Zawsze rozpoczynając testy kolejnej generacji flagowego smartfona którejś z firm mam spore obawy, że będę mocno rozczarowana. Problemem jest bowiem fakt, że producenci stawiają sobie (i konkurencji) poprzeczkę coraz wyżej, a i nasz apetyt rośnie w miarę jedzenia. W tym roku Huawei postanowił wypuścić na rynek model P10, który – można odnieść wrażenie – nie wnosi znacznych zmian względem zeszłorocznego P9. Można powiedzieć, że jest jego odświeżeniem zamkniętym w nieco innej bryle. Dziś zapraszam Was do zapoznania się z recenzją Huawei P10, natomiast już niebawem przedstawię Wam bezpośrednie porównanie P9 z P10.
Parametry techniczne Huawei P10:
- wyświetlacz 2.5D 5,1” 1920×1080 pikseli,
- ośmiordzeniowy procesor Kirin 960 2,3 GHz z Mali-G71,
- 4GB RAM,
- Android 7.0 Nougat z EMUI 5.1,
- 64GB pamięci wewnętrznej,
- aparat 12 Mpix f/2.2, OIS,
- kamerka 8 Mpix,
- LTE,
- GPS,
- Wi-Fi,
- Bluetooth,
- slot kart microSD,
- port USB typu C,
- akumulator o pojemności 3200 mAh,
- czytnik linii papilarnych,
- wymiary: 145,3×69,3×6,98 mm,
- waga: 145 gramów.
Huawei P10 dostępny jest w Polsce w cenie wynoszącej 2699 złotych (dual SIM, 64GB). Do 23 marca trwa przedsprzedaż, w ramach której możecie otrzymać gratis akcesoria o wartości 449 złotych – więcej na ten temat przeczytacie w tym wpisie.
Wspomnę jeszcze tylko, że Huawei P9 w momencie polskiej premiery kosztował 2399 złotych za wersję z 32GB pamięci wewnętrznej (z 64GB pamięci i 4GB – tyle, co teraz P10, 2699 złotych). Można zatem powiedzieć, że cena flagowca nie uległa zmianie. Szkoda jedynie, że w nieco niższej cenie nie jest dostępna wersja z mniejszą przestrzenią na pliki – jestem przekonana, że sporo osób by się na nią zdecydowało.
Jakie były moje pierwsze wrażenia z użytkowania Huawei P10? Oto one:
A teraz przejdźmy już do tego, na co czekaliście najbardziej – recenzji Huawei P10!
Wzornictwo, jakość wykonania
Jeśli chodzi o wygląd Huawei P10, można by powiedzieć, że to taki Huawei P9 w wersji 2.0. Wszystko przez to, że urządzenie to jest jedynie udoskonaleniem poprzednika, kosmetyczną ewolucją, aniżeli rewolucją czy znaczącym odświeżeniem. Zmiany tak naprawdę zaszły dwie. Podstawową jest fakt zastosowania matowego aluminium na tyle urządzenia zamiast błyszczącego, natomiast nieco poboczną – zmiana ulokowania skanera linii papilarnych. Przeniesiono go bowien z tyłu na front, co również wpłynęło na delikatną modyfikację wzornictwa modelu. Nie jest jednak tak, że patrząc na obie generacje trudno odróżnić, która to która – obie mają swoje cechy charakterystyczne i, mimo że z pozoru wyglądają bardzo podobnie, w rzeczywistości nie sposób się pomylić, który model to P10, a który to P9. Co więcej, jestem przekonana, że oba produkty spodobają się nieco innym grupom odbiorców. Gdybym miała wybierać, pod względem wzornictwa do gustu przypadł mi bardziej P9, ze względu na mniej palcującą się obudowę. Ale z drugiej strony – matowy P10 też wygląda przyjemnie dla oka. Pod warunkiem, że jest świeżo wytarty…
No i właśnie, dochodzimy do tego, co w przypadku P10 irytuje najbardziej – wysoka podatność na zbieranie odcisków palców, które są bardzo widoczne. Zwłaszcza na czarnej wersji kolorystycznej, która akurat przypadła mi w udziale. Dodatkowo, jeśli mamy choć delikatnie spoconą rękę, to również znacznie odbija się na wyglądzie telefonu w postaci pozostających na nim smug. Muszę Was uprzedzić, że wcale nie jest tak łatwo się ich pozbyć, ale kilka ruchów ściereczką z reguły wystarcza.
Ale nie cały tył P10 to aluminium. W dolnej jego części widoczne są linie antenowe, skądinąd bardzo ładnie wkomponowane, natomiast u góry – dwa obiektywy aparatów pod szklaną pokrywą. I podobnie jak w moim testowym P9 w zeszłym roku, tak i tym razem w P10, niestety, element ten udało mi się zarysować (jedna z rys jest długa i dość głęboka – wyczuwalna pod paznokciem), co pokazuje, że jest to możliwe.
