Niemalże 12 lat minęło już od premiery Left 4 Dead 2, ale jak w tradycji Valve bywa – ci ciągle mają problemy z liczeniem do trzech. Okazję tę postanowiło wykorzystać Turtle Rock Studios, by zaprezentować Back 4 Blood, czyli duchowego spadkobiercę gry, którą pokochali wszyscy fani zombie.
Marketing w obgryzionym paluszku
Trzeba przyznać, że ekipa z Turtle Rock Studios musi być niesamowicie pewna gry, której premiera została zaplanowana już na 12 października 2021. Od 5 sierpnia godziny 21:00 do 9 sierpnia godz. 21:00 trwają bowiem pierwsze beta-testy Back 4 Blood.
Co prawda są one dostępne tylko dla prasy oraz osób, które przedpremierowo zamówiły grę na dowolnej z platform, lecz prawda jest taka, że na oficjalnym Discordzie studia już teraz możecie łatwo zdobyć dostęp do gry.
Mało tego, oglądając transmisje z gry na Twitchu, także możecie otrzymać kod dla dowolnej platformy. Kto jak kto, ale Warner Bros Games mają łeb marketingu swoich gier.
Tylko właśnie, czy jest w tym momencie w ogóle sens, by po klucz do Back 4 Blood się schylać? Moim zdaniem zdecydowanie tak!
Back 4 Blood, czyli nieustanna, krwawa rzeź
W becie, którą ogrywałem na PlayStation 5, twórcy udostępnili dwa tryby rozgrywki. Pierwszym z nich były fragmenty kampanii, gdzie w poszczególnych rozdziałach, czwórka graczy musi powstrzymać hordy robaczywych oraz bezpiecznie dostać się do schronu. To w nim przed każdym rozdziałem wybieramy postać, robimy zakupy z miedziaków uzbieranych w poprzednich etapach czy wreszcie dobieramy karty – nowość, która ma pomagać graczom w przetrwaniu.
Największa rzeź oczywiście dzieje się jednak na zewnątrz, po wyjściu ze schronu. Tam już nie ma zmiłuj – hordy są bezlitosne, a mnogość rodzajów robaczywych sprawia, że na najwyższych poziomach trudności gra staje się niesamowicie trudna. Autorzy bardzo szybko wprowadzają wybuchaczy, skradaczy, rzygaczy – wszystkie najgorsze kreatury, przy których humanoidalni robaczywi stają się mięsem armatnim.
Hordy można jednak częściowo omijać – wystarczy na przykład nie płoszyć ptaków i nie tworzyć zbędnego hałasu. W wielu lokacjach wywołanie hordy jest niestety niezbędne do dalszej progresji. Niestety, bo tak jak strzelanie w zombie daje ogrom zabawy, ich liczby na mapie potrafią być przytłaczające nawet dla czwórki graczy.
Trzeba oddać jedno twórcom gry – w trybie kampanii nie ma czasu na wytchnienie i, jeśli pełna wersja gry utrzyma tempo zadań z bety, o frajdę dla czterech osób już teraz można być spokojnym.
Versus, czyli ludzie kontra trupy!
Inną parę kaloszy stanowi za to tryb Versus – w nim walczymy, jak sama nazwa wskazuje, w dwóch czteroosobowych drużynach. Jedna przejmuje kontrolę nad czyścicielami, a druga nad robaczywymi. Dopiero tam można tak naprawdę zobaczyć jak wiele rodzajów truposzy Turtle Rock Studios przygotowało do swojej gry. Każda z klas ma swoje określone ataki, a nawet ewolucje, dzięki którym możemy doprowadzić do szybszej przegranej drużyny przeciwnej.
Umarlakom musi zależeć na tym, żeby drużyna czyścicieli zginęła jak najszybciej, bo to właśnie czas potrzebny do wykończenia ludzkości determinuje zwycięzcę. Choć osobiście jestem większym fanem trybu kampanii, bo tam dzieje się zdecydowanie więcej – a sama rozgrywka umarlakami nie podeszła mi aż tak jak strzelanie – wierzę że i ten tryb znajdzie swoich sympatyków.
