej już kilkukrotnie recenzji Samsunga Galaxy Ultra S20 5G – odsyłam Was tam, jeśli jesteście zainteresowani nowymi funkcjami, takimi jak Tryb skupienia oraz Music Share. Przyznam się szczerze – przez cały okres testów nie skorzystałem z nich ani razu w warunkach naturalnych. Podobnie było z Bixby – przyzwyczaiłem się już do Asystenta Google i zdecydowanie wolałbym jego wywoływać za pomocą bocznego przycisku. Chciałbym jednak na krótką chwilę zwrócić Waszą uwagę na tenże przycisk boczny.
Na pewno pamiętacie, że wraz z premierą Samsunga Galaxy S8, producent zdecydował się na wprowadzenie dedykowanego przycisku Bixby. Myślę jednak, że części z Was mogło umknąć, że teraz przycisk boczny jest tylko jeden i to on odpowiada za wywoływanie tego asystenta (oraz inną, wybraną przez nas funkcję). Menu zasilania można wywołać poprzez długie przytrzymanie przycisku bocznego (tudzież przycisku zasilania, jak zwał tak zwał) z przyciskiem do obniżania poziomu głośności – odnotuję jeszcze, że krótkie przyciśnięcie tej kombinacji wywoła zrzut ekranu.
Jeszcze zanim zakończymy – jest jedna funkcja, której chciałbym się przyjrzeć, a mianowicie Napisy na żywo. Z poziomu panelu szybkich ustawień możemy ją włączyć, a Samsung Galaxy S20 będzie wtedy analizował odtwarzane multimedia i w czasie rzeczywistym „dorabiał” do niego napisy. Całość oczywiście działa wyłącznie w języku angielskim, ale stwierdzam, że… nawet działa. Jednak o tyle, o ile z recenzjami na YouTube radził sobie całkiem przyzwoicie, tak przy muzyce ze Spotify musiałem ograniczyć się do (Muzyka), ewentualnie wzbogaconego o (Klaskanie) w przypadku co wyraźniejszych werbli, sporadycznie pojawiały się pojedyncze słowa czy wersy.
Samą funkcję na ten moment traktuję raczej jako ciekawostkę, która póki co radzi sobie pokracznie. Niemniej warto mieć ją z tyłu głowy – biorąc pod uwagę rozwój technologii rozpoznawania mowy być może za parę lat z Napisów na żywo będziemy korzystali nagminnie?
Zaplecze komunikacyjne
Nie wiem dla kogo jest to realnie wadą, ale odnotujmy to wyraźnie – Samsung Galaxy S20 nie wspiera sieci 5G, w przeciwieństwie do większego brata (opcjonalnie) czy wariantu Ultra, choć i tam wsparcie to jest ograniczone. Powiedzmy jednak, że to raczej notka „na przyszłość” – 5G w Polsce dopiero powoli rusza, a do jej obsługi i tak trzeba mieć specjalną kartę SIM.
W pozostałych aspektach jednak nie ma na co narzekać. Wszystkie moduły łączności są wymienione na liście dotyczącej specyfikacji technicznej, podsunę więc tutaj wyłącznie wsparcie dla VoWiFi i VoLTE. Nie mam zarzutów ani do jakości rozmów, która jest rewelacyjna, ani do stabilności wszystkich pozostałych połączeń.
Jeśli w temacie zaplecza komunikacyjnego jesteśmy, to odrobinę uwagi chciałbym poświęcić funkcji Samsung DeX w kontekście Samsunga Galaxy S20. Nie będzie tego zbyt wiele – w zasadzie to zasługiwałoby na osobną recenzję, niemniej… pozornie nieprzydatna funkcja kilkukrotnie okazała się być nieoceniona. Zastosowań może nie jest wiele, ale DeX bardzo przekonał mnie do siebie kilkukrotnie, kiedy potrzebowałem skorzystać z narzędzia dostępnego tylko na Androida w stacjonarnych warunkach. To nie tylko dużo wygodniejsze, ale też prostsze niż wykorzystywanie emulatora systemu Android, po którego chcąc nie chcąc czasami zdarzało mi się sięgać.
Zważywszy na fakt, że mój laptop ma gniazdo USB typu C, a więc do funkcji DeX wystarczy mi standardowy kabel z ładowarki, bardzo pozytywnie odebrałem tę możliwość. Wrócimy do tego jeszcze przy okazji baterii, ale zwrócę na to uwagę już teraz, skoro zagaiłem temat. Dołączona do zestawu 25-watowa ładowarka modułowa składa się, oprócz samej „wtyczki”, z przewodu obustronnie zakończonego USB typu C. Od niedawna nie jest to dla mnie kłopotem, ale wcześniej bywało z tym różnie – jakby nie patrzeć, standardowe USB typu A nadal jest bardziej powszechne i nie zapowiada się na jakieś masowe odchodzenie od tego gniazda.
Spis treści:
1. Design. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
2. Audio. Biometryka. Czas pracy. Aparat. Podsumowanie