Właściwie nie do końca wiem jak to się stało, ale Huawei Mate 20 nie doczekał się swojej recenzji na łamach Tabletowo. Zdarzyło mi się go porównać z Mate 20 Pro i stwierdzić też, że jest smartfonem bez kompleksów, ale na swój szczegółowy test musiał poczekać rok. I wydaje mi się, że to nawet dobry czas, by do niego wrócić – zwłaszcza teraz, gdy nie wiadomo czy i kiedy jego następca, Mate 30 (i Mate 30 Pro), trafi do Polski, a jego mocniejsza wersja (Mate 20 Pro) zniknęła ze sklepowych półek. A zatem – czy wciąż, w październiku 2019, warto kupić Huawei Mate 20?
Parametry techniczne Huawei Mate 20:
- wyświetlacz IPS 6,5” 2244 x 1080 pikseli (381 ppi),
- ośmiordzeniowy procesor Kirin 980 z Mali G76,
- Android 9.0 Pie z EMUI 9,
- 4 GB RAM,
- 128 GB pamięci wewnętrznej,
- aparat RGB 12 Mpix, tele 8 Mpix, 16 Mpix szeroki,
- kamerka 24 Mpix f/2.0,
- LTE,
- dual SIM,
- NFC,
- GPS / Glonass / BeiDou / Galileo
- Bluetooth 5.0, aptX,
- czytnik linii papilarnych z tyłu obudowy,
- port USB typu C,
- 3.5 mm jack audio,
- port podczerwieni,
- akumulator o pojemności 4000 mAh,
- wymiary: 158,2 x 77,2 x 8,3 mm,
- waga: 188 g.
Huawei Mate 20 w Media Expert (dostępny w wybranych sklepach)
Od premiery Huawei Mate 20 minął nieco ponad rok – 16 października 2018 roku poznaliśmy ten sprzęt, a chwilę później trafił do sprzedaży. To też między innymi ten fakt sprawił, że postanowiłam wrócić do tego produktu. Zwłaszcza, że jego cena od dnia sklepowej premiery zdążyła mocno spaść (z początkowych 2999 złotych), a parametry techniczne, jak mogliście się przekonać powyżej, wcale się za specjalnie nie zestarzały.
Wzornictwo, jakość wykonania
Mate 20 był pierwszym smartfonem z “kuchenką” na pleckach. Patrząc na niego rok temu widziałam w nim elegancki telefon, nieszczególnie wyróżniający się spośród konkurencji – poza wspomnianą kwadratową wyspą z aparatami. Dwanaście miesięcy później moja opinia na jego temat się nie zmieniła. Wciąż uważam, że jest to smartfon, który może przyciągać wzrok, choć już nie w aż takim stopniu, jak potrafi to robić konkurencja – czarna, szklana obudowa nie jest już tak pociągająca, jak mieniące się plecki choćby modeli od Oppo czy Xiaomi. To jednak tylko i wyłącznie pokazuje, jak trendy w projektowaniu smartfonów są w stanie zmienić się w ciągu zaledwie jednego roku.
Mate 20 jest smartfonem dość szerokim (77,2 mm), przez co osobom o mniejszych dłoniach jest dość trudno manewrować nim jedną ręką. Nie ma zatem mowy o komfortowym użytkowaniu tego modelu w ten sposób. Pod tym względem dużo wygodniejszy jest Mate 20 Pro, którego obudowa jest węższa, a ekran zakrzywiony, co dodatkowo ułatwia korzystanie z niego.
Miłym dla oka zabiegiem jest to, że krawędzie mają inny kolor niż obudowa – boki telefonu są srebrne, podczas gdy tył – czarny, co ładnie się ze sobą komponuje. Do tego dochodzi mały detal w postaci czerwonej obramówki włącznika i mamy całość, która prezentuje się po prostu przyjemnie.
Niestety, obudowa Mate’a 20 ma wielkie tendencje do zbierania odcisków palców, przez co bardzo trudno jest ją utrzymać w czystości. Tego samego nie mogę powiedzieć na temat zbierania rys – na moim egzemplarzu testowym nie dostrzegłam takowych, a przecież w żadnym stopniu go nie oszczędzałam.
Huawei Mate 20 spełnia podstawową normę odporności IP53, a zatem przetrwa jedynie kontakt z wodą podczas deszczu, ale kąpanie się z nim w basenie zdecydowanie źle na niego wpłynie.
Wyświetlacz
Jeśli chodzi o wyświetlacz, mamy tu do czynienia z płaskim ekranem (w przeciwieństwie do Mate 20 Pro, gdzie jest zakrzywiony) z niewielkim notchem zwanym dewdrop, czyli kropla wody. Zastosowany tu panel IPS ma przekątną 6,5” i rozdzielczość 2244 x 1080 pikseli, co daje 381 ppi. W rzeczywistości jest to wartość przekładająca się na odpowiednio wysoką jakość wyświetlanych czcionek i krawędzi ikon, trudno dopatrzeć się jakichkolwiek poszarpań, chyba, że będziemy patrzeć na ten ekran z bardzo bliskiej odległości, co nie ma najmniejszego sensu.
