Ostatnimi czasy na Tabletowo pojawiało się sporo recenzji słuchawek typowo mobilnych, bo nawet, jeżeli nausznych, to bezprzewodowych. Jednak nawet latem przychodzą takie momenty, kiedy mamy ochotę usiąść spokojnie przy biurku i delektować się czy to filmem, czy to nawet samą muzyką. Wtedy na ogół sięgamy po konstrukcję nieco inną, na ogół przewodową – i właśnie takie są Brainwavz HM5. Stacjonarne, zamknięte słuchawki o budowie wokółusznej, które swoją charakterystyką starają się zbliżać do słuchawek monitorowych, które znacznie większy nacisk kładą na wierność niż rozrywkowość. Jak sprawdziły się w moich rękach?
Specyfikacja techniczna
Wygląda na to, że Brainwavz woli krótko i na temat, niż rozwlekle i szczegółowo. Specyfikacja techniczna składa się z kilku pozycji, które naprawdę są techniczne i nie skupiają się zanadto na rzeczach niepotrzebnych.
- Przetwornik: dynamiczny, 42 mm
- Impedancja: 64 Ohm
- Pasmo przenoszenia: 10 – 26 500 Hz
- Skuteczność: 105 dB
- Maksymalna moc wejściowa: 100 mW
- Długość przewodu: 130 cm i 300 cm (odczepiane)
Cena w momencie publikacji recenzji: 549-599 złotych
Zestaw sprzedażowy
Jeżeli chodzi o zestaw sprzedażowy, to Brainwavz pokazał się tak naprawdę z najlepszej możliwej strony. W pudełku znajduje się twarde etui (na moje oko, dosyć charakterystyczne dla producenta, jeżeli chodzi o wygląd i konstrukcję), a w nim… same dobroci. Warto w tym momencie zaznaczyć, że do futerału możemy dołączyć pasek i dzięki temu bez większego problemu transportować słuchawki – nie znam jeszcze nikogo, kto tak robi, ale lepiej mieć możliwość, niż jej nie mieć ;)
W zestawie, oprócz samych słuchawek, odnajdziemy drugą parę nausznic (która wyraźnie różni się od modeli osobno sprzedawanaych przez producenta) – dotarły one w stanie nieco pomiętym, lecz nie powinno mieć to żadnego wpływu na ich prawidłowe funkcjonowanie. Pod spodem natomiast znajduje się siatkowa, zapinana na zamek kieszonka, w której odnajdziemy wręcz najważniejsze – kabel. A nawet dwa, gdyż jeden mierzy sobie 130 centymetrów i kończy się 3,5-milimetrowym gniazdem jack, zaś drugi – aż trzymetrowy – zakończony jest… również 3,5-milimetrowym gniazdem jack. Na oba przewody można nakręcić dołączoną w zestawię przejściówkę na wtyczkę 6,3 mm. Zestaw dosyć bogaty, wręcz imponujący i na dobrą sprawę – całkowicie wyczerpujący temat. Mi się podoba ;)
Wzornictwo i jakość wykonania
Brainwavz HM5 to słuchawki, które prezentują się całkiem neutralnie. Wzornictwo oceniłbym tu naprawdę wysoko, bo… po prostu mi się podoba. Jest klasycznie, z wyczuciem dobrego smaku, a do tego wszystkiego całkiem praktycznie – jedynym kolorowym elementem są niewielkie, niezbyt rzucające się w oczy oznaczenia prawej i lewej słuchawki w kolorze niebieskim i czerwonym, co znajduje również odzwierciedlenie w niewielkich pierścieniach na powierzchni kabli. Pod kątem wyglądu, Brainwavz HM5 nie można na dobrą sprawę nic zarzucić.
Nieco gorzej, niestety, jest jednak jeżeli przyjrzymy się jakości wykonania słuchawek. Według posiadanych przeze mnie informacji, recenzowany egzemplarz to wariant po rewizji (tudzież, jak kto woli, MKII), w których zmienił się plastik budujący „widełki” trzymające muszle. Według pogłosek, jakie można znaleźć w internecie, robi on wrażenie gorszego niż ten, który był stosowany chociażby w 2012 roku, lecz według producenta ma być bardziej wytrzymały – znaną usterką Brainwavz HM5 „pierwszej generacji” było pękanie tego miejsca.