Ostrzał z adrenaliną w tle
Jak wielkie hordy robaczywych by nie były, strzelanie w Back 4 Blood daje ogrom satysfakcji. Nie jestem pewien, czy ta satysfakcja jest warta 289 złotych na premierę, lecz – prawdę mówiąc – dawno tak dobrze nie strzelało mi się do umarlaków. Można znaleźć ku temu kilka powodów.
W grze znajdziecie ogrom broni do wyboru – od małych pistoletów, po karabiny maszynowe i snajperskie. Te mają oczywiście swoje stopnie rzadkości, ale każdą z pukawek da się przetestować na strzelnicy, która udostępniona na małej otwartej planszy, pełniącej zresztą rolę menu głównego gry.
Najwięcej satysfakcji strzelanie daje w momencie, gdy jesteśmy w potrzasku. Dostać się do schronu to jedno, ale trzeba go jeszcze zamknąć. W jednym rozdziale musimy przedostać się do kościoła, a następnie zabarykadować wszystkie okna tak, by żaden robaczywy nie mógł się przedostać.
Wymaga to przede wszystkim kooperacji – najlepiej, jakby dwie osoby zajmowały się eliminacją zombie, a dwie pozostałe noszeniem desek do okien. Sam bawiłem się zdecydowanie lepiej w Back 4 Blood, grając z Kubą na mikrofonie, niż z trzema losowymi osobami. Tego jednak nie przeskoczymy – taki urok gier ściśle kooperacyjnych.
Detale, detale, detale!
Pierwsza ważna informacja – wsparcie dla kontrolerów Dual Sense istnieje już w becie. Co prawda tylko prawy trigger reaguje haptyką na strzały, ale jest! Choć Back 4 Blood nie jest pełnoprawną grą następnej generacji, to nie można nic odmówić jej obecnemu działaniu. Największe wrażenie robią efekty związane z ogniem i mgłami. Zabici robaczywi zostają na mapie długo po ich śmierci, a postacie po długich strzelaninach są niemalże całkowicie pokryte krwią, co widać także na broniach w widoku pierwszoosobowym.
Sama gra jest też piekielnie płynna na PlayStation 5, co robi jednak dobre wrażenie na ponad dwa miesiące przed premierą. Patrząc na to, że Back 4 Blood ma już polskie napisy na wszystkich platformach, potwierdza się teoria iż gra jest naprawdę bliska ukończeniu.
Co jednak najbardziej cieszy to cross-play! Pełny, na wszystkich platformach, tak jak przykazano. Jeżeli gra nie może dobrać graczy do rozgrywki, zastępuje ich botami tak, żeby kampania lub mecz w trybie versus mogły być kontynuowane. To daje jakąś nadzieję na to, że tytuł po premierze pożyje dłużej niż rok.
289 złotych vs Xbox Game Pass
Jeżeli opłacacie subksrypcję Xbox Game Pass, mam dla Was dobre wieści. Back 4 Blood zadebiutuje w usłudze na swoją konsolową i pecetową premierę. Nawet, jeśli takie strzelanki kooperacyjne nie przypadają Wam do gustu, to w cenie abonamentu z pewnością warto spróbować.
Do posiadaczy konsol PlayStation – moi drodzy, to jest kolejna premiera, w której jesteśmy w dość nietypowej sytuacji. Z jednej strony, gra autorstwa Turtle Rock Studios naprawdę prezentuje jakość już teraz. Mam nadzieję, że kampania będzie trwać jednak więcej niż kilka godzin, bo choć zabawa z strzelania do robaczywych jest wielka, to nie uważam, by usprawiedliwiała wyrzucenie niemalże 300 złotych na premierę.
Jeżeli uwielbialiście Left 4 Dead 2, to warto spróbować zdobyć dostęp do bety teraz lub poczekać do 12 sierpnia, kiedy rusza czterodniowa, otwarta beta Back 4 Blood. Wtedy zdecydowanie więcej osób będzie mogło podjąć decyzję o zakupie.
Osobiście? Za 300 to może nie, ale w promocji, za jakieś 100 złotych? Bez zastanowienia!