Kilka dni temu ponownie wróciłem do Night City, by poznać Cyberpunka 2077 nieco bliżej – tym razem przez pryzmat wszystkich dotychczasowych aktualizacji.
Od hucznej premiery Cyberpunka 2077 minął prawie rok. Hucznej nie tylko ze względu na budowany od lat wokół produkcji hype, ale też – niestety – ze względu na jedną z największych PR-owych porażek w dziejach gamingu. Nie było bowiem od czasu bethesdowskiego Fallouta 76 gry, która budziłaby wśród graczy tak skrajnie negatywne emocje. Ja z Cyberpunkiem 2077 zmierzyłem się zaraz po premierze i było to spotkanie w miarę udane, ale nie tak przyjemne, jak oczekiwałem. Słowem i rymem – gry nie ukończyłem, choć nieźle się bawiłem. Czas zweryfikować, jak ten tytuł sprawdza się po prawie roku – po wszystkich aktualizacjach.
Słowem wstępu o Cyberpunk 2077
Gdy w grudniu, kilka chwil po oficjalnej premierze Cyberpunka 2077, po raz pierwszy przeniosłem się do Night City – oniemiałem. Nie mogłem uwierzyć, że po tylu latach oczekiwań cyberpunkowa fantazja stała się rzeczywistością. Pierwsze minuty rozpaliły moją wyobraźnię do czerwoności, a wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że oto czeka mnie gamingowa przygoda życia.
Czar jednak prysł bardzo szybko. Oczom ukazały się lewitujące nad stolikami przedmioty i niewczytywane na czas tekstury. Za chwilę dołączyły doń problemy z animacjami twarzy (tzw. kamienne usta, z których jakimś cudem wydobywał się głos barmana) i ogólne problemy optymalizacyjne – gwałtowane i niczym nieuzasadnione spadki klatek.
Pomyślałem, że nie ma się czym przejmować. W końcu, to tylko kilka drobnych błędów – pogram trochę i będzie lepiej. Płonne jednak były moje nadzieje. Cyberpunk 2077 buntował się przede mną, nie dając się okiełznać nawet na najniższych ustawieniach graficznych. Walczył ze mną wszelkimi dostępnymi środkami, wylewając przed moje oczy tsunami niekończących się bugów, których lista byłaby dłuższa niż pisany przeze mnie felieton.
Dość, żeby rzec, że mniej więcej w połowie gry złożyłem broń i postanowiłem wyjechać z Night City jak najszybciej. Mój powrót na tarczy nie był spowodowany wyłącznie drobnymi usterkami, które odbierają pełną satysfakcję z rozgrywki, ale nie uniemożliwiają zabawy. Mój taktyczny odwrót był konsekwencją kilku poważnych bugów, które pozbawiły mnie możliwości przejścia dwóch pobocznych, acz wciągających zadań.
Powiedziałem wtedy – dość! Wrócę do Night City, gdy tylko przyjmie mnie ono łaskawiej. I oto jestem. Samuraju, wstawaj! Mamy miasto do odbugowania!
W końcu da się płynnie grać! A nie… zaraz…
Ponowna wizyta w Night City na nowo rozbudziła we mnie chęć poznania historii V. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że problemy optymalizacyjne zostały w znacznym stopniu zminimalizowane. Spadki klatek zdarzały się rzadziej, jazda samochodem nie przyprawiała o zawrót głowy, a walki z przeciwnikami pozwalały czerpać zdecydowanie większą satysfakcję. Niestety, do czasu.
Przy bardziej dynamicznej jeździe moim świeżo zakupionym wozem, klatki gwałtownie runęły w dół, zmuszając mnie do pieszego zwiedzenia Night City. Problem był szczególnie odczuwalny w załtoczonych miejscach w centrum miasta. Zacząłem rozpaczliwie grzebać w ustawieniach, przeszedłem z „ultra” na „wysokie”, konfigurowałem, szukałem – bez skutku.
Podobne problemy spotkały mnie przy potyczkach z większą liczbą przeciwników – choć i tak było nieporównywalnie lepiej niż świeżo po premierze, gdy podchodziłem do Cyberpunka 2077 po raz pierwszy.
Oczywiście, nie znalazłem na ową bolączkę skutecznego remedium. Zmiany w ustawieniach graficznych nie przynosiły rezultatu, a w teorii specyfikacja techniczna mojego PC powinna udźwignąć Cyberpunka na najwyższych ustawieniach bez najmniejszego zająknięcia.
Muszę jednak przyznać, że mimo wszystko tego typu sytuacji było zaledwie kilka. Specjalnie nie obrzydziło mi to zabawy i nie wpłynęło na jakość rozgrywki, ale dla porządku rzeczy – musiałem ten fakt odnotować.