Usterką, która wynika z jakości wykonania, było trzeszczenie słuchawek, które udało mi się naprawić odrobiną… smaru do łańcucha rowerowego – relację z tej naprawy zdałem w 62. odcinku hehTechu. Żebyśmy jednak mieli jasność – jakość wykonania sprawia wrażenie miernej raczej w postaci zaskakująco niskiej wadze samych słuchawek, jak i poczucia premium (a raczej jego braku) pod kątem zastosowanych materiałów, jednak nie sądzę, aby jakkolwiek przełożyło się to na ich żywotność. Powiem więcej – choć feeling Brainwavz HM5 nie należy do najprzyjemniejszych, to pod kątem konstrukcji postrzegam je dużo lepiej niż ultra-solidne, ciężkie i wręcz pancerne HyperX Cloud, z których korzystam prywatnie. Mimo wszystko, chyba wolę nosić lekką wydmuszkę niż czołg ;).
Jeżeli chodzi o jakość wykonania akcesoriów, to pokrowcowi nie można zarzucić tak na dobrą sprawę nic. Jeżeli chodzi zaś o kable, to te sprawiają wrażenie solidnych – bardzo cieszę się, że są one grube, bo bez względu na przekrój przewodu samego w sobie, powinno to pozytywnie odbić się na ich żywotności. Zastanawia mnie tylko nieznacznie to, że wtyczki są „wciskane” i mam pewne (na ten moment, niczym nieuzasadnione) obawy co do trwałości plastikowego zatrzasku zastosowanego przed producenta. Jeżeli chodzi o pałąk, to element leżący na naszej głowie wykonany jest z przyjemnego materiału, a nie ekoskóry, zaś pady, choć są trochę inne niż modele sprzedawane osobno, zrobiły na mnie wrażenie równie pozytywne, co recenzowane ostatnio nausznice zamienne (swoją drogą, dedykowane właśnie Brainwavz HM5).
Codzienne użytkowanie
Nie wyobrażam sobie, żeby Brainwavz HM5 pełniły u kogokolwiek rolę inną niż stacjonarna, więc pozwolę sobie słuchawki rozpatrywać właśnie w tym aspekcie – do mojego muzycznego setu zostały podpięte raz i raczej się stamtąd nie ruszały, oprócz krótkodystansowych podróży między biurkiem a moją głową.
Brainwavz HM5 trafiły do mnie w trudnym okresie – codziennie było ciepło, czasem w pokoju towarzyszyło mi upalne lipcowe słońce, a czasem ulewny deszcz i ogólna duchota. Mimo to, nigdy nie uprzykrzyły mi się, jeżeli chodzi o komfort użytkowania – nauszniki zapewniają dużo miejsca na uszy, zarówno, jeśli chodzi o ich wielkość, jak i o głębokość przewidzianą na nasze małżowiny. Nausznice (które, jak już wspomniałem, można łatwo wymienić – wystarczy je przekręcić, a specjalny uchwyt wyskoczy z zatrzasku) są przyjemne dla uszu i zapewniają im całkiem przyzwoity przepływ powietrza. Waga słuchawek nie sprawia żadnego kłopotu, a pałąk przyjemnie utrzymuje je na głowie i w żaden sposób nie uciska głowy. Komfort użytkowania stoi naprawdę na wysokim poziomie.
Warto jeszcze wspomnieć, że – choć tego się nie spodziewałem – kable wychodzące z obu muszli są w moim odczuciu wygodniejsze niż jeden. Pozostawmy to w obszarze preferencji, warto jednak mieć na uwadze, że zastosowane tutaj rozwiązanie umożliwi bardzo łatwe zastąpienie kabla (lub nawet jego naprawę) w przypadku jakiegoś uszkodzenia.