Wszystkie krawędzie telefonu z tyłu są zaoblone, dzięki czemu P10 naprawdę dobrze leży w dłoni, natomiast z przodu – elegancko zeszlifowane w kierunku ekranu, co nadaje całości elegancji. A i tak mistrzowskim zagraniem według mnie było tu umieszczenie czerwonego włącznika o chropowatej fakturze, który doskonale komponuje się z czarnym kolorem obudowy (dla uściślenia, przyciski głośności są gładkie, a ich kolor nie odbiega od koloru krawędzi).
Jeśli chodzi o rozmieszczenie klawiszy, znajdują się na odpowiedniej wysokości, na prawym boku telefonu, dzięki czemu ciągle mamy je pod kciukiem. Na lewym boku znalazło się miejsce wyłącznie dla szuflady skrywającej w sobie sloty: nanoSIM i microSD (w wersji dual SIM: 2x nanoSIM lub nanoSIM + microSD). Górna krawędź P10 jest pusta – jest tu wyłącznie niewielki mikrofon. Na przeciwległej znajdziemy natomiast drugi mikrofon, głośnik, 3,5 mm jack audio oraz USB typu C.
Z tyłu, u góry, mamy do dyspozycji dwa obiektywy aparatów z podwójną diodą doświetlającą oraz logo Leica. Z przodu z kolei, na froncie telefonu, nad ekranem są: głośnik do połączeń telefonicznych, czujnik światła, obiektyw kamerki przedniej oraz niewielka dioda powiadamiająca; pod ekranem znajdziemy czytnik linii papilarnych.
Podsumowując, Huawei P10 jest smartfonem, który prezentuje się elegancko i może się podobać, a jego wymiary sprawiają, że korzystanie z niego jedną ręką jest bezproblemowe.
Wyświetlacz
Spora część producentów podąża za trendem powiększania swoich flagowców, tymczasem Huawei… nieznacznie, ale jednak zmniejsza. P9 miał ekran o przekątnej 5,2”, natomiast jego następca ma nieco mniejszy, bo 5,1”. Rozdzielczość pozostała ta sama – 1920×1080 pikseli – tym samym Huawei mocno trzyma się swojego zdania, że stosowanie wyższej rozdzielczości w jego flagowej serii P nie ma najmniejszego sensu (swoją drogą, warto pamiętać, że jedynymi modelami w portfolio Huawei z ekranem QHD są: Mate 9 Pro i Mate 9 Porsche Design, a także P10 Plus).
Rozdzielczość jest całkowicie wystarczająca do codziennego użytkowania modelu – powiedziałabym, że w sam raz (a przekłada się na zagęszczenie pikseli na cal na poziomie 431 ppi). I tylko malkontenci będą narzekać, że w urządzeniu, które chce się nazywać flagowcem, aż się prosi o zastosowanie QHD. Z drugiej strony… poniekąd można się z tym zgodzić, bo P10, idąc w ślady poprzednich flagowców z tej serii, powinien być choć trochę tańszy.
Jeśli chodzi o jasność minimalną i maksymalną, nie można im zupełnie nic zarzucić. Maksymalna pozwala na komfortowe korzystanie z telefonu w pełnym słońcu, z kolei minimalna nie męczy oczu podczas używania go wieczorami czy też nocą. Pomocna jest tu również ochrona wzroku, czyli specjalny tryb, który niweluje wyświetlanie światła niebieskiego – wtedy ekran ma żółtawe zabarwienie. Tryb ten możemy włączyć ręcznie w wybranym momencie lub według ustalonego harmonogramu.
W ustawieniach dostępne są jeszcze trzy funkcje, które warto mieć na uwadze. Są to:
– możliwość zmiany temperatury barwowej (na zimniejszą/cieplejszą),
– tryb wyłączenia dotyku – ochrona przed przypadkowym uruchomieniem telefonu w kieszeni lub torebce,
– tryb obsługi w rękawiczkach.
Osobną kwestią jest warstwa oleofobowa, na temat której pojawiło się w sieci sporo wątpliwości. Wiele wskazuje na to, że faktycznie jej tu nie ma. Jak jednak wykazałam na poniższym wideo, nie ma żadnej różnicy w korzystaniu z P10 z fabrycznie naklejoną na niego folią oraz bez niej – tak samo dobrze palec się ślizga po ekranie. A to właśnie pozostawało w ostatnim czasie kwestią sporną.
Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Wyświetlacz
2. Działanie, oprogramowanie. Zaplecze komunikacyjne
3. Głośnik. Czytnik linii papilarnych. Czas pracy
4. Aparat. Podsumowanie