Dane lokalizacyjne to świetna rzecz. Dzięki nim zawsze wiemy, gdzie się znajdujemy, możemy szybko zaplanować trasę z punktu A do punktu B, a nawet zapoznać się z atrakcjami, które znajdują się blisko nas. Jak się jednak okazuje, te dane mają też drugie dno.
Jak informuje serwis źródłowy, organy ścigania w Stanach Zjednoczonych coraz częściej żądają wydania danych lokalizacyjnych wielu osób w ramach dochodzeń. Historia lokalizacji użytkowników w Stanach Zjednoczonych jest przechowywana w bazie danych Google, co raczej nie jest dla nikogo wielkim zaskoczeniem. Mało tego, sami możemy się z nią zapoznać, a nawet edytować lub usuwać te rekordy, które – z różnych względów – nam nie odpowiadają.
W tym roku jeden z pracowników wyszukiwarkowego giganta miał powiedzieć, że firma otrzymała aż 180 wniosków o wydanie danych lokalizacyjnych w ciągu zaledwie jednego tygodnia. Google odmówił podania dokładnych liczb. Nie wiemy też do ilu takich próśb firma odniosła się pozytywnie, a ile decyzji napotkało na odmowę. New York Times informuje, że stały przyrost zapytań trwa od 2016 roku. Prym wiodą agencje federalne oraz policja z Kalifornii, Waszyngtonu, Minnesoty oraz Florydy.
Oczywiście cała procedura przechodzi dość złożoną ścieżkę prawną, która po drodze zahacza między innymi o sędziego, który musi pozytywnie zaopiniować nakaz. Jeśli taki dokument przeszedł całą procedurę legislacyjną i został opatrzony akceptacją sędziego, Google musi przestrzegać tych ustaleń, w efekcie będąc niejako zobligowanym do wydania wyników lokalizacyjnych dla wskazanych osób i/lub obszaru w interesującym służby mundurowe przedziale czasowym.
Problem, do jakiego tutaj docieramy, ociera się o dwie zasadnicze płaszczyzny. Po pierwsze w grę wchodzi walka o naszą prywatność. Ta „walka” jest ostatnio bardzo na topie, więc nie byłbym zdziwiony, gdyby spora część wniosków była rozpatrywana negatywnie. Druga kwestia, na jaką warto zwrócić Waszą uwagę, to informacja, którą potwierdza też New York Times: istnieją potwierdzone przypadki, które pokazują, że policja wykorzystała te dane do oskarżenia osób zupełnie niewinnych. Nie wiemy niestety, jak duży jest odsetek tego typu pomyłek.
Aby dobrze zrozumieć filozofię działania tego modelu warto poświęcić kilka chwil i zapoznać się z interaktywną animacją, którą możemy odnaleźć na tej stronie. Pokazuje ona krok po kroku, jak cała procedura przebiega w Stanach Zjednoczonych.
Jak sądzicie, takie działania można klasyfikować jako walkę o bezpieczeństwo obywateli? A może w Waszej opinii jest to już przekroczenie pewnych granic? Dajcie znać w komentarzach.
źródło: 9to5Google w oparciu o New York Times