Tak, jestem hipokrytą i to sporym. Jeszcze parę miesięcy temu mówiłem, że w najbliższym czasie nie zdecyduję się na zakup MacBooka i wzbraniałem się od komputerów Apple… a dziś piszę ten tekst na świeżutkim modelu Air z 2018, którego nabyłem 2 tygodnie temu. Ale wiecie co? W sumie patrząc teraz na ten produkt z perspektywy użytkownika, nawet mi z tym dobrze.
Od momentu publikacji tamtego tekstu, czyli od sierpnia 2018 roku aktywnie szukałem mobilnego komputera. W mieszkaniu mam całkiem mocną jednostkę stacjonarną, która świetnie radzi sobie z grami wideo i innymi, wymagającymi zadaniami. W końcu rendering wideo czy jakaś niezbyt kosmiczna wirtualizacja nie jest mu straszna. Dlatego też moim celem nie było znalezienie przenośnego centrum dowodzenia, które swoją mocą zastąpiłoby tradycyjnego PieCa. Bardziej zależało mi na zakupie poręcznego i w miarę niezawodnego urządzenia, które stanowiłoby uzupełnienie mojej lokalnej maszyny.
Gdzieś tam na horyzoncie szykują mi się studia, miło jest napisać coś dla Was w pociągu czy autobusie, a i dobrze też zapoznać się z materiałami z pracy czy przygotować jakieś prezentacje będąc poza biurem. Fajnie byłoby czasem zmontować jakiś filmik w Full HD, a i w niedalekiej przyszłości planuję odświeżyć podstawy programowania i pobawić się w pisanie jakichś niewygórowanych projektów (a nawet, jakby zamieniły się one w wielką bestię, zawsze mógłbym je dokończyć na stacjonarnym komputerze). Jak sami widzicie, moich wymagań nie jest trudno spełnić i udaje się to większości współczesnym ultrabookom, nawet tym w tańszych konfiguracjach. A jednak miałem przez większość czasu spore problemy ze znalezieniem modelu odpowiedniego dla siebie.
Przez moje ręce przewinęło się do tej pory całkiem sporo ultrabooków i do każdego zawsze miałem jakieś „ale”. Jeden za ciężki, drugiemu bateria działała zbyt krótko, a trzeci nagrzewał się i wył jak szalony podczas korzystania z przeglądarki internetowej. Ich cena wcale nie różniła się znacząco od MacBooka, więc siłą rzeczy mój wzrok zawsze podążał gdzieś w kierunku mobilnego komputera od Apple. Popatrzyłem zatem jak działają MacBooki w akcji, posłuchałem różnych opinii, przeczesałem masę portali, zebrałem wszystkie możliwe za oraz przeciw… i tak, ostatecznie, kupiłem MacBooka Air z 2018 roku. Oczywiście bez szaleństw, bo podstawową wersję 8 GB RAM i 128 GB SSD – nie bardzo widzi mi się dopłacać kolejne tysiące złotych za trochę więcej pamięci czy przestrzeni dyskowej.
Zdrada względem Windowsa?
Zatem czemu ostatecznie wybór padł na MacBooka? Powodów jest oczywiście kilka, ale głównie zdecydowałem się na zakup Aira, bo spełnia on moje podstawowe wymagania – jest lekki, ma dobrą baterię i po prostu przyjemnie korzysta się z niego w codziennych zastosowaniach. MacBook Air 2018 ma też naprawdę ładny wyświetlacz, a jego wykonanie sprawia wrażenie solidnego. Do tego jest też dobra klawiatura (która z początku wymaga przyzwyczajenia, ale to przez niestandardowe dla mnie ustawienie klawiszy), świetny touchpad oraz porządne głośniki, uprzyjemniające moje pisanie z łóżka całkiem niezłą jakością muzyki. Na pierwszy rzut oka trudno temu sprzętowi cokolwiek zarzucić, o ile oczywiście jesteśmy w stanie pogodzić się ze specyfikacją, bo procesory i5 z rodziny Y nie pozwolą na wykonanie jakichś wielce zaawansowanych operacji.
MacBook nie byłby jednak tym samym, gdyby nie jego oprogramowanie, czyli macOS i muszę przyznać, że to jeden z głównych atutów, którzy przemówił za zakupem tego komputera. Widziałem to oprogramowanie w akcji kilkukrotnie, ale chciałem doświadczyć go na własnej skórze i to właśnie zaspokojenie tej ciekawości nie dawało mi spokoju. Nie mam żadnego powodu, żeby szkalować systemy Microsoftu, dlatego zakup laptopa z macOS to bardziej chęć doświadczenia czegoś nowego, nic więcej. Jestem wieloletnim użytkownikiem Windowsa i prawdę mówiąc, dziwię się wielu skrajnie negatywnym opiniom odnośnie tego systemu. Zwłaszcza „dziesiątka”, przynajmniej moim zdaniem, jest po prostu bardzo stabilnym i dobrym OS-em, na który trudno mi narzekać.
Więc jak moje pierwsze wrażenia z macOS? To świetny system operacyjny, bardzo intuicyjny, przyjemny dla użytkownika i dobrze przystosowany pod przenośne komputery. Jest to też względnie zamknięte oprogramowanie, tworzone głównie z myślą pod niewielką ilość komputerów i ich konfiguracji, więc naturalnie wydaje się być bardziej dopieszczony. Nawet na niezbyt wydajnym procesorze, nie mam co się martwić o jego płynność teraz i w jakiejś tam przyszłości. Mam kilku znajomych, którzy korzystają z modeli MacBooków z 2013 roku i do dziś działają im one fenomenalnie, w zupełności zaspokajając ich oczekiwania. Szczerze liczę na to, że ten Air przetrwa ze mną przynajmniej następne 3 lata, o ile nie więcej (trzymam kciuki, żeby tylko procesor podołał przez ten czas).
macOS spełnia też wzorowo wszystkie zadania, jakie mu powierzam. Przeglądanie sieci czy tworzenie tekstów jest na nim bezproblemowe. Próbowałem też zmontować wideo w 1080p w załączonym do systemu programie iMovie i nie napotkałem ani jednego problemu, a i też czas renderowania materiału był relatywnie krótki. Mojego Aira czeka jeszcze próba ognia w programowaniu, ale z tym dam sobie jeszcze nieco czasu.
