Przygotowując się do recenzji Call of Duty: Modern Warfare poświęciłem czas na krótkie przypomnienie sobie jej dwóch poprzednich części, które – moim zdaniem – były kamieniami milowymi w rozwoju gier typu FPS. Oryginalny CoD, umiejscowiony w realiach II wojny światowej oraz czwarta część gry, czyli pierwszy Modern Warfare to pozycje, które na zawsze zmieniły branżę gier komputerowych, kładąc podwaliny pod kolejne epoki rozwoju pierwszoosobowych strzelanek. Następne części CoD, prawdę powiedziawszy, uchodziły w tłumie. Gra, z którą zapoznawałem się przez ostatnich kilka dni ma ambicje, by wrócić do korzeni swoich dwóch genialnych poprzedniczek i na nowo stać się niedoścignionym wzorem dla konkurencji.
Decydując się na nadanie najnowszej części Call of Duty podtytułu Modern Warfare Activision wywołało oczywiste skojarzenia z czwartą odsłoną serii, a zarazem pierwszą, której akcja dzieje się w realiach współczesnych konfliktów zbrojnych. Podejmując taką decyzję producenci musieli być wyjątkowo pewni siebie, nawiązali wszak do tytułu, który zasłynął wprost genialnym klimatem i świetną fabułą. Co najważniejsze, grywalność pierwszego MW była niesamowita – gra wprost zachęcała by spędzać w jej towarzystwie długie godziny. Po rozegraniu kampanii dla jednego gracza na wszystkich możliwych poziomach trudności (była tak wciągająca, że powodowała uśmiech na samą myśl o jej ponownym rozegraniu, a misja rozgrywająca się w Prypeci stała się jedną z ikonicznych lokalizacji dla całego gatunku strzelanek), przychodził czas na grę wieloosobową, w której można było zatracić się na długie godziny, dni, tygodnie czy nawet miesiące.
Od tego momentu na całym rynku FPS-ów zapanowała stagnacja. Kolejne Modern Warfare były po prostu odgrzewanymi kotletami i nie wyróżniały się niczym szczególnym. Dość powiedzieć, że najciekawsza recenzja trzeciej części dostępna na polskim YouTube została nagrana w ślonskiej godce i mimo że była stricte freakowa, w pełni oddawała obecne odczucia graczy względem Call of Duty.
W kolejnych latach było tylko gorzej. Tryby rozgrywki dla jednego gracza traktowano po macoszemu. Były krótkie, sztampowe, nudne i nikomu niepotrzebne. Wszystko po to, by gracz odklepał je jak najszybciej i przeszedł do rozgrywki wieloosobowej, stając się dla wydawcy dojną krową. Dodatkowe wyposażenie, loot boxy, skórki na broń, modyfikacje ekwipunku i postaci, a wszystko to słono wycenione z chęci dalszego zwiększania zysków producentów. Gracze płacili i płakali, trwając w nadziei na powrót lepszych czasów i siarczyście przeklinając pod nosem wszystkich odpowiedzialnych za to, co stało się z ich ulubionymi grami w ostatnim czasie.
Wielkość problemu dostrzegli twórcy, producenci i wydawcy gier, dlatego nie chcąc pozostawać dłużej w niełasce graczy, postanowiono wrócić do korzeni. Jako pierwsze dłoń w geście pojednania wyciągnęło Activision, zapowiadając najnowsze Call of Duty, w którym:
- gracze dostaną dłuższy, wciągający i rozbudowany tryb rozgrywki dla jednego gracza;
- rozgrywka dla wielu osób będzie szybka, dynamiczna i (w końcu) międzyplatformowa;
- nie będzie loot boxów;
- całą zawartość mającą wpływ na przebieg rozgrywki można odblokować wyłącznie grając;
- płatne przedmioty nie modyfikują nic poza wyglądem – pozostają obojętne dla przebiegu rozgrywki;
- przed dokonaniem zakupu każdy zainteresowany będzie mógł wziąć udział w beta testach, gdzie zapozna się z możliwościami gry i pomoże w jej udoskonaleniu na etapie finalizacji prac.
Mając na uwadze zmianę postawy twórców na bardziej prokonsumencką, czekałem na możliwość osobistej weryfikacji poczynań autorów. Udostępniona publiczna beta tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że wszystko idzie w dobrą stronę. Pozostawało tylko mieć nadzieje, że przez te kilka tygodni nikt niczego nie zepsuje, a świetna zapowiedź, która tak rozbudziła oczekiwania graczy, okaże się zwiastunem powrotu tego, co w Call of Duty lubimy najbardziej. Trwając w tej nadziei zainstalowałem i uruchomiłem grę, by po pierwszych kilku godzinach zmagań móc odetchnąć z ulgą i szepnąć król wrócił.
