fot. Pixabay

Ustawa o elektromobilności wymaga wprowadzenia poprawek?

Ustawa o elektromobilności została już przegłosowana w Sejmie i przedstawiciele strony rządzącej liczą na to, że do końca miesiąca trafi ona do prezydenta. Wsłuchując się jednak w głos przedsiębiorców, związanych bądź zainteresowanych działalnością na rynku aut elektrycznych, okazuje się że w ich ocenie ma ona pewne niedoskonałości. Liczą na to, że przed wejściem przepisów w życie przynajmniej cześć z nich poprawi Senat.

Ustawa o elektromobilności to szereg udogodnień, które mają doprowadzić do popularyzacji wyposażonych w silniki elektryczne samochodów w naszym kraju. Celem, jaki stawia przed sobą rząd, jest pojawienie się do 2025 roku miliona aut elektrycznych na polskich drogach. Jeżeli chcecie zerknąć, na co dokładnie będą mogli liczyć ci, którzy zdecydują się przesiąść na „elektryki”, zapraszam do >tego artykułu<.

Zbyt szybkie tempo prac

Jednym z zarzutów, jakie pojawiają się wobec nowych przepisów, zarówno ze strony opozycji, jak i przedsiębiorców jest fakt, iż ich zdaniem samo przygotowanie projektu, jak i chęć wprowadzenia ustawy w życie odbywa się za szybko. Rząd przyjął ją bowiem 28 grudnia 2017 roku, 9 stycznia 2018 roku odbyło się pierwsze czytanie, a 11 stycznia została ona przegłosowana. Zdanie to podziela chociażby Wojciech Mazurkiewicz, prezes otoeCar, firmy związanej z rynkiem samochodów elektrycznych.

Z tymi zarzutami nie zgadza się jednak Michał Kurtyka, wiceminister energii, odpowiedzialny za przygotowanie projektu ustawy. Na potwierdzenie swojego stanowiska podkreśla, że konsultacje społeczne trwały od marca zeszłego roku, i w trakcie nich zgłoszono ponad 1000 uwag. Drugim z argumentów za wprowadzeniem ustawy w życie jak najszybciej jest fakt, iż niewyrobienie się z tym do 1 lutego 2018 roku mogłoby skutkować karami finansowymi ze strony Komisji Europejskiej.

Strefy czystego transportu jednak bez opłat?

Jedną z nowości, jakie miała początkowo wprowadzić ustawa o elektromobilności, była możliwość wyznaczenia przez samorządy stref czystego transportu, do których prawo darmowego wjazdu miałyby tylko auta niskoemisyjne. Posiadacze samochodów napędzanych silnikami spalinowymi musieliby z kolei za taką możliwość zapłacić, maksymalną kwotę ustalono na 30 złotych za dzień. Komisja sejmowa postanowiła jednak ten zapis usunąć. Władze samorządowe będą więc mogły jedynie ograniczać wjazd do nich, jeżeli zdecydują się na ich wyznaczenie.

Jak tłumaczy to Kurtyka, ma to podkreślić autonomię samorządów, a sam (nieunikniony) proces ograniczenia ruchu w centrach miast uczynić bardziej stopniowym. Zdaniem przedsiębiorców nie jest to jednak dobre posunięcie i liczą oni na to, że możliwość wprowadzenia opłaty przywróci Senat. W ich ocenie samo wyznaczenie stref nie rozwiąże problemu zanieczyszczonego powietrza, a gminy dzięki pobieraniu opłat mogłyby pozyskać dodatkowe fundusze na walkę ze smogiem.

Ixar – jeden z projektów polskiego samochodu elektrycznego

Co z ładowarkami?

Rafał Czyżewski z firmy Greenway zwraca z kolei uwagę na to, że posłowie oczekują podłączenia wszystkich dostępnych publicznie ładowarek do sieci, należących do zakładów dystrybucyjnych. A to dla obecnie istniejących punktów spora zmiana. Te są bowiem często podłączone do wewnętrznych sieci na przykład galerii handlowych. Zmiana nie będzie procesem łatwym i przede wszystkim szybkim. Czyżewski zwraca bowiem uwagę na fakt, iż samo podłączenie do sieci operatora trwa minimum rok. W niektórych przypadkach sam proces może być również niedostępny, co oznaczałoby likwidację istniejących ładowarek. I te obawy uspokaja jednak Michał Kurtyka. Zapewnia, że intencją rządzących nie jest utrudnianie działalności obecnie istniejącym punktom ładowania. Operatorzy sieci dystrybucyjnych mają skupić się na działalności w miejscach niezagospodarowanych przez firmy prywatne.

Największą zachętą byłaby ta finansowa

Ostatnią z rzeczy, jaka nie podoba się przedsiębiorcom, jest brak dopłat za zakup samochodów elektrycznych. Prezes Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych, Marcin Korolc zaznacza, że najlepszym argumentem, który byłby w stanie przekonać do wyboru takiego auta, byłaby albo dopłata finansowa, albo przynajmniej zwolnienie z VAT-u. Ustawa o elektromobilności zakłada natomiast jedynie zwiększoną amortyzację przy zakupie takiego auta.

Michał Kurtyka argumentuje to jednak przykładem Holandii, gdzie pojawienie się dopłat rozkręciło początkowo rynek, ale w momencie, kiedy one zniknęły, ludzie mniej chętnie spoglądali przy zakupie samochodu w kierunku tych elektrycznych. Polski rząd ma więc zamiar postawić na długofalowy rozwój, dlatego przygotowano również kilka korzyści niefinansowych – takich, jak możliwość jazdy tzw. bus-pasami czy darmowe parkowanie w strefach płatnego parkowania.

Wydaje się, że argumenty zarówno rządu, jak i przedsiębiorców są sensowne i obie strony mają swoje racje. Teraz to jednak Senat zadecyduje, czy jakiekolwiek poprawki istotnie są w ustawie potrzebne. Sytuacja zapewne wyjaśni się w przeciągu najbliższych dni.

*Grafika tytułowa pochodzi z serwisu pixabay.com

Źródło: Puls Biznesu