Parametry ekranu są w porządku – jasność, zarówno maksymalna, jak i minimalna, stoi na bardzo dobrym poziomie, kąty widzenia są świetne, ślizg palca po panelu bez zarzutu, kontrast też OK. Zastrzeżenia można mieć jedynie do odwzorowania czerni – tu widać wyraźną różnicę względem AMOLED-ów.
W ustawieniach ekranu znajdziemy opcję zmiany temperatury barwowej i trybu kolorów, filtr światła niebieskiego, a także możliwość ukrywania wcięcia dla osób, które nie lubią wykorzystywać górnego paska obok notcha. Jest też opcja odpowiadająca za wyświetlanie aplikacji w trybie pełnoekranowym – warto się z nią zapoznać, bo nie wszystkie programy domyślnie chcą wyświetlać się na pełnym ekranie.
Działanie, oprogramowanie
W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z wysypem smartfonów – niekoniecznie z najwyższej półki, które mają 4 a nawet 6 GB RAM. W obliczu tego Mate 20, który ma “tylko” 4 GB RAM, może wyglądać dość blado, a w porównaniu z flagowcami, które już w standardzie mają 8 GB (o tych z 12 GB nie wspominając) – bardzo kiepsko. Nie jest to jednak w żadnym razie argument skreślający ten smartfon.
Zwłaszcza, że za jego działanie odpowiada wciąż bardzo wydajna jednostka, jaką jest ośmiordzeniowy procesor Kirin 980 z Mali G76. Do tego dokładamy Androida 9 Pie z nakładką EMUI i mamy zestaw, na którego działanie nie można narzekać. Jest szybko, choć widać wyraźnie, że tej pamięci podręcznej nieco brakuje – przesiadając się na Mate’a 20 z Samsunga Galaxy Note 10 nieco to odczułam.
Mój testowy Mate 20 ostatnie miesiące spędził w pudełku, a zatem nic dziwnego, że po jego uruchomieniu i podłączeniu do sieci ściągnął kilka aktualizacji oprogramowania – ostatecznie zatrzymał się na Androidzie 9 Pie z EMUI 9.1 i poprawkami bezpieczeństwa datowanymi na wrzesień 2019.
Na temat oprogramowania Mate’a 20 nie chciałabym się zbytnio rozpisywać, bo to dokładnie to samo, co znajdziemy w Mate 20 Pro, którego recenzowałam prawie rok temu. Wspomnę jedynie, że telefon ten można obsługiwać za pomocą gestów, a zatem nie jesteśmy skazani na dolną belkę z przyciskami androidowymi, a pierwszy ekran domowy z lewej to newsy z Google (co nie wszędzie ma miejsce – np. w modelach Oppo czy Samsunga).
Zaplecze komunikacyjne
LTE – jest, dual SIM – jest, dwuzakresowe WiFi – jest, NFC – jest, GPS – jest, Bluetooth 5.0 i aptX – są. Co najważniejsze, wszystkie moduły łączności działają całkowicie w porządku. Podobnie jest zresztą z jakością rozmów – nie mam co do niej żadnych zastrzeżeń.
Testowany dziś telefon ma 128 GB pamięci wewnętrznej, z czego do wykorzystania dla użytkownika zostaje dokładnie 107 GB. Jednocześnie był to pierwszy smartfon Huawei obsługujący autorskie karty pamięci – zamiast microSD, możemy tu korzystać z kart NM, co trudno ocenić pozytywnie.
Test pamięci systemowej (Androbench):
- szybkość ciągłego odczytu danych: 824,78 MB/s,
- szybkość ciągłego zapisu danych: 188,78 MB/s,
- szybkość losowego odczytu danych: 154,19 MB/s,
- szybkość losowego zapisu danych: 122,33 MB/s.
Audio
Mate 20 zaprezentowany był tego samego dnia, co Mate 20 Pro i trudno było nie stwierdzić już wtedy, że był w jego cieniu. A szkoda, bo pod kilkoma względami był mniej udziwniony, co akurat wyszło mu na plus. Przykładem niech tu będzie zestaw głośników – jeden umieszczony nad ekranem, drugi – na dolnej krawędzi. W modelu z dopiskiem Pro w nazwie było nieco inaczej – drugi głośnik był w USB typu C, co oznaczało zagłuszanie odtwarzanej muzyki podczas ładowania telefonu. Oryginalne rozwiązanie, ale niekoniecznie skuteczne.
Kuba stwierdził, co następuje:
Miałem do czynienia z wieloma flagowcami firmy spod znaku wielkiego H – zawsze miałem ten sam zarzut. Wszystko pięknie, ale dźwięk za płytki, za cichy, czegoś tu brakowało. Nareszcie! Przybył on! Mate 20 – telefon, który nie dość, że sam w sobie jest udaną konstrukcją, to w końcu ma głośniki stereo, na których wszystko słychać. Tony wysokie i średnie są bardzo przyjemne dla użytkownika, nawet pojawiają się zalążki basu.
