Modularne smartfony to idea, która krąży po orbicie rynku mobilnego już od kilku dobrych lat. Mimo prób i starań, rozwiązanie to nie stało się tak popularne, jak się tego spodziewano. Moduły mają się dobrze, ale za kilka lat mogą totalnie odejść w zapomnienie. Co trzeba by więc zmienić, aby użytkownicy w końcu dali się na nie skusić?
Modularny smartfon – to określenie zaczęło kiełkować w głowie Google podczas prac nad projektem Ara. Z perspektywy czasu to rozwiązanie oraz sam pomysł to już prehistoria, szczególnie patrząc na to, jak szybko rozwija się technologia. W 2016 roku stało się jednak coś przełomowego: Motorola zapowiedziała smartfon Moto Z i wsparcie dla akcesoriów Moto Mods. LG G5 również potrafił coś tam zrobić ze swoimi dodatkami, lecz to właśnie Motorola opracowała cały ekosystem od podstaw oraz ideę, która miała zmienić nasz sposób korzystania ze smartfona. Czy zmieniła? W pewnym stopniu tak, ale w ujęciu globalnym moduły to dalej… niewypał.
Moto Mods jako wyznacznik
Od samego początku Moto Mods miały być czymś, co wyróżni smartfony wspomnianego producenta na tle konkurencji z Androidem. Wraz z premierą Moto Z mogliśmy zobaczyć więc nowe, specjalnie zaprojektowane magnetyczne złącze, które w kilka sekund pozwalało dołączyć do urządzenia rozmaite akcesoria. Na początek zabawy producent udostępnił głośnik, obiektyw z 10-krotnym zoomem, czy chociażby zapasową baterię w postaci case’a. W tym samym czasie Motorola zwróciła się także do producentów akcesoriów o to, aby pomogli wypromować ideę Moto Mods – dodatków, które użytkownicy będą mogli zabierać ze sobą wszędzie tam, gdzie tylko chcą. Za pomysłem szła naprawdę solidna obietnica: każdy z modułów będzie kompatybilny z 3 kolejnymi generacjami smartfonów z serii Moto Z.
Prawie dwa lata po premierze Motoroli Moto Z na rynku znajduje się dwanaście różnych Moto Mods: wśród nich znajdziecie głośnik z Alexą, kontroler do gier, magnetyczny uchwyt na deskę rozdzielczą w samochodzie, czy też drukarkę fotograficzną Polaroid. Producent uruchomił również program, mający pozwolić każdemu użytkownikowi na zrealizowanie własnego pomysłu i przekształcenie go w Moto Mod. Jaki jest tego efekt? Taki, że po prawie roku prac, na rynku zadebiutuje kolejny moduł – fizyczna klawiatura przypominająca archaicznego smartfona Milestone. Po roku. Jeden pomysł.
Motorola w 2017 zwolniła część zespołu z placówki w Chicago, a w kwestii samych modułów marka wypowiada się raczej w ogólnikach niż rzuca konkretnymi planami i datami. Owszem, Motorola Moto Z3 pojawi się na przestrzeni tego roku, ale będzie ona musiała przeskoczyć kolejny problem. I to naprawdę poważny problem. Tą zagwozdką jest stworzony ekosystem oraz nowe trendy, które skutecznie odciągają klientów od idei modułowości i dodatkowych akcesoriów.
Jest jednak światełko w tunelu
Tworząc serię Moto Z i specjalne złącze magnetyczne, Motorola w pewnym stopniu strzeliła sobie w stopę. Wiecie dlaczego? Dlatego, że aby mody działały, konstrukcja smartfona musi pozostać bardzo podobna do tej, co dwie lub trzy generacje temu. Większość producentów idzie obecnie w notcha, w bezramkowość oraz proporcje 18:9. Plotki wskazują na to, że model Moto Z3 będzie miał ekran o przekątnej 6 cali – akcesoria w „starym kształcie” i proporcjach sprawiły, że producent musi trzymać się jednej filozofii związanej z designem. A to wszystko może być trudne.
Drugą przeszkodą jest chęć rywalizacji z największymi. To, co najpiew musi zrobić Motorola, to przekonanie nas do tego, że warto zainwestować w smartfona z jej logo. Dopiero potem marka może zachęcać do zakupu dodatkowych akcesoriów w postaci Moto Mods oraz wydawania na nie kupy pieniędzy. Umówmy się, te moduły nie były i nie będą tanie – na aspekt cenowy narzekają wszyscy i wcale się temu nie dziwię.
Modułowa koncepcja może przetrwać, ale trzeba pójść na kompromis – przynajmniej moim zdaniem. Motoroli mogłoby się udać, gdyby marka zainwestowała pieniądze w tworzenie mniejszej liczby dodatków, ale w takim stylu, w jakim chcą tego użytkownicy. Mam tu na myśli skupienie się na akcesoriach typu fizyczna klawiatura, głośnik, czy dodatkowa bateria: to właśnie te elementy wymieniają konsumenci jako najbardziej potrzebne w smartfonie. Dlaczego więc nie podać im tego na tacy i nie powiedzieć: „hej, spójrzcie, my dajemy Wam dodatkowe możliwości, a konkurencja nie ma nic do zaoferowania”. Brzmi prosto, kiedy się to pisze, ale rzeczywistość jest niestety nieco inna…
Tylko… czy to w ogóle ma sens?
Nie oszukujmy się, możecie się przyznać w komentarzach. Co pomyśleliście, kiedy zobaczyliście Motorolę Moto Z oraz dodatkowe moduły? Czy pomysł Was zainteresował, czy raczej jest to bardziej ciekawostka, która istnieje gdzieś obok i żyje własnym życiem? Opinie są bardzo podzielone, przynajmniej moja własna i te, na które natrafiłem w sieci.
Czym będzie linia Moto Z za dwa lub trzy lata? Chyba nikt nie jest w stanie na to odpowiedzieć – nawet sam producent. Jestem ciekaw, jak wyglądają statystyki sprzedaży akcesoriów Moto Mods oraz samych „modularnych” smartfonów. Boję się jednak, że na tle innych marek, to po prostu prawdziwa nisza.
Modułowe smartfony przed śmiercią mogłaby uchronić jedna rzecz. Przede wszystkim szybsze wypuszczanie nowych projektów oraz niższa cena akcesoriów – nie wspominając już o zniwelowaniu problemów takich, jak działanie smartfona na baterii wraz z Modem, jego grubość, czy sama funkcjonalność dodatków.
Problemów do rozwiązania jest zbyt wiele, a rynek urządzeń mobilnych jest absolutnie bezlitosny. Mam wrażenie, że modularność w smartfonach stała się ideą, której coraz bardziej po prostu… nie potrzebujemy.