Teksturowo już prawie kolorowo
W kwestii problemów związanych z wykrzaczaniem się tekstur odnotowałem zauważalne zmiany. Mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest znacznie lepiej. Gra nie gubi już tekstur na odległych budynkach, serwując nam – jak wcześniej – wielkie szare „kloce”, przypominające bloki mieszkalne z okresu PRL-u. Ten teksturowy rozgardiasz nasilał się zwłaszcza podczas jazdy samochodem, choć (niestety!) zdarzał się także w trakcie zwykłej, powolnej eksploracji miasta. Teraz – po dziesiątkach aktualizacji – jest znacznie, znacznie lepiej.
Niestety, Night City wciąż przypomina wielki, pusty karton, tylko pozornie wypełniony tętniącym w nim życiem. Nie poprawiono bowiem sztucznej inteligencji jego mieszkańców, na którą tyle osób narzekało.
Szwendający się po mieście ludzie, przypominają raczej manekiny o znikomym ilorazie inteligencji, które ktoś zaimplementował, byleby tylko stworzyć jakąkolwiek iluzję immersyjności świata przedstawionego.
Wszechobecne „glitche” jak były, tak są. Być może twórcy zajmą się tym problemem przy okazji następnych (setnych?) aktualizacji. Na ten moment aspekt ten wygląda dość mizernie, co bardzo mnie boli, bo mój powrót do Night City uważam za naprawdę udany. Szczerze, nawet się zdziwiłem, gdy po wyłączeniu gry, miałem ochotę na więcej.
Generalnie, Samuraju, obawiam się, że nad tym odbugowaniem musimy jeszcze popracować…
Jak żyć, Samuraju, jak żyć?
Cyberpunk 2077 – pomimo tak wielu niedoskonałości – wciąż sprzedaje się świetnie. Ogromna popularność produkcji RED-ów sprzyja powstawaniu niezliczonych modów, które w mniejszym bądź większym stopniu usprawniają rozgrywkę.
Czy jest to jednak skuteczna alternatywa dla oficjalnych łatek? I tak, i nie. Mody mogą wprawdzie nadać Night City odpowiedniego kolorytu poprzez lepszą jakość tekstur, poprawioną AI wrogów i neutralnych postaci czy chociażby poprzez zaimplementowanie nowych mechanizmów urozmaicających warunki atmosferyczne. Pod kątem czysto technicznym, to jednak dalej będzie ten sam zabugowany Cyberpunk 2077.
Nie da się ukryć, że twórcy starają się załatać, jak największą liczbę błędów, ale biorąc pod uwagę fakt, że trwa to już prawie rok… No, ile można czekać? Jest zauważalnie lepiej, to prawda. Być może nawet, gdyby gra trafiła na rynek teraz, to unikniętoby tak wielkiej kompromitacji. Z drugiej strony, wciąż w Cyberpunku 2077 wciąż pozostaje ogrom rzeczy do poprawy.
Aktualizacje wskrzeszą jeszcze Cyberpunka?
Nie mogę powiedzieć, że mój powrót do Night City nie był udany. W końcu tym razem ukończyłem grę niemalże w całości, pozostawiając w dzienniku zadań jedynie kilka questów pobocznych.
Bawiłem się dobrze, choć wciąż raziły mnie w oczy powtarzające się „glitche”, momentami kulejąca optymalizacja i do bólu martwe, puste miasto. Nigdy nie zapomnę też momentu, gdy świeżo po premierze, świat oszalał z wściekłości przez Cyberpunka 2077 na konsolach starej generacji.
Wtedy aż bałem się zweryfikować, jak koszmarnie może to wyglądać. Przerażony negatywnymi opiniami tysięcy graczy z całego świata, porzuciłem w kąt pomysł o odpaleniu najnowszej produkcji RED-ów na sędziwej konsoli.
Ostatecznie wygrała ciekawość. Z dużym lękiem sięgnąłem po pada i… Mogę śmiało stwierdzić, że wszelkie zarzuty graczy dotyczące tej wersji gry były jak najbardziej uzasadnione. W zasadzie trudno było nazwać rozgrywką tę kuśtykającą zbitkę tekstur. Gra działała tak bardzo źle, że po dwóch godzinach dałem za wygraną i zrezygnowałem z dalszego testowania.
Ciekawy jestem, jak Cyberpunk 2077 radzi sobie teraz i czy starogeneracyjni konsolowcy są już z niego zadowoleni. Generalnie, przed zespołem CD Project RED jeszcze bardzo daleka droga, aby uczynić swój produkt w pełni satysfakcjonującym dla milionów graczy na całym świecie.
Osobiście, przy drugim podejściu na PC bawiłem się lepiej i cieszę się, że w końcu udało mi się tę grę ukończyć (warstwa narracyjna poza zakończeniem naprawdę daje radę).
Obawiam się jednak, że hype na tę produkcję ostatecznie już minął i nie zmienią tego ani nadchodzące aktualizacje, ani DLC, ani zapowiedź kolejnej cyberpunkowej przygody.