Plusem wersji bez Pro jest też obecność 3.5 mm jacka audio.
Biometryka
Huawei od zawsze znany jest z bardzo szybkich i dokładnych fizycznych czytników linii papilarnych – nawet modele z najniższej półki odblokowują się w mgnieniu oka, tuż po nawet delikatnym przyłożeniu palca do skanera. Inaczej nie mogło być w przypadku flagowego Mate’a 20. Jest wprost perfekcyjnie.
Drugą metodą odblokowywania ekranu jest oczywiście rozpoznawanie twarzy. To odnoszę wrażenie, że działa dokładnie tak samo, jak w Mate 20 Pro – błyskawicznie w dobrych warunkach, ale już nieco gorzej, gdy zaczyna brakować światła. Wtedy jednak można wspomóc się czytnikiem linii papilarnych.
Akumulator
Smartfony z akumulatorami o pojemności 4000 mAh to wciąż raczej rzadkość. Wśród tych, które od razu przychodzą mi na myśl, wymieniłabym Asusa ROG Phone 2 (6000 mAh!), OnePlusa 7T Pro (4085 mAh) czy Oppo Reno Ace (4000 mAh), którego niestety nie uświadczymy w Polsce (a szkoda!). No i jest też Huawei Mate 20, który skrywa w sobie właśnie takie ogniwo. Jak się przekłada na codzienną pracę?
Bardzo dobrze. 5 godzin na włączonym ekranie to minimum, jakie udało mi się uzyskać, maksymalnie eksploatując ten sprzęt – tj. z jasnością ekranu na maksymalnej wartości, z włączonym GPS i Bluetooth, podczas korzystania z samej transmisji danych. Gdy jasność zmniejszyłam do mniej-więcej połowy, czas ten wydłużył się do powtarzalnego wyniku ponad 7 godzin. A gdy przełączyłam się na WiFi, SoT potrafił dobić do nawet 9,5 godziny. Przy czym warto zauważyć, że rozkładało się to na dzień lub dwa dni pracy z daleka od ładowarki – a to oznacza, że mniej wymagające osoby będą ładowały Mate’a 20 co drugi lub nawet trzeci dzień.
Aparat
Co tu dużo mówić – aparat w Huawei Mate 20 się nie zestarzał. Składa się na niego zestaw trzech obiektywów: główny RGB 12 Mpix, tele 8 Mpix i ultraszeroki 16 Mpix, który mimo upływu kilkunastu miesięcy wciąż mógłby stanąć w szranki z flagowcami pod względem jakości fotografii i wyszedłby z tego pojedynku z twarzą. Ma oczywiście wsparcie sztucznej inteligencji (która momentami przejaskrawia zdjęcia – ale można ją przecież wyłączyć), a tryb portretowy czasem funduje nam bardzo nienaturalny bokeh, ale nie można mu odmówić świetnego trybu nocnego i ultraszerokiego kąta.
Za zdjęcia typu selfie odpowiada aparat 24 Mpix f/2.0. Ich jakość tradycyjnie możecie ocenić sami.
Podsumowanie
Czas powiedzieć to głośno: w kwocie do 3000 złotych tuż po premierze Huawei Mate 20 był jednym z moich faworytów, zwłaszcza, gdy pod uwagę braliśmy wyłącznie flagowce. Z której strony by nie patrzeć, była to propozycja kompletna, dla osób szukających świetnie działającego smartfona, z dobrym aparatem i świetną baterią. Do tego ma 3.5 mm jacka audio, o którym producenci w wielu droższych modelach zapominają, ultraszeroki kąt w aparacie bez efektu beczki, dual SIM, 128 GB pamięci wewnętrznej, świetnie działający czytnik linii papilarnych i łezkę zamiast notcha. Takie połączenie coraz trudniej spotkać w smartfonie, który jeszcze do tego ładnie się prezentuje.
Co na minus? Niektórym może przeszkadzać fakt, że jest to dość szeroki telefon, przez co momentami trudno go obsługiwać jedną ręką. Inni zwrócą uwagę na zastosowanie rozdzielczości Full HD+, co przy przekątnej 6,5” nie wygląda najlepiej, ale podczas codziennego użytkowania jest wystarczająca. Nie uświadczymy tu autofokusu w przedniej kamerce, co nie spodoba się użytkownikom robiącym sporo selfie, ładowania indukcyjnego, standardowego slotu kart microSD (zamiast niego jest NM), a odporność na wodę jest jedynie podstawowa – IP53.
Kładąc na szali plusy i minusy Mate 20, trudno nie przyznać, że zalet jest zdecydowanie więcej i o większej wadze. Jeśli zatem znajdziecie go w dobrej cenie – może się okazać ciekawszym wyborem od tegorocznych średniaków.
A co Wy sądzicie o Huawei Mate 20?
Huawei Mate 20 w Media Expert (dostępny w wybranych sklepach)