Najważniejsze jest jednak to, że wszystkie te zadania mogłem wykonywać mobilnie z zachowaniem pełni komfortu. Ani razu nie doszło do sytuacji, gdzie stwierdziłem, że potrzebuję myszki, bo nie mogłem sobie poradzić z opanowaniem kursora. Gładzik MacBooka Air jest dość spory, a przy tym precyzyjny i dzięki zastosowaniu intuicyjnych gestów, przyjemnie korzysta się na nim z programów czy systemu operacyjnego w ogóle. Żaden ultrabook z Windowsem, nawet któryś z pośród tych wartych kilka razy więcej niż zakupiony przeze mnie Air, nie dogonił jeszcze Apple w kwestii touchpada. Trochę mnie to dziwi, ale szczerze liczę, że konkurencja wreszcie postanowi dogonić firmę z Cupertino w tej kwestii.
Wróćmy jeszcze na moment do żywotności MacBooków, bo nie będę ukrywał, ale sporym atutem jest wartość tych komputerów na rynku wtórnym. 4-letnie MacBooki nadal można znaleźć na serwisach aukcyjnych w cenie ponad 3 tysięcy złotych, co jest dla mnie czymś kompletnie niepojętym. Produkty Apple trzymają swoją cenę wraz z upływem czasu, czego nie mogę za bardzo powiedzieć o innych producentach. Jeśli stwierdzę, że mam dość obecnego modelu, zawsze mogę go sprzedać w przyjemnej dla mnie cenie, dorzucić trochę i kupić nowszy/lepszy model.
Niekoniecznie fanboy Apple
Jak zapewne wysnuliście już z lektury tego tekstu, w moich słowach nie ma jakiejś przesadnej ekscytacji, bo nie wychwalam tego komputera w niebiosa. MacBook Air robi dużo rzeczy bardzo dobrze, ale nie jest to dar zesłany przez bogów, a zwykłe narzędzie i jak każdy inny sprzęt ma on swoje wady. Pogodziłem się z nimi już przed zakupem i jeśli czytaliście mój ostatni tekst o „aferze przełącznikowej”, to powinniście wiedzieć do czego pieję.
MacBook Air korzysta z 3 generacji przełączników „butterfly” i te, podobnie do swoich poprzedników, lubią się psuć. Wynika to z kurzu, który potrafi zbierać się pod klawiszami, co przy tak niskim skoku mechanizmu sprawia, że przyciski w pewnym momencie przestają reagować. Niby w moim Air pod klawiszami jest cienka warstwa silikonu, która powinna zażegnać ten problem, ale robi to nie do końca skutecznie. Słyszałem bowiem już pierwsze głosy, że problem nadal występuje również w tej wersji. Może nie tak często, jak w przypadku wcześniejszych generacji, ale zdarzają się osoby dotknięte tym zjawiskiem. To moja jedyna, spora wątpliwość odnośnie tego laptopa. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy ten problem nadejdzie, o ile w ogóle się pojawi.
Obecność jedynie dwóch portów USB typu C nie jest też czymś, co można zachwalać. Owszem, są to złącza Thunderbolt, więc można dzięki nim podpiąć dodatkowe huby poszerzające możliwości tego laptopa. Trzeba jednak zawsze pamiętać o zabraniu ze sobą wspomnianych rozszerzeń, a i nie jest to rozwiązanie specjalnie komfortowe na dłuższą metę. Jeden port USB typu A byłby naprawdę mile widziany. Apple mogłoby też pokusić się o dorzucenie chociaż pojedynczej przejściówki do zestawu, ale tej niestety w pudełku nie zastaniemy.
„Emejzing”? Nie, ale i tak jest bardzo dobrze
Lista moich zastrzeżeń jak na razie długa nie będzie. Mam ten komputer ze sobą tylko dwa tygodnie i jak na razie trudno znaleźć mi w nim jakieś znaczące wady, które by mi przeszkadzały. Mogę zatem śmiało powiedzieć, że w ogólnym rozrachunku jestem bardzo zadowolony z zakupu MacBooka Air 2018. To świetny sprzęt i dla moich stosunkowo niewymagających wysokiej mocy obliczeniowej zastosowań, sprawdzał się on do tej pory znakomicie. Również przesiadka na macOS okazała się być dla mnie bardzo przyjemnym doświadczeniem i muszę przyznać, że to system świetnie komponujący się z przenośnymi komputerami.
Nie będę teraz głosił kazań, jakoby Apple i ich produkty były objawieniem zmieniającym życie. Nie czuję, żebym został oświecony przez to, że kupiłem MacBooka i mogę dotknąć ekosystemu Apple. Jestem zadowolony z nabytku i to bardzo, ale nie czuję magii „emejzingu”. Nie będę polecał teraz MacBooków każdej napotkanej osobie z laptopem, na którym widnieje logo inne niż to z nagryzionym jabłkiem. Po prostu sprzęt przypadł mi do gustu i spełnia moje wymagania, co daje mi na ten moment satysfakcję z zakupu. To tyle i aż tyle. Mam tylko szczerą nadzieję, że moje pozytywne wrażenia utrzymają się z czasem, ale jeśli coś się zmieni, na pewno o tym opowiem.