W końcu fajny tryb single player
Tryb dla jednego gracza jest tą częścią najnowszego Modern Warfare, której wyczekiwałem najbardziej. Instalując grę marzyłem o długim, pasjonującym scenariuszu, który wzbudzi we mnie niepohamowaną chęć przejścia całej kampanii jednoosobowej za jednym podejściem. Okazało się, że będzie to trudne, nie dlatego, że jest nudna, ale wręcz przeciwnie! Trzyma w napięciu od pierwszych chwil, kiedy to poznajemy tło konfliktu, w którym będziemy uczestniczyć. Standardowo główne strony konfliktu utożsamiać można z USA i Rosją (ze względu na trwającą wojnę handlową spodziewałem się, że będą to, dla odmiany, Chiny, jednak prawdopodobnie tamtejszy rynek jest na tyle istotny, że nie ryzykowano niższej sprzedaży czy wręcz jej zakazu). Istotny jest również udział ugrupowań terrorystycznych z Bliskiego Wschodu, które próbują skorzystać z zastanej sytuacji i zdobyć dla siebie jak najwięcej, posługując się wyjątkowo brutalnymi metodami.
O ile twórcy gry starali się zachować poprawność polityczną, o tyle miejscami gra wręcz krzyczy nawiązaniami do konkretnych, współczesnych konfliktów zbrojnych, dając jasno do zrozumienia, o której sytuacji mowa. W wymyślonym przez autorów kampanii scenariuszu znajdziemy nawiązania do ataków terrorystycznych na zachodzie Europy, wojny z terrorystami w Syrii, użycia broni biologicznej przez Saddama Husseina, interwencji ZSRR w Afganistanie czy wojny w Zatoce Perskiej. Odniesienia do rzeczywistych były na tyle sugestywne, że w momencie powstawania niniejszej publikacji pojawiły się pierwsze protesty, a ograniczenia w sprzedaży gry wprowadzono, między innymi, w Rosji.
Sama kampania indywidualna wydaje się mieć uniwersalne przesłanie. Stara się być apelem do wszystkich skonfliktowanych stron o powstrzymanie prowadzonych obecnie działań wojennych. Twórcy gry często wyjątkowo realistycznie i brutalnie pokazują rzeczywistość wojny i fakt, że zawsze pojawiają się jednostki i ugrupowania chcące wykorzystać sytuację do zaprowadzenia własnych, często autorytarnych i nieludzkich rządów. Grając w kampanię jednoosobową miałem wrażenie, że twórcy gry chcą pokazać, jak może wyglądać świat, jeśli dopuścimy do dalszej eskalacji przemocy.
Tyle w kwestii fabuły. Co do wrażeń z rozgrywki… jest po prostu bardzo, bardzo dobrze! Wartka akcja dzieje się od początku do końca kampanii, pomimo że czasem trzeba przetransportować z miejsca na miejsce kilka pustaków. Jak to w przypadku Call of Duty, realizm zachowań i inteligencja wirtualnych przeciwników nie jest mocną stroną, jednak w żaden sposób nie odbiera to przyjemności z gry. Tę potęguje za to świetna grafika, efektowne rozbłyski światła, piękne krajobrazy i szczegółowość, z jaką odwzorowano dostępne wyposażenie. Po udanym strzale aż chce się, niczym kowboj w klasycznym westernie, zdmuchnąć wirtualny dymek wydobywający się z lufy.
Przykładem fantastycznie odwzorowanej lokalizacji jest misja w Londynie, w której wcielamy się w rolę antyterrorysty. Moment ataku terrorystycznego, w którym każdy jest zdezorientowany, cywile panikują, a terroryści nacierają chaotycznie ze wszystkich stron wydaje się być do bólu realistyczny.
Filmowe przerywniki, co najważniejsze, nie przynudzają i nie są przydługie. Można się z nich nieco dowiedzieć o sytuacji, w jakiej przyszło nam walczyć, a jeśli ktoś nie ma ochoty oglądać – może skorzystać z opcji pominięcia. Ja nie skorzystałem z niej ani razu – chciałem, żeby to gra prowadziła mnie przez kolejne rozdziały fabuły.
Reasumując – w kwestii trybu dla jednej osoby najnowsza odsłona Call of Duty bardzo skutecznie nawiązała do pierwszej i czwartej części. Dynamiczna akcja, intrygujący scenariusz, porywające efekty graficzne, cóż nam więcej do szczęścia potrzeba?
Taki multiplayer to ja rozumiem!
Ano potrzeba co najmniej równie dobrego trybu dla wielu osób. Tak się składa, że i tutaj magicy z Infinity Ward odwalili kawał dobrej roboty. Na tyle dobrej, że mam ochotę skończyć tę recenzję w tym momencie i wrócić na wirtualne pole bitwy. Obawiam się, że nikt z osób odpowiedzialnych za dział gamingowy w redakcji nawet by tego nie zauważył, za to z dużą dozą prawdopodobieństwa spotkalibyśmy się na serwerach gry.
W trybie mutliplayer do wyboru mamy 6 rodzajów wirtualnej zabawy. Szybka gra to nic innego, jak dołączenie do losowej, aktualnie trwającej gry, bez możliwości wyboru rodzaju. Wojna naziemna to podstawowy, najważniejszy model gry, w którym walczymy z innymi graczami na wirtualnym polu bitwy. Na mapach nie brakuje przestrzeni, ciekawe lokalizacje zachęcają do odbijania kolejnych, wrogich posterunków, a od gracza wymaga się zarówno celnego oka, jak i umiejętności myślenia taktycznego oraz przewidywania wydarzeń.
Strzelanina to szybkie mecze na bardzo ograniczonym terytorium, gdzie gra się do pięciu wygranych. Walczymy w niewielkich grupach, a naszym zadaniem jest unieszkodliwić przeciwnika, zanim ten unieszkodliwi nas. Proste, szybkie, efektowne, w sam raz na nieco krótsze posiedzenie przed komputerem czy konsolą.
Deathmatch to tryb, którego zasad nikomu wyjaśniać nie trzeba. Każdy na każdego, totalna rozwałka, zawodnicy z największą ilością zabójstw wygrywają. Najszybszy, ale też najbardziej zakręcony tryb multiplayer, w którym nie ma czasu na myślenie, trzeba strzelać do wszystkiego co się rusza, a po trafieniu jak najszybciej wrócić na pozycję i dalej strzelać. Trup ściele się gęsto i zdarza się nie dotknąć nawet klawiatury po respawnie, a dostajemy po raz kolejny. Zdecydowanie najbardziej rozrywkowy z dostępnych modeli zabawy.
W trybie realizm walczymy z innymi graczami nie korzystając z podpowiedzi interfejsu graficznego. Nie ma mapy, kompasu, ilości amunicji, wszystko jak na prawdziwym polu walki. Osobiście uważam, że ten rodzaj zabawy dodano nieco na siłę i nic by się nie stało, gdyby w grze go zabrakło. Traktuję go jako ciekawostkę, dodatek do gry i zapewne nie jestem w tym myśleniu odosobniony.
Mecz prywatny to po prostu rozgrywka na własnych zasadach, nic dodać, nic ująć, tylko grać.
W osobnym miejscu menu znajdują się operacje specjalne, czyli gra wieloosobowa przeciwko komputerowi. To również ciekawa opcja do ogrania, łącząca elementy fabularne z trybem multiplayer. Naturalnie, cała rozgrywka została pozbawiona wątków politycznych, lokacjom i zwaśnionym stronom nadano fikcyjne nazwy, jednak… rzućcie okiem na poniższy kadr. Bardzo charakterystyczne miejsce wprost krzyczy, że nie znajdujemy się w fikcyjnym mieście o nazwie nadanej przez twórców gry, tylko w ukraińskim Doniecku, a konflikt, w którym bierzemy udział, to wojna o Donbas. Podobnych smaczków jest zresztą dużo więcej.
W kwestii jakości rozgrywki – nie mam nic do zarzucenia. Każdy miłośnik FPS-ów znajdzie tu coś dla siebie. Jest bardzo dynamiczna akcja bez czasu na jakiekolwiek kalkulacje, są szybkie potyczki, są misje bardziej taktyczne na większych mapach – do wyboru, do koloru. Fizyka gry, jak to w CoD-ach, nie jest zbyt realistyczna, ale za to bardzo dobrze opracowana, co sprawia, że gra potrafi dostarczyć wiele przyjemności. Specyficzny klimat Call of Duty odzyskał dawny blask niczym wąs kapitana Price’a, a całkowity brak loot boxów i płatnej zawartości wpływającej na przebieg rozgrywki sprawia, że kwota, którą musimy wydać za najnowsze Modern Warfare (264,99 zł za wersję na Xbox One i PS4 w momencie pisania recenzji), jest jakby mniej odczuwalna.
Już grasz, czy dopiero zamówiłeś?
Napiszę to jeszcze raz, wielkimi literami: KRÓL WRÓCIŁ! Call of Duty: Modern Warfare a.d. 2019 zawiera wszystko to, za co pokochaliśmy pierwszą część z tym samym podtytułem. Świetna kampania jednoosobowa, wciągający multiplayer, efekty graficzne i dźwiękowe budujące klimat rozgrywki jak w żadnej z konkurencyjnych pozycji. Tym tytułem seria Call of Duty zapewniła sobie rynkową egzystencję na wiele kolejnych lat.